HistoriaWojna morska z Sowietami. Polska mogła pokonać flotę Stalina

Wojna morska z Sowietami. Polska mogła pokonać flotę Stalina

W 1939 roku Polskiej Marynarce Wojennej przyszło walczyć przeciwko Niemcom. Tymczasem polskie okręty projektowano do walki przeciw Sowietom. - W czasie II wojny światowej flota sowiecka popisywała się przede wszystkim bardzo niskim morale, fatalnym wyszkoleniem i tragiczne złym dowodzeniem. Największym sukcesem sowieckich marynarzy - nie tylko w czasach II wojny światowej, ale przez 70 istnienia ZSRS - było zatopienie małego niemieckiego torpedowca - pisze w artykule dla serwisu "Historia" WP.PL Tymoteusz Pawłowski. Jakie szanse na zwycięstwo z Sowietami miała marynarka II RP?

Wojna morska z Sowietami. Polska mogła pokonać flotę Stalina
Źródło zdjęć: © NAC

03.03.2014 18:38

Obecność Polski nad Bałtykiem jest dziś traktowana jako coś zupełnie naturalnego i oczywistego. W 1918 roku - w chwili odzyskania niepodległości - uzyskanie przez Rzeczpospolitą dostępu do morza nie było jednak wcale zagwarantowane. Wielu zachodnich polityków uważało, że wystarczającym rozwiązaniem będzie nadanie Wiśle statusu międzynarodowego, a polskim portem morskim powinien być leżący w głębi lądu Tczew.

Losy potoczyły się jednak inaczej: w 1920 roku Polacy uzyskali dostęp do morza i niemal natychmiast okazało się, że było to osiągniecie, które uratowało niepodległość Polski, toczącej wówczas bój na śmierć i życie przeciwko bolszewickiej Rosji. Do Rzeczypospolitej szła wówczas pomoc wojskowa z Europy Zachodniej, ale "przyjaciele" bolszewików w ościennych państwach blokowali transporty kolejowe z uzbrojeniem i zapasami wojennymi. Jedyną pewną drogą były szlaki morskie.

Na straży połączenia ze światem

Gdy zakończyła się wojna z bolszewicką Rosją, Polacy wiedzieli, że w kolejnym takim starciu utrzymanie szlaków komunikacyjnych na Bałtyku będzie decydowało o zwycięstwie lub klęsce. Zorganizowano Marynarkę Wojenną - formację małą, ale elitarną. Polskie okręty były nowoczesne, a ich załogi dobrze wyszkolone. Spoczywało na ich barkach bardzo ważne zadanie - miały pilnować, aby w razie wojny Polska nie była osamotniona i żeby z Zachodu doszła do nas pomoc.

ORP "Grom" fot. NAC

Sowieckie siły morskie stanowiły wyzwanie, któremu Polacy mogli podołać. Wiele okrętów byłej marynarki wojennej Rosji zostało zniszczonych w wyniku I wojny światowej oraz wojny domowej. Nowo powstała Rosja Sowiecka - ze względu na brak odpowiedniej kadry - nie była w stanie zagospodarować nawet tych nielicznych okrętów, które pozostały w jej rękach. W pierwszej połowie lat dwudziestych Czerwona Flota poniosła z rąk urzędników poważniejsze straty, niż w wyniku działań wojennych: złomowano jednostki przestarzałe, uszkodzone w wyniku działań bojowych oraz rozbierano jednostki nowo budowane. Skasowano 6 pancerników, 8 krążowników i ponad 30 niszczycieli. Latem 1920 roku bolszewicy nie byli w stanie przeznaczyć chociażby najmniejszych sił do blokady polskiego wybrzeża.

Przywracanie gotowości bojowej okrętom liniowym Floty Bałtyckiej rozpoczęto dopiero w 1925 roku. Odtwarzano też Flotę Czarnomorską. Na Bałtyku służyły okręty liniowe typu Gangut: Oktiabrskaja Riewolucyja oraz Marat. Trzeci okręt tego typu - Pariżskaja Kommuna - trafił w 1929 roku na Morze Czarne. Okoliczności jego przebazowania są dość istotne: jego zadaniem było odwiedzenie nadatlantyckiego Brestu, jednak podczas podróży powrotnej sowieckiej załodze zabrakło umiejętności nawigowania w ciężkich warunkach atmosferycznych i zdecydowano się na marsz w kierunku spokojnego Morza Śródziemnego... Fatalny stan uzbrojenia i wyszkolenia sowieckiej floty utrzymywał się jeszcze przez wiele, wiele lat.

Przeciw czerwonej flocie

Przez całe dwudziestolecie międzywojenne zakładano, że "Na wschód od Gdyni może przebywać sowiecka eskadra w sile pancernika i kilku innych okrętów". Dowództwo PMW miało jednak plan zneutralizowania tych sił: wychodzące z jedynego wówczas sowieckiego portu - Leningradu - okręty wroga miały natknąć się na zapory minowe, następnie miały być śledzone przez samoloty i niszczone przez polskie okręty podwodne. Ostatnią linią oporu miały być kontrtorpedowce. Plan ten miał wszelkie szanse, żeby był skuteczny.

Okręty Rzeczypospolitej Polskiej, które miały walczyć z czerwoną flotą, miały specyficzną konstrukcję: nie można było pokonać Rosjan ilością, trzeba było więc zainwestować w jakość. Później - w czasach PRL, gdy zakazywano mówić o polsko-rosyjskich konfliktach - stało się to powodem do bezsensownej krytyki: wszystkie polskie okręty wydawały się zbyt duże na mały Bałtyk, zbyt ciężko uzbrojone i świadczyły rzekomo o polskiej manii wielkości.

Pierwszymi nowoczesnymi okrętami wojennymi - oprócz niewielkich, poniemieckich torpedowców i trałowców - były dwa kontrtorpedowce: ORP Burza oraz ORP Wicher. Były szybkie, jednak dla Polski najważniejszy był fakt, iż ich uzbrojeniem były armaty kalibru 130 mm - takiego samego, jak na sowieckich krążownikach. W dodatku przewyższały sowieckie krążowniki szybkością i uzbrojeniem torpedowym. Także trzy nowe okręty podwodne - nazwane później ORP Ryś, ORP Wilk, ORP Żbik - były jednostkami specyficznymi: nowoczesne i duże, oprócz torped - broni normalnej dla jednostek podwodnych - wyposażone także w miny, które można było skrycie postawić i zablokować Zatokę Fińską. W latach 30. XX wieku pojawiały się nowe okręty, specjalnie zamówione tak, aby sprostały sowieckiemu zagrożeniu.

Doktryna wojny na Bałtyku

Jak miała zatem wyglądać polsko-sowiecka wojna na morzu? Najważniejszym atutem Polaków było oddalenie jedynej bazy sowieckiej floty - Kronsztadu. Leży on daleko w głębi Zatoki Fińskiej i jest łatwy do zablokowania.

Sowieckie okręty natrafiłyby na polskie pole minowe tuż po opuszczeniu bezpiecznej bazy w Kronsztadzie. Posiadanie trzech okrętów podwodnych służących do stawiania min umożliwiało ciągłe utrzymywanie przynajmniej jednej z nich nieopodal sowieckiej bazy - a więc, jeśli nie wyeliminowanie zagrożenia u jego początku, to przynajmniej znaczne ograniczenie swobody sowieckich sił morskich. Zmusiłoby to też Sowietów do opóźnienia wyjścia w morze sił głównych, a tym samym ułatwiłoby innym polskim siłom morskim zajęcie pozycji.

Następnym zagrożeniem dla sowieckich okrętów byłoby dużo większe pole minowe, składające się z setek min postawionych przez polskie okręty nawodne nieco dalej od sowieckiej bazy. Miny przenosić mogły zarówno kontrtorpedowce ORP Burza i ORP Wicher, nowo zakupione ORP Błyskawica i ORP Grom, a przede wszystkim wspomniany już duży i szybki stawiacz min ORP Gryf. Był on najbardziej ofensywnym okrętem przedwojennej polskiej floty, jednostką mającą w czasie wojny tylko jeden rejs do wykonania. Biorąc pod uwagę bałtyckie doświadczenia z pierwszej wojny światowej - udowodnione sowieckimi "dokonaniami" w czasie drugiej wojny światowej, przejście przez polskie pole minowe zakończyłoby się hekatombą czerwonej floty.

Gdyby jednak sowiecka eskadra wypłynęła bez większych strat na otwarty Bałtyk, czekały ją tam kolejne niespodzianki. Ich zapowiedzią były samoloty rozpoznawcze, ale podstawowe zadanie miały wykonać okręty podwodne. W połowie lat trzydziestych Polacy poświecili dużo uwagi rozważaniom, jak ma wyglądać optymalny typ takiej jednostki. Zastanawiano się nad zakupem większej liczby małych, powolnych i przenoszących niewiele torped okrętów podwodnych, zbliżonych kształtem do niemieckich U-bootów typu VII. Doskonale radziłyby one sobie ze statkami handlowymi - powolnymi i łatwymi do zatopienia nawet pojedynczą torpedą. Jednak zagrożeniem dla Polski były sowieckie okręty wojenne - szybkie i wytrzymałe. Zdecydowano się zatem zakupić okręty duże, szybkie i potężnie uzbrojone.

Taka była geneza ORP Orzeł i ORP Sęp, które były doskonale zaprojektowane do wykonywania przeznaczonych dla nich zadań. Po wykryciu sowieckiej eskadry miały ją dogonić - a jako najszybsze ówczesne okręty podwodne świata były do tego zdolne - i przeprowadzić atak. Każdy z nowych polskich okrętów mógł wystrzelić salwę 10 torped, oderwać się od nieprzyjaciela, przeładować wyrzutnie i powtórzyć taki atak. Dwa takie okręty - ORP Orzeł i ORP Sęp - dotarły do Polski, dwa kolejne były budowane we Francji, następne miały być budowane w Polsce.

Sowiecki pancernik Rewolucja Październikowa, po modernizacji w 1934 r. fot. Wikimedia Commons

Mało prawdopodobne, aby jakakolwiek eskadra wytrzymała zmasowany ostrzał setką torped, gdyby jednak udało się to Sowietom, konwoje zmierzające do Gdyni wciąż jeszcze pozostawały pod osłoną polskich kontrtorpedowców. Ich artyleria była wystarczająco silna, żeby poradzić sobie z mniejszymi jednostkami. Nie były one bezbronne nawet wówczas, gdyby przyszło im bronić się przeciwko sowieckim krążownikom i pancernikom. Zbudowane w drugiej połowie lat trzydziestych ORP Błyskawica i ORP Grom były optymalizowane do takiej właśnie walki. Ich głównym uzbrojeniem były torpedy, a same okręty były - w gruncie rzeczy - olbrzymimi ścigaczami torpedowymi, które dysponowały dużą prędkością, pozwalającą na bezpieczny odwrót. Do owych dwóch nowoczesnych kontrtorpedowców - pochodzących ze Szwecji - w początku lat 40. XX wieku miały dołączyć dwa kolejne budowane w Gdyni...

Bezpośrednią eskortę polskich statków transportowych - głównie przed sowieckimi okrętami podwodnymi - miały stanowić lekkie okręty: przede wszystkim pół tuzina nowoczesnych trałowców oraz dwie starsze kanonierki. Wybrzeże miało być bronione przez siły lekkie, nadzorujące defensywne pola minowe postawione wokół Gdyni i Helu. Uzbrojenie tych okrętów pozwalało im także na eskortowanie konwojów: wyposażone były w hydrolokatory Hughesa - najlepsze wówczas środki wykrywania okrętów podwodnych, przenosiły również bomby głębinowe.

Ewakuacja

W 1939 roku polskie okręty nie walczyły przeciwko Sowietom. W obliczu wojny z Niemcami trzy z czterech polskich kontrtorpedowców zostały ewakuowane do Wielkiej Brytanii. Decyzję taką podjęto jeszcze przed wojną, doskonale zdawano sobie bowiem sprawę, że polskie porty zostaną bardzo szybko zajęte przez Wehrmacht, nie widziano więc sensu, żeby wraz z portami w niemieckie ręce trafiły także polskie okręty. We wrześniu 1939 roku do Anglii przedarły się także dwa z pięciu okrętów podwodnych, a trzy pozostałe - zbyt uszkodzone, aby się przedzierać - znalazły schronienie w neutralnej Szwecji.

Czy nieliczne polskie okręty byłyby skuteczne w walce przeciwko Sowietom? Wszystko na to wskazuje. W czasie II wojny światowej polscy marynarze udowodnili swoją wysoka klasę. Ewenementem na skalę światową było chociażby przeprowadzenie ewakuacji polskich statków z Bałtyku: w ręce niemieckie nie wpadł żaden z nich. Sukcesem było także wspomniane przedarcie się do brytyjskich portów: sztuka taka nie udała się wielu państwom, leżącym nad otwartymi morzami i mającym silniejsze floty (wystarczy wspomnieć Norwegów czy Holendrów).

Tymczasem w czasie II wojny światowej flota sowiecka popisywała się przede wszystkim bardzo niskim morale, fatalnym wyszkoleniem i tragiczne złym dowodzeniem. Największym sukcesem sowieckich marynarzy - nie tylko w czasach II wojny światowej, ale przez 70 istnienia ZSRS - było zatopienie małego niemieckiego torpedowca. Rosyjscy marynarze nie mogli sobie poradzić z maleńkimi flotami Finlandii i Rumunii, a rosyjskie okręty równie często szły na dno z powodu wrogich pocisków, bomb i torped, co z powodu błędów nawigacyjnych, pomyłek dowódców i bardzo słabego wyszkolenia.

Zarówno postawa polskich marynarzy, jak i postawa marynarzy sowieckich pozwala przypuszczać, że gdyby w latach 30. czy 40. XX wieku doszło do polsko-sowieckiej wojny morskiej, sukces odnieśliby marynarze Rzeczypospolitej, a straty polskie byłyby niewielkie.

dr Tymoteusz Pawłowski dla Wirtualnej Polski

Zobacz także
Komentarze (0)