Wielcy z Dakaru
Orchestra Baobab to afrykański odpowiednik Buena Vista Social Club.
Są takie płyty, kiedy już po kilku pierwszych taktach wiemy, że będzie się dobrze działo. Tu otwierający całość utwór „Pape Ndiaye” wnosi fantastyczny afrokubański nastrój. A kolejny, „Nijaay”, wprowadza już w muzyczną stratosferę wokalem w stylu tradycyjnych griotów, czyli afrykańskich pieśniarzy, na tle dialogujących solówek saksofonu i gitary, której pomysłów nie powstydziłby się Jimi Hendrix. Fenomenalna gra gitarzysty czującego się równie swobodnie w konwencji kongijskiej rumby, jak i latynoskiego rocka w stylu Carlosa Santany oraz bogactwo afrykańskich instrumentów perkusyjnych to cechy wszystkich nagrań na tej płycie. Element różnicujący wprowadza śpiew – sześciu z dziesięcioosobowego składu Orchestry Baobab to jednocześnie instrumentaliści i wokaliści soliści śpiewający w bodaj pięciu, jeśli nie więcej językach. Tytuł jest symboliczny, bowiem Dakar, stolica Senegalu, to jedno z muzycznych centrów afrykańskiego kontynentu, gdzie krzyżują się i łączą wpływy wielu kultur. Tam w 1970 roku powstała
Orchestra Baobab. Stanowiła ona przez lata nie tylko szkołę, przez którą przeszedł liczny zastęp wybitnych muzyków, ale także muzyczne laboratorium, w którym wykształcił się oryginalnie afrykański styl muzyki popularnej, dziś stanowiący jeden z najistotniejszych składników world music. Co prawda nagraniu „Made in Dakar” nie towarzyszyli ani Ry Cooder, ani ekipa filmowa Wima Wendersa, ale jej producentem jest Nick Gold, właściciel wytwórni Word Circuit – ten sam, któremu zawdzięczać należy słynny projekt Buena Vista Social Club. Stąd porównanie obu płyt jest jak najbardziej na miejscu i nowe nagrania Orchestry mogą zdobyć rangę klasyków gatunku.
Marek Garztecki
Orchestra Baobab „Made in Dakar”, World Circuit, XX’, 64,90 zł