Wyrwali ludzi ze snu o świcie. Wiceszef MON o "wypadku przy pracy"
Wiceszef MON Cezary Tomczyk potwierdził, że włączenie syren w Lubartowie było "wypadkiem przy pracy”. Choć alarm okazał się fałszywy, Tomczyk przekonuje, że sytuacja podkreśla znaczenie systemów ostrzegawczych.
Najważniejsze informacje:
- Cezary Tomczyk przyznaje, że uruchomienie syren w Lubartowie było wynikiem "wypadku przy pracy”.
- Władze MON podkreślają wagę procedur alarmowych w takich sytuacjach.
- Zdarzenie związane było z operacjami sił powietrznych w odpowiedzi na działania Rosji.
W sobotę rano w kilku gminach powiatu lubartowskiego na Lubelszczyźnie włączono syreny alarmowe o zagrożeniu atakiem z powietrza. Jak ustaliła wówczas Wirtualna Polska, syreny nie powinny zostać włączone.
Tiktokerka zrobiła zakupy w Biedronce. Wszystko nagrała
Jak potwierdził w TVN24 Cezary Tomczyk, wiceszef MON, inicjatywa była niezamierzona i miała charakter "wypadku przy pracy”. Tomczyk zaznaczył, że takie incydenty są rzadkie, ale podkreślają one znaczenie szczególnej uwagi, jaką należy przykładać do systemów alarmowych w Polsce.
Tomczyk odniósł się do możliwości wpływu fałszywych alarmów na wiarygodność systemu ostrzegawczego, zaznaczając, że "lepiej dwa razy włączyć syrenę w taki sposób, niż raz nie włączyć, kiedy naprawdę będzie zagrożenie z powietrza”. Jego zdaniem społeczeństwo uczy się na takich sytuacjach i zwiększa świadomość bezpieczeństwa.
Jakie są działania MON w przypadku zagrożeń?
- Za każdym razem, kiedy pojawia się tego typu sytuacja, myślę, że w ogóle jako społeczeństwo jesteśmy mądrzejsi. Trzeba do alarmów, do syren, czyli do modulowanego dźwięku, podchodzić bardzo poważnie, bo on dotyczy możliwego zagrożenia z powietrza - zaznaczył wiceszef MON.
Dodał, że kierownictwo resortu obrony narodowej jest podzielone dyżurami nocnymi, by w razie zagrożenia zareagować i tej nocy. - Nas oficerowie budzą po to, żeby móc wspomóc, zareagować, uruchomić inne elementy państwa, i rzeczywiście wszyscy byliśmy postawieni na nogi bardzo wcześnie, łącznie z wicepremierem, szefem MON Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem - tłumaczył Tomczyk.
- Zresztą dwukrotnie, bo najpierw w nocy nalot na Lwów, a później w godzinach porannych poderwanie się rosyjskich myśliwców z hipersonicznymi pociskami, które też mogły zagrozić Polsce - sprecyzował.