"Wyniki badań potwierdzają - Lepper chciał żyć"
Wyniki badań toksykologicznych nie rozwiewają wątpliwości współpracowników Andrzeja Leppera dotyczących jego śmierci. Janusz Maksymiuk w rozmowie z Wirtualną Polską tłumaczy, że lider Samoobrony regularnie przyjmował leki przepisane mu przez lekarza. - Dawka wykryta we krwi mieściła się w normie, więc najprawdopodobniej zażył je rano w dniu śmierci. A to oznacza, że nie miał zamiaru odbierać sobie życia - przekonuje. Maksymiuka zastanawia jeszcze jedno - sekcja zwłok wykazała, że śmierć byłego wicepremiera trwała kilka minut i nastąpiła w wyniku uduszenia. - Jeśli to prawda, to nie ma cudów, żeby nie wykonywał gwałtownych ruchów, próbując się ratować. Łapałby się za szyję, machał nogami, może próbował oprzeć się o parapet. Jednak w gabinecie nie było żadnych śladów, ściana nie była pobrudzona, tak jakby wisiał nieruchomo - opowiada.
Badania toksykologiczne krwi Andrzeja Leppera wykazały obecność w niej pewnego leku, w dawce nie przekraczającej dopuszczalnej normy. Prokuratura Okręgowa w Warszawie, która prowadzi śledztwo ws. okoliczności śmierci byłego lidera Samoobrony na prośbę rodziny nie ujawnia, o jaki lek chodzi. Janusz Maksymiuk, długoletni przyjaciel i współpracownik byłego ministra przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską, że regularnie przyjmował on leki zapisane przez lekarza. Jego zdaniem decydującą kwestią jest ustalenie godziny, w której Lepper je zażył.
"Wziął leki - chciał żyć"
– Jeśli okaże się, że wziął je rano, w dniu, kiedy znaleziono go martwego - a tak prawdopodobnie było, jeśli stwierdzone we krwi ślady są w normie - to znaczy, że nie miał zamiaru odbierać sobie życia. Gdyby chodziło mu po głowie samobójstwo, nie brałby leków, bo po co? Skoro je zażył to znaczy, że miał zamiar dalej żyć – tłumaczy. Podkreśla, że wyniki badań toksykologicznych utwierdzają go w przekonaniu, że Andrzej Lepper nie popełnił samobójstwa. – On nie planował śmierci. Ten wynik pokazuje, że ktoś musiał mu w tym pomóc, że była ingerencja z zewnątrz – mówi.
Maksymiuk zwraca też uwagę, że Lepper mógł dostać przed śmiercią substancje wywołujące amnezję lub utratę świadomości, które neutralizują się po kilku godzinach od zażycia. A ponieważ sekcję zwłok zrobiono dopiero po trzech dniach, ich wykrycie było niemożliwe. Były polityk za wielkie uchybienie uważa zwlekanie z sekcją. – Dlaczego zrobiono ją dopiero w poniedziałek, kiedy śmierć nastąpiła w piątek? Przecież próbki trzeba było pobrać jak najszybciej – podkreśla.
"Nie mógł wisieć nieruchomo"
Współpracownika Leppera zastanawia jeszcze jedno. Sekcji zwłok wykazała, że śmierć lidera Samoobrony trwała kilka minut i nastąpiła w wyniku uduszenia. Rdzeń kręgowy nie został przerwany. – Jeżeli jest prawdą to, co mówią lekarze, że mógł dusić się od kilku do nawet dziesięciu minut, to nie ma cudów, żeby nie wykonywał gwałtownych ruchów, próbując się ratować. Nie ma tak silnych ludzi. Albo łapałby się za szyję, machał nogami, może próbował oprzeć się o parapet… A w gabinecie nie było żadnych śladów, ściana nie była pobrudzona, tak jakby wisiał nieruchomo – opowiada Maksymiuk.
Pytany, jak rodzina Andrzeja Leppera ocenia prowadzone śledztwo, przyznał, że nie kontaktował się z nią ostatnio. - Oni nadal bardzo przeżywają tę śmierć. Nie chcę rozgrzebywać ran. Jesteśmy umówieni, że jak będzie potrzeba, to pani Irena [żona Andrzeja Leppera – przyp.red.] do mnie zadzwoni. Co ja teraz mogę pomóc? – dodaje.
Śledztwo trwa
Śledztwo prowadzone przez warszawską prokuraturę okręgową wciąż trwa. Jej rzeczniczka informowała niedawno, że wciąż są przesłuchiwani kolejni świadkowie. Maksymiuk nie chce oceniać działań śledczych, ale za poważny błąd uważa początkowe uchybienia – późno wykonaną sekcję zwłok oraz przyjętą za pewnik już na początku tezę, że Lepper odebrał sobie życie z powodu kłopotów finansowych. – Jak można było już wtedy o tym przesądzać? Do dziś nie wiadomo przecież, co wydarzyło się 5 sierpnia w gabinecie szefa – mówi.
Dodaje, że początkowe zaniedbania na pewno odbiją się na wynikach śledztwa. – Jeśli ktoś podał Andrzejowi Lepperowi jakieś środki w jedzeniu czy piciu, już się tego nie dowiemy. Być może są jednak inne dowody – odciski palców, ślady zapachowe – które wskażą, kto mu pomógł – zaznacza.
Szef Samoobrony i b. wicepremier Andrzej Lepper został znaleziony martwy 5 sierpnia ub.r. w warszawskiej siedzibie partii. Polityka, powieszonego w łazience na sznurze przymocowanym do worka bokserskiego, w godzinach popołudniowych znalazł jego zięć. Oględziny nie wykazały na ciele żadnych obrażeń, poza bruzdą wisielczą.
Wykonana 8 sierpnia sekcja zwłok nie wykazała śladów udziału osób trzecich. Mimo to Warszawska Prokuratura Okręgowa wszczęła śledztwo w sprawie śmierci Andrzeja Leppera na podstawie art. 151 Kodeksu karnego, który stanowi: „Kto namową lub przez udzielenie pomocy doprowadza człowieka do targnięcia się na własne życie, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”. Sprawę od początku monitoruje Prokuratura Generalna.
Śledczy przesłuchali już kilkudziesięciu świadków, w pierwszej kolejności m.in. pracowników biura Leppera i osoby, które w ostatnim czasie kontaktowały się z nim osobiście. Zabezpieczono m.in. telefon komórkowy zmarłego oraz dokumentację z biura. Wśród przesłuchanych znalazł się redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz, który przekazał prokuraturze nagranie rozmowy z Andrzejem Lepperem, który miał w niej ujawnić źródło przecieku w aferze gruntowej. Śledztwo w tej sprawie zostało umorzone w październiku 2009 r. z powodu nie znalezienia jednoznacznych dowodów na popełnienie przestępstwa. Zgodnie z Kodeksem karnym umorzone postępowanie na mocy postanowienia prokuratora może być w każdej chwili podjęte na nowo.
Paulina Piekarska, Wirtualna Polska