"W mieście chodzi o ludzi"
Rozmowa z Piotrem, właścicielem pierwszego w stolicy i Polsce stand up baru
"5.29" to lokal na rogu Widok i Kruczej. Na małej powierzchni (dokładnie 5.29 mkw) Piotr i Aneta otworzyli bar, w którym " na szybko" zjesz croissanta lub kanapkę, popijając je gorącą kawą. Rozmawiamy z Piotrem, współwłaścicielem 5.29 o tym, jak się otwiera taki business i czy ma on szansę na przetrwanie.
Minął już jakiś czas od otworzenia waszego stand-up baru. Zapytamy wprost: jak idzie interes?
Idzie inaczej, niż zakładaliśmy (uśmiech). Na prawdziwy sukces musimy jeszcze poczekać, ale wierzymy, że to jest kwestia pracy. Pracy i czasu.
Kto do Was przychodzi? Dużo ludzi?
Generalnie przychodzą warszawiacy. Znajomi, nieznajomi, turyści. Po tym jak otworzyliśmy, zorientowałem się, że powstało coś zupełnie nowego. Coś, czego w stolicy dotychczas nie było. Mieliśmy to szczęście (Aneta i ja), że oboje studiowaliśmy w dużych miastach, gdzieś w świecie. Tam, takie miejsca jak nasz lokal, to absolutny standard. W Polsce okazało się, że nie. Tak więc wciąż się uczymy.
Czy klienci wpłynęli na Wasze menu? Musieliście coś zmieniać?
Nie. Trzymamy się prostoty. Wiemy, czym chcemy żeby było to miejsce. Jakie ma być. Okazało się też, że ci, którzy do nas trafili raz, zostali naszymi fanami. Menu trochę się poszerza, ale jest wciąż bardzo proste.
Jak wyglądały wasze działania promocyjne?
Pytanie: czy takie miejsce należy promować? Bez przesady... jest kawiarnia, która ma 5 metrów kwadratowych. To nie jest jakiś niesamowity business. Promocja to są przede wszystkim nasi, zadowoleni klienci. Ci, którzy do nas przychodzą, wracają i opowiadają o nas znajomym. Mamy swój profil na Facebooku . To wszystko.
Jak się zakłada taki interes? Czy to łatwa sprawa?
(Uśmiech) Sama "papierologia" nie jest trudna. Ten proces trwa oczywiście kilka tygodni, ale to jest do przejścia. Schody zaczynają się później. Do tej pory masę czasu poświęcamy różnym walkom - bitwom z urzędnikami na różnym szczeblu. Walczymy z ich ignorancją, z polityką miasta, a właściwie brakiem polityki wobec small businessu. Doszło już do tego, że toczymy sprawę w sądzie - miasto chce zamknąc nasze miejsce.
Dlaczego!?
Nie wiem. Nie znajduję odpowiedzi na to pytanie.
Ale co dokładnie im się nie podoba? To, że jesteście w tym miejscu? Że sprzedajecie to, co sprzedajecie?
Trudno doprawdy powiedzieć - wydaje nam się, że jesteśmy raczej szczęściem dla tego miasta. Próbuję uzyskać odpowiedź na pytanie "dlaczego chcą nas zamknąć" właściwie od początku batalii. Na początku była walka o to, by to miejsce mogło w ogóle powstać. Szczególnie na tej powierzchni. Potem o ogródek przed kawiarnią. Teraz się okazuje, że jesteśmy jakimś uciążliwym businessem. Więc nie potrafię na to odpowiedzieć. Głowię się nad tym i nic. Obecnie myślę, że to wszystko wynika po prostu z urzędniczej ignorancji.
Wygracie?
W czerwcu mamy kolejną sprawę o eksmisję. Jestem przekonany o wygranej.
To raczej mało zachęcające dla tych, którzy chcą zakładac interes podobny do waszego.
To prawda.
A skąd w ogóle pomysł na stand up bar?
Z rozmów, chyba na wakacjach. Okazało się, że brakowało nam takiego miejsca. Inna rzecz, że nas interesuje samo miasto - mamy m.in. fundację, która zajmuje sie działaniami w strukturze miasta. Jesteśmy projektantami, więc również projektujemy. Tutaj chodziło nam o wykrojenie w wielkomiejskiej przestrzeni miejsca. W sposób wręcz chirurgiczny tak, by ta "stała" przestrzeń została całkowicie zmieniona. Wydaje nam się, że to się udało. To miejsce emanuje na zewnątrz. Takich lokali jak nasz powstaje więcej. I to jest bardzo fajne. Choć one też walczą z urzędniczymi wiatrakami...
Pamiętajmy, że często ludzie, którzy zakładają takie miejsca, są absolutnymi fascynatami miasta. Inaczej postrzegają miasto niż urzędnicy, inaczej się po nim poruszają. Jako przykład dam próbę stworzenia ogródka przed naszą kawiarnią. Teraz to jest już łatwiejsze, ale za pierwszym razem musieliśmy stoczyć jakąś dziwną bitwę. Urzędnicy w Zarządzie Dróg Miejskich mówili nam, że jest to niemożliwe, ponieważ... chodniki są wyłącznie do chodzenia.
Ja myślę, że miasto to jest trochę więcej niż ścieki komunikacyjne i nie chodzi w nim o to, żeby poruszać się z punktu A do punktu B jak najszybszą i najkrótszą drogą. W mieście chodzi przede wszystkim o ludzi.