Wigilia Polaków na zesłaniu
Polacy zachowywali wigilijną tradycję nawet w nieludzkich warunkach syberyjskiego zesłania.
Krystyna Lubieniecka-Baraniak w 1940 roku, jako półtoraroczna dziewczynka, została wywieziona z mamą i trójką rodzeństwa w rejon Archangielska. Później trafiła na zachodnią Syberię.
Polska Wigilia na Syberii
Na zesłaniu spędziła łącznie sześć lat. Wspomina, że najsmutniejsza była Wigilia 1940 roku, spędzona w obozie dla przesiedleńców. Rodzina, która podzieliła się przywiezionym z Polski opłatkiem, życzyła sobie powrotu do kraju i odnalezienia bliskich. Jedynym daniem wigilijnym była kartoflanka z grzybami, zaprawiona mąką. Zesłańcy, pamiętając o przesłaniu przebaczenia, jakie niosą święta, składali życzenia nawet donosicielom.
Kolejne Wigilie Krystyna Lubieniecka-Baraniak spędziła w Pierwomajsku na zachodniej Syberii. Zesłańcy starali się obchodzić święta, mimo że warunki ich życia były wyjątkowo ciężkie. Produkty na wieczerzę - kapustę, groch i grzyby - trzeba było odkładać z obozowych porcji już wiele dni wcześniej. Zamiast opłatka dzielono się chlebem, nie zabrakło też choinki, ozdobionej zabawkami z gazety. Jak na każdej wigilii, była modlitwa i kolędy. W pierwszy dzień świąt zesłańcy odmawiali pracy, za co byli karani przez strażników. Polacy i ich rosyjscy sąsiedzi odwiedzali się i składali życzenia. Krystyna Lubieniecka-Baraniak powiedziała, że święta na Syberii miały bardziej religijny charakter i były głębiej przeżywane, niż teraz w Polsce.
Swoje wspomnienia Krystyna Lubieniecka-Baraniak spisała w książce "Sybirska odyseja".
Polacy na zesłaniu w Kazachstanie
Wigilia Bożego Narodzenia 1940 roku. Barbara Piotrowska-Dubik, wówczas 13-letnnia dziewczyna, wspomina, jak razem z matką i dwoma młodszymi braćmi kwaterowała w zimnym baraku, pośród zamieci śnieżnej w kazaskim stepie.
Nakryto stół serwetą, jeszcze z Polski. Matka i córka postawiły krzyż przywieziony cudem z rodzinnego domu. Opłatek przysłała rodzina z Polski.
Na stole chudy barszcz z pastewnych buraków, trochę ziemniaków. Jednak najmłodszy z rodzeństwa, trzyletni Jędruś, był zachwycony. To były dla niego wspaniałe potrawy, bo nie pamiętał, jak jadano w święta w rodzinnym domu. Barbara Piotrowska-Dubik wspomina z rozrzewnieniem radość malucha, który jako jedyny dostał prezent świąteczny: papierową lalkę zrobioną z sowieckiej gazety.
Przyszła też kartka świąteczna od ojca z obozu jenieckiego w Murnau.
W tamte święta i nigdy potem, współtowarzyszka niedoli rodziny pani Barbary, matka dwojga dzieci, nie dostała żadnych wieści od swojego męża, oficera Wojska Polskiego, który był internowany w Starobielsku.
Swoje wspomnienia Barbara Piotrowska-Dubik zawarła w książce "Kwiaty na stepie".