Wybór nowego szefa Pentagonu - zmiana polityki obronnej USA
Nominowanie przez prezydenta Baracka Obamę Chucka Hagla na szefa Pentagonu ma ułatwić redukcję budżetu wojskowego USA. Może też oznaczać mniejsze militarne zaangażowanie USA na świecie. Ameryka nie chce już być globalnym policjantem.
08.01.2013 14:39
Amerykanie chcą zmniejszenia wydatków Pentagonu, chcą też ograniczyć gwarancje bezpieczeństwa, jakich Waszyngton udziela innym krajom. Według sondaży spośród ponad 50 krajów, z którymi USA mają podpisane porozumienia o pomocy militarnej, Amerykanie chcą wspierać tylko 12. Polska, Francja czy Japonia nie znalazły się na tej liście - podaje Amerykańska Rada Stosunków Zagranicznych (CFR) na swych stronach internetowych.
Wyborcy odrzucają muskularną i kosztowną politykę obronną. "Czas, by politycy przyjęli to do wiadomości" - pisze ekspert CFR Scott Rasmussen.
Główne zadanie - nadzorowanie cięć?
"Financial Times", komentując wybór Chucka Hagla na nowego ministra obrony USA zwraca uwagę na fakt, że medialna debata o jego nastawieniu do Iranu i raczej powściągliwym poparciu dla Izraela przesłania najważniejszy powód, dla którego umiarkowany republikanin ma zostać szefem Pentagonu.
"Głównym zadaniem Hagla będzie nadzorowanie cięć w budżecie obronnym" - pisze waszyngtoński korespondent "FT" Richard McGregor.
O ile Biały Dom i Kongres nie osiągną kompromisu, znaczące redukcje wydatków obronnych USA wejdą w życie automatycznie 1 marca - przypomina "FT".
Nominacja Hagla, który jest weteranem wojny w Wietnamie słynącym z niechęci do podejmowania przez USA zbrojnych interwencji, o ile nie zostały wykorzystane wszelkie środki dyplomatyczne, jest "przypieczętowaniem zerwania z polityką zagraniczną George'a W. Busha" - pisze McGregor.
Polityk "głównego nurtu"
"Hagel, były republikański senator, bywa często określany jako polityk 'głównego nurtu'. To waszyngtoński eufemizm podkreślający różnice, jakie dzielą go od innej (republikańskiej) frakcji, czyli neokonserwatystów, którzy pchnęli USA ku wojnie w Iraku" - wyjaśnia dalej.
Hagel i nominowany przez Obamę na szefa dyplomacji demokratyczny senator John Kerry są przedstawicielami umiarkowanej, realistycznej tradycji w polityce zagranicznej USA. Neokonserwatyści, którzy byli najbardziej wpływowym skrzydłem Partii Republikańskiej podczas prezydentury George'a W. Busha byli zwolennikami muskularnej polityki i wojskowych interwencji.
Krytyczne nastawienie Hagla do sposobu prowadzenia wojen w Iraku i Afganistanie przysporzyło mu wrogów we własnej partii, a zwłaszcza we frakcji neokonserwatystów. Bliskie im pismo "Weekly Standard" prowadzi od tygodni kampanię przeciw kandydatowi Obamy na ministra obrony.
Dyplomacja, zamiast interwencji zbrojnych
Hagel i Kerry to tandem, którego motto będzie brzmiało "znajdźmy alternatywę dla wojskowej interwencji, a najlepiej rozwiązanie dyplomatyczne" - mówi wieloletni ekspert CIA i doradca prezydencki Bruce Riedel.
Wybór takich polityków determinuje jednak przede wszystkim konieczność ograniczenia wydatków wojskowych - pisze komentator magazynu "The Atlantic", dodając: "nadchodzi budżet drastycznych oszczędności". Amerykanie nie lubią "dużego rządu" i rozdętych budżetów, ale domagają się ostatnio subwencji do opieki zdrowotnej. Sondaże wskazują, że 70 proc. respondentów jest przeciwnych cięciom takich wydatków - zauważa publicysta "New York Times" David Brooks.
"Militarny schyłek USA"
"Można być albo globalnymi potęgami wojskowymi albo państwami opiekuńczymi, ale nie można być jednym i drugim" - pisze Brooks, przypominając opinię niemieckiego filozofa Oscara Spenglera.
Europejczycy wybrali państwo opiekuńcze. Państwa UE "nie są już w stanie sprostać podstawowym zadaniom (militarnym), jak transport wojsk i działania wojenne" - dodaje Brooks, który przewiduje też, że USA przejdą podobną ewolucję: "obecny projekt budżetu przewiduje prawdopodobnie słuszną redukcję wydatków na obronę z 4,3 proc. PKB do 3 proc.".
Hagel został nominowany, by - "jako republikanin i do tego odznaczony bohater wojenny" - ułatwić Obamie wprowadzenie tych redukcji - uważa Brooks. Republikanie mają kontrolę nad Izbą Reprezentantów (niższa izbą Kongresu).
Kongresmeni, którzy "nie chcą militarnego schyłku Ameryki" mogą teraz co najwyżej łatwo wskazać winnych: "to wyborcy" - pisze Brooks.
Droga armia
Scott Rassmussen wylicza jednak na stronach CFR preferencje Amerykanów: tylko 49 proc. respondentów odpowiada w sondażach, że USA powinny pozostać w NATO. A zaledwie 11 proc. uważa, że Ameryka ma "być globalnym policjantem".
W 2010 roku wydatki USA na obronę (i weteranów) wyniosły ponad 875 mld dol. i była to blisko jedna czwarta całego federalnego budżetu. Obecne nakłady są o 82 proc. większe niż budżet obronny w roku 2001. "Nic dziwnego, że wzrosły one po 11 września (2001), ale uzasadnione jest pytanie, czy zwiększenie ich aż o 82 proc. jest właściwe" - pisze ekspert CRF i przypomina, że po uwzględnieniu inflacji obecny budżet Pentagonu "jest większy niż w roku, w którym kończył prezydenturę Ronald Reagan" (1989).
Cięcia w nakładach na obronność są zdaniem Rasmussena konieczne. Największe oszczędności w tym budżecie można wygospodarować, ograniczając liczbę krajów, które chronić ma Ameryka - pisze ekspert. "Wycofanie wojsk USA z Zachodniej Europy i Japonii dałoby roczne oszczędności rzędu 25 mld dol" - ocenia.
"Wyborcy uważają, że Ameryka powinna skoncentrować się raczej na własnej obronie niż chronieniu całego świata (...) Utrzymywanie armii liczącej 1,4 mln osób w służbie czynnej okazuje się zbyt drogie. Dla większości osób wydatki te są nie do pojęcia" - uważa Rasmussen.