HistoriaWstrząsające eksperymenty lekarzy z SS

Wstrząsające eksperymenty lekarzy z SS

Ledwo wyciągniętych z lodowatej wody nieprzytomnych więźniów "doktor" Sigmund Rascher kazał kłaść z nagimi więźniarkami, które zmuszano do seksu. Rozgrzewanie takie - jak zanotował Rascher - miało być stosowane na wojnie, "jeśli inne sposoby nie będą możliwe". Lekarze Heinricha Himmlera wydłubywali oczy, dokonywali makabrycznych okaleczeń i amputacji. Podpalali ofiary eksperymentów żywcem, bez znieczulenia. Najsłynniejszego ze zbrodniarzy - Josefa Mengele, nigdy nie postawiono przed sądem. Zmarł dopiero w 1979 r. w Brazylii.

Wstrząsające eksperymenty lekarzy z SS
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | U.S. Holocaust Memorial Museum

08.02.2016 12:18

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W 1946 r. norymberski Pałac Sprawiedliwości, mimo widocznych skutków bombardowań, był jednym z lepiej zachowanych gmachów w mieście. We wrześniu część jego pomieszczeń, pod nadzorem amerykańskich saperów, została wyremontowana przez jeńców z SS. W Norymberdze wciąż brakowało jednak ogrzewania. W listopadzie (bardzo zimnym i śnieżnym tamtego roku) przebywający w salach Pałacu podsądni i pracownicy ubrani byli w ciepłe swetry i płaszcze".

Vivien Spitz jest znaną amerykańską reporterką sądową. W 1946 r. jako młoda osoba została wysłana przez US Army do Norymbergi, by relacjonować procesy niemieckich lekarzy, którzy w czasie II wojny prowadzili zbrodnicze eksperymenty medyczne i pseudomedyczne. W 2005 r. opublikowała swoje wspomnienia z toczącej się rozprawy pt. "Doktorzy z piekła rodem". W tym roku zostały one wydane w Polsce. Lektura jest wstrząsająca. Cierpienia ofiar i sylwetki katów na tle powagi sali sądowej i w atmosferze napięcia samej rozprawy rysują się niezwykle wyraziście.

Proces lekarzy był jednym z tzw. procesów drugiego stopnia, w których oskarżycielem były USA. Najsłynniejszy ze zbrodniarzy w białych kitlach - Mengele - uciekł do Ameryki Południowej. Przed sądem udało się jednak postawić 23 wysokiej rangi oficerów, głównie z Waffen-SS i Luftwaffe. Był wśród nich Karl Brandt - osobisty lekarz Hitlera. Postawiono im cztery zarzuty: spiskowania, zbrodni wojennych, zbrodni przeciw ludzkości oraz udziału w zbrodniczej organizacji (SS). Akt oskarżenia odczytano 21 listopada 1946 r.

Zbrodnie na zlecenie Luftwaffe

Zbrodnicze eksperymenty odbywały się zawsze w obozach koncentracyjnych na zlecenie Luftwaffe lub Reichsführera-SS Himmlera. Więźniom, w zamian za zgłoszenie się do badań, obiecywano lżejsze traktowanie lub wolność. Udział w eksperymentach nazywano czasem enigmatycznie "pracami porządkowymi". Niewielu się zgłaszało, a wieść o pierwszych ofiarach i torturach szybko się rozchodziła. Zresztą Niemcy nie zamierzali ani dotrzymywać obietnic, ani pytać nikogo o zgodę. Większość więźniów została zaciągnięta do testów siłą.

Eksperymenty opisane przez Spitz można podzielić na kilka grup. Pierwsza z nich miała sprawdzić możliwości uratowania marynarzy czy zestrzelonych pilotów. W Dachau przeprowadzono zatem badania w zakresie dużych wysokości i zamrażania. Do pierwszego eksperymentu zmuszono około 200 więźniów. Zamykano ich w komorze ciśnieniowej, często bez maski tlenowej. Ofiary po 30 minutach krzyczały z bólu, traciły oddech, pojawiały się skurcze, poty, piana na ustach, konwulsje. Blisko 80 więźniów nie przeżyło tych prób.

Zamrażanie polegało na wrzuceniu więźnia do drewnianego basenu, gdzie wodę systematycznie schładzano lodem, aż osiągnęła temperaturę 3 st. C (czyli mniej, niż ma górski potok). Temperatura ciała ofiar spadała do 25 stopni, z uszu sączyła się krew. Ludzie umierali tu nawet kilka godzin. Z 760 więźniów 110 nie przeżyło tej tortury. Ocalali mieli dostarczyć odpowiedzi na pytanie, jak najlepiej rozgrzać wychłodzone ciało - fizycznie czy też poprzez ogrzanie przez inną osobę. Ledwo wyciągniętych z wody nieprzytomnych więźniów "doktor" Rascher kazał kłaść zatem z nagimi więźniarkami, które zmuszano do seksu. Rozgrzewanie takie - jak zanotował Rascher - miało być stosowane na wojnie, "jeśli inne sposoby nie będą możliwe". W Dachau zmuszono również więźniów do picia wody morskiej (często siłą wprost do żołądka), co skutkowało wymiotami, halucynacjami, szaleństwem.

Druga bardzo liczna grupa zbrodniczych eksperymentów miała pomóc leczyć rany niemieckich żołnierzy. W Ravensbrück dokonywano amputacji. Więźniarkom wielokrotnie łamano i wycinano fragmenty kości oraz mięśni, zastępując je innymi. Powstawały okropne, sączące się rany, przeszczepy się nie przyjmowały. Niektórym więźniom obcinano ręce wraz z łopatkami - miały posłużyć jako przeszczepy dla wojska. Dokonująca tych zbrodni dr Oberheuser poniżała więźniarki i nazywała je wprost "królikami doświadczalnymi".

Herta Oberheuser w czasie procesu w Norymberdze fot. Wikimedia Commons/U.S. Holocaust Memorial Museum

W Sachsenhausen i Natzweiler 200 więźniom zadano rany i podziałano na nich gazem musztardowym. Skutkami były: ślepota, oparzenia i zniszczenie organów wewnętrznych.

Z 200 więźniów zmarło 50. W Buchenwaldzie z kolei starano się wymyślić antidotum na poparzenia bombą fosforową. Ofiary podpalano żywcem płonącym fosforem i przez ponad minutę nie podawano znieczulenia, z czasem aplikując maść o nazwie R17. Okazało się, że lek działa tylko na rozpuszczony fosfor i nie leczy oparzeń.

Jednym z niewielu "udanych" eksperymentów był ten z polygalem - był to lek powodujący szybsze krzepnięcie krwi w razie postrzału. Jego testowanie było również makabryczne - w Dachau na zlecenie Sieversa tamtejsi esesmani po prostu strzelali do więźniów.

W Ravensbrück Gebhardt i Fischer celowo zakażali ludzi gangreną, aby badać działanie sulfanilamidu. W rany wpychano drewno, kultury bakterii i szkło po to tylko, by stwierdzić, iż "nie były typowe dla infekcji na polu bitwy". Chorym celowo nie podawano środków znieczulających. Z 75 więźniów zabito w ten sposób 11.

"W walce z chorobami i żydowską prokreacją"

Trzecia grupa eksperymentów miała pomóc zwalczać tyfus i malarię. Proceder ten przyniósł szczególnie krwawe żniwo. Haagen, Rose i Schelling wstrzykiwali więźniom zarazki lub też wystawiali ich na ukąszenia zarażonych komarów. Jedna trzecia ofiar zmarła, a szczególnie tragiczny był los tych, którzy mieli być tylko dawcami zakażonej krwi - 95 proc. nie przeżyło. Prowadzono też "badania" nad sterylizacją. Chciano w ten sposób wykastrować wszystkich pozostających przy życiu robotników przymusowych (oczywiście bez ich wiedzy). Kastracja chirurgiczna była zbyt widoczna, droga i powolna. Próbowano więc trucizny o nazwie caladium. Jeden ze zbrodniarzy stwierdził: "Uderzyło mnie znaczenie tego leku w naszej obecnej walce. Sama myśl, że 3 mln obecnie przebywających w niemieckich więzieniach bolszewików można by wysterylizować, a następnie używać jako siły roboczej bez perspektyw rozrodu, otwiera dalekosiężne perspektywy".

Caladium było jednak za mało, więc "lekarze" przeszli do sterylizacji za pomocą naświetlania rentgenem. Viktor Brack zapewniał Himmlera, że mając 20 urządzeń dziennie, wysterylizuje 3-4 tys. Żydów. Napromieniowanie skutkowało okropnymi oparzeniami. Brack, choć zadowolony z efektów, żalił się potem, że nie da się dokonywać tego skrycie przed pacjentem. Himmler słysząc to, doszedł do paranoicznych wniosków: "Przez mieszanie się krwi polskich Żydów z Żydami z zachodniej Europy grozi Niemcom większe niebezpieczeństwo niż to, które groziło im przed wojną".

Były też eksperymenty, które z góry miały kończyć się śmiercią. W ten sposób Mrugowsky traktował jeńców, strzelając do nich zatrutymi kulami. Ofiary umierały ponad godzinę w męczarniach. Mrugowsky bronił się potem: "Obawiałem się, że Rosjanie wkrótce użyją tych kul na froncie, i miałem mało czasu na wyprodukowanie antidotum".

Najbardziej ohydny przykład badań Spitz zostawiła na koniec. W Natzweiler Brandt i Sievers zamordowali kilkuset Żydów tylko po to, by otrzymać ich szkielety. Wykonujący ich polecenia Hirt stwierdził: "Dostępnych jest tylko kilka okazów czaszek rasy żydowskiej, co uniemożliwia wyciągnięcie precyzyjnych wniosków z ich badania. Zdobywając czaszki żydobolszewickich komisarzy, reprezentujących prototypy odrażających, lecz charakterystycznych podludzi, mamy szansę otrzymać niepodważalny naukowy dokument [...]. Na podstawie patologicznych cech czaszki, jej budowy, pojemności mózgu i tym podobnych określa się przynależność do odpowiedniej rasy".

Wartość dzieła Spitz podkreślają duża liczba cytatów ukazujących motywy działania sprawców oraz ich szokujące zachowanie na procesie. Ludzie ci byli przekonani o słuszności własnych działań. Wierzyli, że ofiary są jedynie "bezużytecznymi zjadaczami chleba", żyjącymi "życiem niewartym życia". Inni stwierdzali wprost, że pomoc niemieckim żołnierzom na froncie warta jest każdego okrutnego eksperymentu. Poza tym - twierdzili "lekarze" - więźniowie i tak byli skazani na śmierć, więc to, czy zginą w wyniku eksperymentu, czy też przez zagazowanie, nie miało znaczenia.

Zło w ludzkiej postaci

Adwokat jednego z oskarżonych próbował przyrównać jego działalność do heroicznej historii miasta nękanego przez zarazę. Zabicie mordercy w wyniku eksperymentu i wynalezienie w ten sposób szczepionki miałoby ocalić resztę. Obrońca nawiązał też do starej śpiewki pod tytułem "Ja tylko wykonywałem rozkazy".

Wypowiedzi zbrodniarzy (zarówno te z okresu wojny, jak i z procesu) są tak wymowne, że nie wymagają komentarza. "Jeżeli po nas nastanie tak tchórzliwe i zgniłe pokolenie, że nie będzie mogło zrozumieć naszej tak doniosłej i niezbędnej pracy, to, panowie, cały narodowy socjalizm jest do dupy. Przeciwnie, należy przygotować tablice z brązu z wyrytym na nich napisem, że to my mieliśmy odwagę zrealizować tak gigantyczne zadanie" - reagował esesman na sugestię, że ciała ofiar zbrodni trzeba ukryć.

Karl Brandt: "Dla samego eksperymentu nie jest istotne, czy wykonuje się go z wolą lub wbrew woli biorącej w nim udział osoby. Znaczenie ma motyw - oddanie przysługi całemu społeczeństwu, o etyce w każdej postaci rozstrzyga rozkaz lub posłuszeństwo". Oskar Schröder: "Pragnąłem jako lekarz pomóc żołnierzom leczyć rany powstałe w wyniku wojny i w czasie pokoju". Himmler o lekarzach, takich jak Lutz czy Wendt, którzy odmówili udziału w zbrodniczym procederze: "Ci ludzie dopuścili się zdrady, potwornej zdrady. Potępiając eksperymenty, akceptują śmierć niemieckich żołnierzy w wyniku wychłodzenia".

Buta nie opuszczała oskarżonych nawet w momencie czytania wyroków. Spitz pisze: "Zachowywali się tak, jakby ich ktoś obraził. Byli aroganccy. Ich twarze wyrażały złość, spojrzenia były groźne. Żaden z oskarżonych nie okazał cienia wyrzutów sumienia"; "Patrząc na Karla Brandta, dostrzegłam jego wzrok. Wpatrywał się we mnie z taką nienawiścią, że przeszedł mnie lodowaty dreszcz".

W dniu 2 czerwca 1948 r. w Landsberg w Bawarii siedmiu zbrodniarzy powieszono. Pięciu otrzymało dożywocie, jednego skazano na 10 lat, dwóch na 20 lat, jednego na 15. Siedmiu uniewinniono.

Historia i medycyna

Spitz podaje bardzo obszerne wypowiedzi świadków, poszkodowanych, ekspertów, samych zbrodniarzy. Opisuje, skąd się wzięły listy, zdjęcia, raporty, rozkazy, dzienniki medyczne, jak zostały odnalezione.

Spitz w kilku rozdziałach skupia się na swoich wrażeniach z pobytu w Niemczech. Wątek ten, choć poboczny, jest równie interesujący co sprawa lekarzy-morderców. Atmosfera Norymbergi pierwszych lat po wojnie we wspomnieniach reporterki przypomina nieco obecny Irak. Pomiędzy wojskami okupacyjnymi a ludnością cywilną panuje wrogość. Spitz, choć w części Niemka, mówi czasem wprost: "Oni są wrogami dla nas, my dla nich". Do jednej z mess, w której przebywali dziennikarze i amerykańscy żołnierze, ktoś z niedobitków SS, ukrywający się w gruzach i piwnicach, wrzucił bombę. Autorka nazywa go wprost terrorystą. O podróżowaniu samopas po Niemczech, szczególnie w nocy, nie ma mowy. Miejscowe sprzątaczki kradną (i do tego się nie myją, zarzucając Spitz, że ma amerykańskiego fioła na temat codziennego prysznica). Sklepikarze pełni są rezerwy. "Niemcy nienawidzili nas. Nie przychodzili na procesy, ci, którzy przyszli, nie wierzyli w zdjęcia, filmy i zeznania" - puentuje Spitz w jednym z ostatnich rozdziałów. Przeczy to
idyllicznemu obrazowi dobrych Niemców witających aliantów jak wyzwolicieli, niepragnących niczego innego jak demokracji i potępienia nazizmu. Kilka razy, być może przypadkowo, autorka zamiast o enigmatycznych nazistach mówi wprost o Niemcach. Na Zachodzie to rzadkie.

Jakub Ostromęcki, Historia do Rzeczy

###Polecamy: Zapomniane ludobójstwo - rzeź Polaków na Wołyniu i w Galicji Wschodniej

Źródło artykułu:Historia Do Rzeczy
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (0)