Yanis Varoufakis: Zbudujmy postępowy internacjonalizm
Tradycyjne partie polityczne usuwają się w cień, zastępowane przez formujące się dwa nowe bloki polityczne. Pierwszy reprezentuje starą trójkę liberalizacji, globalizacji i finansjalizacji. I choć wciąż jest u władzy, jego notowania szybko spadają. Drugi blok formują Trump, Le Pen, prawicowi zwolennicy Brexitu, antyliberalne rządy Polski i Węgier oraz rosyjski prezydent Władimir Putin. Jedyną drogą ucieczki z tej politycznej pułapki jest postępowy internacjonalizm, oparty na solidarności między wielkimi większościami ludzi na całym świecie, którzy są gotowi, aby przywrócić demokratyczną politykę na skalę planetarną - pisze były premier Grecji Yanis Varoufakis. Artykuł w języku polskim ukazuje się wyłącznie w WP Opiniach w ramach współpracy z Project Syndicate.
Kraje zachodu przeżywają dziś polityczne wstrząsy na skalę niespotykaną od lat 30. Wielka Deflacja panująca po obu stronach Atlantyku sprawia, że odżywają siły polityczne, które leżały uśpione od końca II wojny światowej. Namiętności wracają do polityki, ale nie w sposób, w który wielu z nas oczekiwało.
Prawica została ożywiona antyestablishmentowym ferworem, który do niedawna był domeną lewicy. W Stanach Zjednoczonych Donald Trump, republikański kandydat na prezydenta, gani swoją demokratyczną oponentkę Hillary Clinton - zresztą całkiem wiarygodnie - za jej bliskie związki z Wall Street, skłonność do zbrojnych interwencji za granicą i gotowość do przyjmowania porozumień o wolnym handlu, które pogorszyły standard życia milionom pracujących. W Wielkiej Brytanii Brexit spowodował, że zagorzali Thatcheryści odnajdują się w roli entuzjastycznych obrońców Narodowej Służby Zdrowia.
To przesunięcie nie jest pozbawione precedensów. Populistyczna prawica w czasach deflacji tradycyjnie przyjmuje quasi-lewicową retorykę. Kto ma siły, by przejrzeć przemowy faszystowskich i nazistowskich przywódców z lat 20. i 30., znajdzie wezwania - jak peany Mussoliniego do systemu zabezpieczeń społecznych czy jadowitą krytykę Goebbelsa pod adresem sektora finansowego - które na pierwszy rzut oka są identyczne z postulatami postępowców.
To, czego dziś doświadczamy, to naturalna reperkusja implozji centrowej polityki, spowodowanej kryzysem globalnego kapitalizmu, w którym krach finansowy doprowadził do Wielkiej Recesji, a potem do dzisiejszej Wielkiej Deflacji. Prawica po prostu powtarza swoje stare triki, czerpiąc ze słusznego gniewu i sfrustrowanych aspiracji ofiar po to, by realizować swoje obrzydliwe cele.
Wszystko to zaczęło się wraz ze śmiercią międzynarodowego systemu monetarnego powstałego w Bretton Woods w 1944 roku, który ustanowił powojenny konsensus oparty o "mieszaną" gospodarkę, ograniczenia nierównośći i silne regulacje finansowe. Ta "złota era" skończyła się w 1971 z tzw. szokiem Nixona, kiedy Ameryka straciła swoje nadwyżki, które - reinwestowane zagranicą - utrzymywały stabilność globalnego kapitalizmu.
Co niezwykłe, w tej drugiej fazie powojennej historii amerykańska hegemonia rosła równolegle z jej deficytem handlowym i budżetowym. Ale aby sfinansować te deficyty, trzeba było uwolnić bankierów od ograniczeń stawianych im przez Nowy Ład i Bretton Woods. Tylko wtedy mogliby stymulować i zarządzać przepływami finansowymi tak, by sfinansować podwójne deficyty Ameryki.
Celem była finansjalizacja gospodarki, jego ideologiczną przykrywką - neoliberalizm, czynnikiem aktywującym proces były podwyżki stóp procentowych Rezerwy Federalnej za czasów Paula Volckera, a prezydent Bill Clinton ostatecznym sygnatariuszem tego faustowskiego paktu. Czas procesu nie mógł być bardziej sprzyjający: upadek sowieckiego imperium i otwarcie się Chin wykreowały falę podaży pracy dla globalnego kapitalizmu - dodatkowy miliard robotników - który zwiększył zyski i stłamsił wzrost płac na Zachodzie.
Rezultatem tej ekstremalnej finansjalizacji były ogromne nierówności i głęboka kruchość systemu. Ale przynajmniej zachodnia klasa pracująca miała dostęp do tanich pożyczek i zawyżonych cen domów, co rekompensowało skutki stagnacji wzrostu płac i zmniejszających się transferów fiskalnych.
Wtedy jednak przyszedł krach roku 2008, który spowodował ogromną nadwyżkę podaży pieniądza i ludzi. Podczas gdy wielu straciło pracę, domy i nadzieję, biliony dolarów oszczędności przelewały się z jednego globalnego centrum finansowego do drugiego, nie mówiąc już o kolejnych bilionach dopompowanych do systemu przez banki centralne, aby zastąpić toksyczne aktywa finansistów. A ponieważ firmy i gracze instytucjonalni byli zbyt przestraszeni by inwestować w realną gospodarkę, ceny akcji wystrzeliły w górę, 0,1 proc. najbogatszych z trudem mógł uwierzyć we własne szczęście, a reszta bezradnie patrzyła, jak "wzbierają i dojrzewają grona gniewu - zapowiedź przyszłego winobrania".
I w taki to sposób duża część ludzkości w Ameryce i Europie stała się zbyt zadłużona i zbyt droga, by zrobić z nią cokolwiek innego niż tylko odrzucić - i wydać na pastwę uwodzeń siejącego strach Trumpa, ksenofobii Marine Le Pen, czy świetlanej wizji Wiekiej Brytanii znów rządzącej na morzach, serwowanej przez zwolenników Brexitu. A podczas gdy ich liczby rosną, tradycyjne partie polityczne usuwają się w cień, zastępowane przez formujące się dwa nowe bloki polityczne.
Jeden blok reprezentuje starą trójkę liberalizacji, globalizacji i finansjalizacji. I choć wciąż jest u władzy, jego notowania szybko spadają, czego mogą poświadczyć David Cameron, europejscy socjaldemokraci, Komisja Europejska, a nawet postkapitulacyjny rząd Syrizy w Grecji.
Drugi blok formują Trump, Le Pen, prawicowi zwolennicy Brexitu, antyliberalne rządy Polski i Węgier oraz rosyjski prezydent Władimir Putin. To międzynarodówka nacjonalistyczna - klasyczny produkt okresu deflacyjnego - zjednoczona przez pogardę dla liberalnej demokracji i zdolność zmobilizowania tych, którzy chcą ją zmiażdzyć.
Starcie tych dwóch bloków jest jednocześnie rzeczywiste, lecz mylące. Clinton kontra Trump jest np. prawdziwą bitwą, podobnie jak Unia Europejska kontra Brexitowcy; ale dwie wojujące strony nie są wrogami, lecz wspólnikami w przedłużaniu nieskończonej, wzajemnie napędzającej się spirali konfliktu, w którym obie strony zdefiniowane są przez to, czemu się sprzeciwiają - i na tej podstawie mobilizują swoich zwolenników.
Jedyną drogą ucieczki z tej politycznej pułapki jest postępowy internacjonalizm, oparty na solidarności między wielkimi większościami ludzi na całym świecie, którzy są gotowi, aby przywrócić demokratyczną politykę na skalę planetarną. To może brzmieć utopijnie, ale warto podkreślić, że materiały budulcowe tego projektu są już dostępne.
"Polityczna rewolucja" Berniego Sandersa w Stanach Zjednoczonych, przywództwo Jeremy'ego Corbyna w brytyjskiej Partii Pracy, DiEM25 (Ruch na rzecz Demokracji w Europie) na kontynencie: to zwiastuny międzynarodowego ruchu postępowego, który może zdefiniować intelektualny grunt, na którym musi zostać zbudowana nowa demokracja. Ale jesteśmy w jego wczesnej fazie i stoimy w obliczu niezwykłego oporu ze strony globalnej trójki: zobaczmy, jak potraktowany został Sanders przez Krajowy Komitet Partii Demokratycznej, spójrzmy na bunt przeciwko Corbynowi zorganizowany przez byłego lobbystę przemysłu farmaceutycznego czy na próby postawienia mnie przed sądem za to, że ośmieliłem się sprzeciwić planowi UE dla Grecji.
Wielka Deflacja stawia przed nami wielkie pytanie: czy ludzkość potrafi zaprojektować i wcielić nowy, zaawansowany technologicznie, "zielony" system z Bretton Woods - system, który uczyni naszą planetę ekologicznie i gospodarczo zrównoważoną - bez masowego cierpienia i destrukcji, która poprzedziła pierwszy Bretton Woods?
Jeśli my - postępowi internacjonaliści - nie odpowiemy na to pytanie, kto to zrobi? Żaden z walczących obecnie o władze na Zachodzie bloków politycznych nie chce nawet, by to pytanie zostało zadane.
Yanis Varoufakis - były minister finansów Grecji, profesor ekonomii na Uniwersytecie w Atenach.
Copyright: Project Syndicate, 2016