Żaby na talerzu
Co roku Francuzi pochłaniają ponad cztery tysiące ton żabich udek. Spożycie w Azji, Ameryce Płd. i w USA jest znacznie większe. Światowej populacji tych płazów grozi zagłada.
Festyn w uzdrowiskowej miejscowości Vittel w Wogezach rozkręca się na całego. Restauracje przy głównej ulicy są zajęte do ostatniego stolika, przed stoiskami miejscowych klubów – piłkarskiego, tenisowego, koszykarskiego – utworzyły się kolejki. Wszędzie jedno i to samo: żabie udka po prowansalsku (z czosnkiem i pietruszką), żabie udka a la kurczak (z jajkami i śmietaną). Około siedmiu euro za papierową tackę udek plus frytki. 12 euro, jeśli z piwem albo kieliszkiem nie całkiem schłodzonego rieslinga. Najbardziej wytworne miejsca oferują jeszcze udka po andaluzyjsku, z czosnkiem, po wogezyjsku. Jest też pizza z żabą, quiche z żabą, słona tarta z żabą, omlet z żabą i ziołami prowansalskimi, suflety i zapiekanki.
Jesteśmy na 37 Żabim Festynie w Vittel. Według Rolanda Boeufa, 70-letniego przewodniczącego Stowarzyszenia Smakoszy Żabich Udek, organizatora imprezy od początku jej istnienia, przyciąga ona ponad 20 tys. miłośników wariacji na temat płazów. Konsumują oni do siedmiu ton żabiego mięsa.
Jest jednak pewien problem. Gdy festyn odbywał się po raz pierwszy, jego pomysłodawca René Clément (prawdziwe nazwisko Hofstetter) – bohater ruchu oporu, restaurator i jeden z ostatnich wielkich hodowców żab w Lotaryngii – był w stanie dostarczyć niezbędną ich ilość ze stawów oddalonych o ok. 30 km. Dziś ani jedna ze zjadanych tu żab nie pochodzi z Francji.
Jon Henley
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu "Forum".