Wyborcy wstydzili się PiS i Kaczyńskiego
Według socjologów, przyczyną rozbieżności
między sondażami a wynikami wyborów parlamentarnych i
prezydenckich był wstyd ankietowanych przed przyznaniem się do
głosowania na niektórych kandydatów. Ostatnie wybory były tematem
sesji socjologicznej w Warszawie.
03.11.2005 | aktual.: 04.11.2005 08:45
W konferencji naukowej w Warszawie, zorganizowanej przez Polskie Towarzystwo Socjologiczne, wzięło udział grono przedstawicieli tej dyscypliny. Dyskutanci byli zgodni, że rozbieżność między sondażami a wynikami wyborów nie jest winą ośrodków badania opinii publicznej.
Główną przyczynę widzę w tym - że wyborcy - z powodów, o których przed publikacją badań trudno mówić - wstydzili się przyznawać do zwycięskiej PiS i Kaczyńskiego - powiedział politolog i socjolog dr Radosław Markowski, kierujący Polskim Generalnym Studium Wyborczym. Niektórzy ankietowani niezgodnie z prawdą twierdzili, że nie wiedzą jeszcze, na kogo pójdą głosować, albo podawali nazwiska innych kandydatów - dodał.
Zwrócił także uwagę na wielką chwiejność wyborców. Z badań wynika, że w porównaniu z ostatnimi wyborami parlamentarnymi blisko 40% Polaków zmieniło swoich wyborczych faworytów - powiedział Markowski.
Na to, że ankietowani ukrywali swoje prawdziwe sympatie, zwracał też uwagę Janusz Durlik z Organizacji Firm Badania Opinii i Rynku. Ankietowani wstydzili się mówić, że będą głosować na Lecha Kaczyńskiego, bo był on gorzej postrzegany przez media - uważa Durlik.
Według niego, nie tylko w Polsce firmy badawcze pomyliły się tak bardzo w wyborczych przewidywaniach. Wystąpił efekt podobny, jak niedawno przed tegorocznymi wyborami parlamentarnymi w Niemczech. Tamtejsze ośrodki badania opinii publicznej przeszacowały poparcie dla chadecji o kilkanaście procent - powiedział Durlik.
Socjologowie nie byli zgodni co do oceny niskiej frekwencji wyborczej. Według Markowskiego, jest ona "pierwszym, a nawet dramatycznym problemem", ponieważ jest najniższa z wszystkich krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Odmiennego zdania był dr Tomasz Żukowski z Uniwersytetu Warszawskiego. Od lat do wyborów w Polsce chodzi poniżej połowy uprawnionych. Histeria z powodu niższej o kilka procent frekwencji w wyborach parlamentarnych jest nieuzasadniona - podkreślił.