Z supermarketu pod sąd za wątpliwe 5 złotych
Czy to możliwie, aby uczciwy klient stanął
przed sądem podejrzany o kradzież lub zniszczenie towaru wartego
4,50 zł? Możliwe. Wystarczy, że ochrona sklepu pomówi kogoś o taki
czyn, a ten podpisze dokument, w którym zgodzi się zapłacić
należność np. za rzekomo zniszczony przez niego przedmiot.
Niektórzy detektywi sklepowi potrafią to wymusić - informuje
"Gazeta Prawna".
20.12.2004 | aktual.: 20.12.2004 06:00
Klient jednego z hipermarketów po zapłaceniu za zakupy 450 zł został zatrzymany przez ochronę pod zarzutem kradzieży z opakowania kilku sztuk preparatu leczniczego, których wartość oceniono na 15 zł. Został przeszukany, poddany rewizji osobistej, także bez obecności policji. Nie odnaleziono ani naruszonego opakowania, ani rzekomo skradzionych sztuk preparatu. Niczego nie zarejestrowała też kamera. Sprawa trafiła do sądu grodzkiego. Podstawą oskarżenia było zeznanie detektywa sklepowego - osoby zatrudnionej przez hipermarket do "wyłapywania" podejrzanych klientów - opisuje dziennik.
To przydarzyć się może każdemu. Nie każdy jednak wie, że w takich sytuacjach bezwzględnie trzeba wezwać policję i nie należy podpisywać żadnych oświadczeń, protokołów i tym podobnych "podtykanych" dokumentów, w których zestresowany klient zobowiązuje się pokryć straty sklepu, a pracownicy ochrony - do puszczenia wszystkiego w niepamięć - dodaje gazeta.
Również Polski Związek Firm Ochrony przyznaje, że nie można przymuszać osób ujętych, podejrzanych o kradzież do podpisywania jakichkolwiek "oświadczeń i protokołów" i to nawet w obecności funkcjonariuszy policji.
Niedopuszczalne jest również, aby ochrona dokonała przeszukania. Podkomisarz Marcin Szyndler z Komendy Głównej Policji podkreśla, że przy pomówieniu o kradzież w sklepie pracownicy ochrony nie mają żadnych uprawnień do przeszukiwania osób zatrzymanych w takich okolicznościach. Jest to zwyczajnym naruszeniem prawa - konkluduje "Gazeta Prawna". (PAP)