Wrocław. Takiej botwinki w markecie nie znajdziecie. Sekret udanej działki
Pan Feliks często zasiada przy osiedlowym skrzyżowaniu. Wystawia swój skromny kwiatowo-warzywno-owocowy asortyment. Do zaoferowania nielicznym klientom ma to, co akurat może w sezonie nazbierać na działce: porzeczki, agrest, buraczki, szczaw, kwiaty. A może warto zatrzymać się i kupić coś z jego stoiska?
07.07.2020 09:52
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Na malutkim straganie wyeksponowane są plony z grządek w Rodzinnych Ogrodów Działkowych ”Marzenie” przy Starogroblowej - działek nieodległych od wrocławskiego osiedla Bolkowsko-Kruszwickiego. To tu starszy pan przysiada na przyniesionym przez siebie drewnianym krzesełku. Towar wystawia na prowizorycznej ladzie, skonstruowanej z drewnianych skrzynek po hurtowych transportach warzyw do sklepów i z deseczki.
Miejsce, w którym można spotkać pana Feliksa, to nawet nie jest punkt handlowy, placyk, targowisko. To tylko takie małe centrum osiedlowe - niedaleko poczta, warzywniak, sklep spożywczy w pawilonie, kiedyś Społem, teraz co kilka lat inny. Ale trochę ludzi się kręci, zawsze ktoś przystanie. Kupią kwiatki. No i pogadają. Najbardziej pan Feliks lubi rozmawiać. A z kwiatków to takie zimowe - szarotki i te małe, białe drobne, podobne do rumianku.
- Kwiaty więdną, jak słońce mocno świeci, czasem muszę wtedy uciekać do domu, żeby je uratować - mówi. Oprócz kwiatów w wiaderkach w asortymencie małego stoiska pana Feliksa są dziś poukładane w plastikowych pojemniczkach porcje letniego owocowego miksu - czerwone i czarne porzeczki oraz agrest. Idealny zestaw na letni kompot, jak z PRL-u. Dziś już w niewielu domach taki się gotuje, a słowo ”kompocik” przenosi się na strych słownika.
Jeśli pan Feliks przychodzi na Poznańską po zarobek, to naprawdę nie jest on wielki. Jeśli po towarzyskie przygody, to nie ma co narzekać. Zawsze można z kimś porozmawiać, pożartować, coś opowiedzieć.
Wrocław. Takiej botwinki w markecie nie znajdziecie. Sekret udanej działki. Perz i kwiaty też
Dziś nastała wielka moda na ogródki działkowe. To zjawisko narastało od kilku lat. W przestrzeń przeznaczoną wcześniej prawie całkowicie dla emerytów zaczęli wkraczać młodzi, szukający sposobu na rekreację na łonie przyrody, wspólne działanie społecznościowe, uprawy zgodne z zasadami permakultury - zrównoważonego funkcjonowania człowieka i przyrody.
W pandemii żądza posiadania własnego kawałka przestrzeni w naturze wzmogła się. Jednak teraz ogrody działkowe zmieniają się w szybkim tempie. Coraz więcej jest działek obsianych trawą, z huśtawką, hamakiem, leżakami, trampoliną, bez grządek, bez mozolnego pielenia upraw. Przecież chodzi o wypoczynek, a cebulę można kupić w markecie.
To nie dla pana Feliksa. Nie da się zrezygnować z okazałych krzaków porzeczek i agrestu. Jego pokolenie wypoczywa przez pracę, nie umie usiedzieć, do życia nie potrzebowało joggingu lub siłowni, a równowagi w przyrodzie szuka na swój sposób. - Działkę w ROD ”Marzenie” mam od 40 lat. Żona się trochę denerwuje, że straszny tam mam bałagan. A ja swój porządek mam - mówi.
Bo przecież nie o to chodzi, żeby na grządkach równo rosły buraki, pomidory stały jak wojsko, a kwiaty nie wychodziły poza przeznaczone dla nich rabatki. Czasem chaos jest klimatem, w którym dokonuje się dzieło tworzenia.
Sekretem udanej działki pana Feliksa jest żywioł. Trzeba pozwalać roślinom rosnąć, szanując wszystkie gatunki. Tępienie chwastów jest zbyt brutalną ingerencją w przyrodę. Trzeba je wypraszać, jeśli zabierają przestrzeń dorodnym produktom spożywczym, ale można pozwolić im na egzystencję w innym miejscu. - A ja zawsze żonie mówię: ”u porządnego działkowca rośnie perz. I kwiaty też” - śmieje się starszy pan.
Kiedy znów nazbiera więcej warzyw na działce, znów usiądzie na własnym krzesełku w tym samym miejscu. Na szczęście straż miejska już przestała dokuczać i te małe, biedne warzywniaczki działkowe ze sprzedawcą siedzącym na własnym stołeczku lub odwróconym wiaderku, mogą bez przeszkód funkcjonować.
Wrocław. Takiej botwinki w markecie nie znajdziecie. Przepisy pozwalają, ale coraz mniej działkowców chce sprzedawać
Te stragany mają nawet błogosławieństwo groźnej skarbówki. Nie wyciąga ona ręki po podatki z takiej sprzedaży - działkowcy mogą spieniężyć nadwyżki ze swoich upraw, których nie mają możliwości wykorzystać na własne potrzeby, a przychody nie podlegają opodatkowaniu.
Dla wielu starszych ludzi jest to sposób na zdobycie kilku złotych, a czasem na wyjście do ludzi, na pogadanie. Co jednak najciekawsze, to to, że w większości miast już rzadko można być świadkiem bardzo smutnego widoku - spisywania takich starszych osób przez miejską straż, która uznawała ich kramy za nielegalne naruszenie miejskiej własności.
Dziś już straż tak nie ściga. Problemem jest małe zainteresowanie klientów. Nie rozumieją może, że to ostatnie chwile, kiedy można od działkowca kupić jego prawdziwe plony, zdrowe i pozbawione chemicznych środków, hojną ręką sypanych jeszcze przez rolników, uprawiających wiele hektarów. Może nadal zdarzają się ogrodnicy, których dotyka klęska urodzaju i muszą pozbyć się nadmiaru płodów z działki. Ale panów Feliksów już coraz mniej, więc przechodząc obok nich zatrzymajmy się po botwinkę.