Bodo: celebryta, z którego zrobiono bohatera narodowego
"Kokaina była znana przedwojennym celebrytom, a „czciciele koko” byli liczni w kręgach high-life i elity wojskowej"
Jeden z ostatnich odcinków serialu „Bodo” wywołał oburzenie, gdyż pokazano w nim głównego bohatera biorącego narkotyki i prowadzącego rozwiązły tryb życia. W jaki sposób aktor rewiowy stał się „świętym” II RP, którego nie można pokazać w złym świetle?
Dom mój pozbawiony jest telewizora, toteż nie miałem okazji śledzić nowej „superprodukcji” TVP pt. Bodo. Dzięki aferce jaką wywołały sceny z ostatniego odcinka, przyciągnął on jednak moją uwagę w tak wielkim stopniu, że postanowiłem odpalić VOD i zobaczyć owe cudo.
Słuszne oburzenie
Serial jak serial – przeminie niczym cała rzesza produkcji historycznych TVP, jak chociażby Przeprowadzki czy Miłość i wojna 1920. Niemniej oburzenia jakie wywołał i płynące z niego wnioski są dosyć ciekawe.
Na Facebooku serialu zawrzało: jak to? Kokaina, dom publiczny i celebryci? Do tego oburzenie, że przedstawiono ukochanego przez całe rzesze Bodzia w scenerii nieodpowiedniej i do tego szkalującej przedwojnie.
Śpieszę wyjaśnić, że kokaina była znana przedwojennym celebrytom – w Adrii co jakiś czas dochodziło do nalotów policji łapiącej handlarzy, a „czciciele koko” byli liczni w kręgach high-life i elity wojskowej. Kto nie wierzy niech zajrzy albo do prac historycznych Adriana Zandberga albo do broszurki Kokainizm i homoseksualizm lekarza wojskowego Jana Nelkena. Kokaina pojawia się zresztą zarówno w twórczości Gałczyńskiego jak i Józefa Mackiewicza – u tego drugiego pewien narkoman-oficer podczas wojny roku 1920 ginie nawet w domu publicznym. Czy Bodo brał narkotyki? Pewnie trudno stwierdzić, ale biorąc pod uwagę ich powszechność w środowisku w którym się obracał (i jego przyzwolenie) nie byłoby w tym nic dziwnego.
Tematu „Czy Bodo mógł do domu publicznego zajść” nawet nie będę szerzej rozwijać. Wizyta w tego typu przybytkach w II RP była czymś częstym i w kręgach artystyczno-literacko-oazowych naturalnym. Wystarczy zajrzeć do „Kronosa” Gombrowicza czy wspomnień o Francu Fiszerze, który zwykł mówić do chustkowych dziewczyn „moje kochanie”. To samo tyczy się załatwiania pracy przez łóżko. Czy robił tak Bodo? Nie wiadomo. Czy mógł? Oczywiście, tak jak robił to jeden z bohaterów „Złotej maski” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. A co do zepsucia oficerów sanacyjnych, wystarczy wymienić tylko trzy powieści wspomnianego Dołęgi: „Karierę Nikodema Dyzmy”, „Czeki bez pokrycia” i „Ostatnią brygadę”. Ta ostatnia kończy się gorzkimi słowami:
Nie naród, nie naród, tylko nasze pokolenie, zdemoralizowane niewolą, zdeprawowane wojną. Nasze pokolenie, pokolenie rozbitych ołtarzy, podeptanych tradycji, wyzute z dogmatów. Pokolenie, któremu – gdy zabrakło ideału walki o niepodległość – zabrakło steru i busoli. Dojutrki. Mówimy: „pierwsza brygada”, „czwarta brygada”... Całe nasze pokolenie jest tą ostatnią brygadą niewoli, ostatnią brygadą wielkiej wojny... I póki nie wymrze to pokolenie, póki nie przyjdzie pomór na ostatnią brygadę, póty nie zacznie się nowe życie.
Eugeniusz Bodo superstar
Interesujące jest jednak coś innego. Patrząc na całą sprawę z dystansu, widać, że część ludzi (wcale niemała) czuje się urażona faktem, że obrażono celebrytę (nie bójmy się tego określenia). Tyle tylko, że to celebryta, który nie żyje w XXI wieku, ale dawno temu umarł. W dosyć magiczny sposób stał się on symbolem przedwojennej Polski.
Najpierw redukuje się II RP do kawiarnianych pisarzy i rewiowych artystów, do Adrii i Małej Ziemiańskiej, aby potem odkryć ze zgrozą, że tak przedwojenna Polska nie wyglądała. Stawia się za wzór rzeczy, które dzisiaj na to nie zasługują. Nie mówię nawet o środowisku „Skamandra” i „Wiadomości Literackich”, które nie ograniczało się do dyskusji Franca Fiszera z Adamem Ważykiem nad filiżanką kawy, ale o przedwojennych kabaretach – czyli w gruncie rzeczy pustej rozrywce.
Zastanówmy się, jakim symbolem II RP był Eugeniusz Bodo: bogaty artysta, odseparowany od pewnego czasu od życia większości społeczeństwa, grający w zazwyczaj dosyć głupkowatych filmach. Człowiek niewątpliwie zdolny, ale nie wnoszący nic do polskiej kultury. Ciekawostka, niczym pozostali aktorzy rewiowi – twórcy formy, której ostatnim epigonem w prześmiewczej formie była Kabaret Olgi Lipińskiej. Jedyną ich zasługą były ich własny sukces, który osiągnęli przed II wojną światową. Inaczej niż Tuwim, Słonimski, Andrzejewski czy Jaracz nie zbudowali niczego, co mogłoby przydać się w przyszłości.
Dzisiaj właśnie ci przedwojenni celebryci stali się wizytówką II RP i w głowach dziesiątek ludzi stali się reprezentantami swoich czasów. Nie dziwię się lewicowej krytyce, która atakuje to wyobrażenie. W artystach z rewii nie ma niczego, co warto kultywować. Łatwo za to przeciwstawić gabinet restauracyjny Zodiaka z barakami na Annopolu i pisać o brudzie i biedzie II RP. Trudniej już dokonać takiego zdarzenia, gdy weźmie się za reprezentanta II RP Ludwika Krzywickiego, Władysława Zamoyskiego, przedstawicieli szkoły lwowsko-warszawskiej czy reportażystów z „Wiadomości Literackich” zapuszczających się w niepiękne dzielnice Warszawy i starających się tym samym walczyć z biedą
Paweł Rzewuski
Histmag.org
Materiał został opublikowany na licencji: "Creative Commons Uznanie autorstwa - na tych samych warunkach 3.0 Polska" pod adresem http://histmag.org/eugeniusz-bodo-celebryta-z-ktorego-zrobiono-bohatera-narodowego-13211
Przeczytajcie też: Finał Pucharu Polski na PGE Narodowym. Zmiany w kursowaniu komunikacji