Podczas gdy w Paryżu 26 państw zadeklarowało gotowość udziału w tzw. siłach reasekuracyjnych dla Ukrainy, Polska – mimo obecności premiera Donalda Tuska – nie znalazła się w gronie kluczowych decydentów. Były ambasador RP Jerzy Marek Nowakowski w "Newsroomie” WP ocenił, że Warszawa sama osłabia swoją pozycję przez wewnętrzne spory polityczne, a szanse na wysłanie wojsk NATO na Ukrainę porównał do „stania się urokliwą blondynką”.
W czwartek w Paryżu odbyło się spotkanie państw należących do koalicji chętnych - krajów gotowych zapewnić Ukrainie gwarancje bezpieczeństwa w przypadku zawieszenia broni w wojnie, prowadzonej przez Rosję. Z Polski obecny był premier Donald Tusk. Po naradzie w sprawie gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy prezydent Francji Emmanuel Macron oznajmił, że 26 krajów jest gotowych do udziału w tzw. siłach reasekuracyjnych bądź rozmieszczając je na lądzie, bądź przez obecność na morzu czy w powietrzu. Wsparcie USA dla gwarancji ma być określone wkrótce.
W programie "Newsroom" WP były ambasador RP na Łotwie i w Armenii Jerzy Marek Nowakowski przypomniał, że w grupie 35 państw dyskutujących o wysłaniu żołnierzy do Ukrainy kluczowe decyzje zapadają w gronie 26 krajów – bez udziału Polski. – Skoro w grupie 35 krajów nie jesteśmy w jądrze 26, znaczy to, że jesteśmy sparaliżowani naszą polityką wewnętrzną. To kolejny dowód, że brak sensownej jedności powoduje, iż nie wykorzystujemy naszego potencjału – podkreślił dyplomata.
Były ambasador sceptycznie odniósł się do realnych szans wysłania żołnierzy z krajów NATO na Ukrainę. – Prawdopodobieństwo, że wojska krajów natowskich pojadą na Ukrainę, jest mniej więcej takie, że ja zostanę urokliwą blondynką. No, nie jest ono wielkie – powiedział.
W jego ocenie politycy z krajów takich jak Francja czy Wielka Brytania mogą składać "niekosztujące nic" deklaracje, które i tak nie zostaną zrealizowane. – Możemy także mówić, że jesteśmy otwarci na zaangażowanie, ale w Polsce wywołałoby to natychmiast awanturę publiczną – dodał.
Mimo słabości w negocjacjach Nowakowski uważa, że Polska pozostaje istotnym graczem w regionie. – Tak czy inaczej będziemy logistycznym zapleczem dla ewentualnej obecności wojskowej. To jest nieuniknione – stwierdził.
Zdaniem byłego ambasadora ewentualna obecność wojsk obcych na Ukrainie może nastąpić tylko na dwa sposoby – w formie bezpośredniego udziału w wojnie lub jako siły pokojowe zaakceptowane przez obie strony.
– Rosjanie mówią wprost: żadnych wojsk NATO na Ukrainie nie chcą. Mogą zaakceptować wojska chińskie czy indyjskie. Bardziej prawdopodobne jest, że gdyby doszło do wprowadzenia sił stabilizacyjnych, byłyby to wojska np. australijskie, indyjskie, indonezyjskie czy brazylijskie. Ale nie NATO – ocenił Nowakowski.