W dyplomacji PiS nie trzeba znać języków obcych, wystarczy jeden. Kontrowersyjna zmiana
Jarosław Kaczyński pogroził palcem Witoldowi Waszczykowskiemu, więc Sejm przyspieszył prace nad nową ustawą o służbie zagranicznej. W projekcie zabrakło obowiązującego dotychczas wymogu znajomości dwóch języków obcych dla osób, które mają pełnić funkcje kierownicze. Posłowie PO chcieli go przywrócić, ale politycy PiS odrzucili ich poprawkę.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości przekonują niestrudzenie, że polska dyplomacja była w zapaści. Stąd nowa ustawa o służbie zagranicznej. Ale w ramach podnoszenia jakości polskich dyplomatów PiS obniża wymogi, jakie muszą spełnić kandydaci aspirujący do stanowisk kierowniczych. Dotychczas musieli mieć udokumentowaną znajomość dwóch języków obcych, w nowej ustawie takiego zapisu nie ma.
Chciał go przywrócić poseł PO Marek Krząkała, więc na posiedzeniu podkomisji zajmującej się ustawą zgłosił poprawkę. - Powoływałem się na uzasadnienie projektu zgłoszonego przez PiS, gdzie jest mowa o fatalnym stanie naszej dyplomacji, zapewne w myśl zasady "przez 8 lat Polki i Polacy...." - mówi polityk w rozmowie z WP. - Chcieli podnosić poziom dyplomacji, a teraz naginają przepisy, bo nie mają kadr - dodaje.
PiS broni niewiedzy
Obniżenia wymagań bronił zastępca Witolda Waszczykowskiego Jan Dziedziczak. - To jest decyzja ministra, jakich fachowców potrzebuje. Jeśli na przykład znajdujemy wspaniałego fachowca od Ameryki, nie ma potrzeby, żeby on znał też język francuski - mówił na posiedzeniu podkomisji. - Wolę mieć fachowca, który będzie się tym zagadnieniem zajmował, niż studenta czy absolwenta lingwistyki stosowanej, gdzie kryterium była znajomość drugiego, niepotrzebnego języka - dodawał.
Przeciw utrzymaniu dotychczasowych standardów znajomości języków stanęły też posłanki PiS. - Tak wysokie kwalifikacje czyli znajomość drugiego języka, w niektórych miejscach ograniczają możliwość naboru do służby zagranicznej w różnych krajach - przekonywała Joanna Lichocka. - Myślę, że powinniśmy się bardziej otworzyć, bo w tej chwili służba dyplomatyczna jest bardzo hermetyczna. I to nie jest kwestia tego, że w intencji tej zmiany jest chęć otworzenia drzwi dla osób niedoświadczonych i niekompetentnych, a raczej poszerzenie możliwości zatrudniania ludzi - zapewniała.
PO: To elementarny standard
Wtórowała jej Małgorzata Gosiewska, która kieruje pracami podkomisji. - Panie pośle, no naprawdę, czasami lepiej wybrać fachowca nieznającego drugiego języka, niż osobę, która nie ma w tych językach nic do powiedzenia - mówiła. Marka Krząkałę wsparł partyjny kolega Sławomir Nitras. - Uważamy to za elementarny standard, a nie wyśrubowany. Żyjemy w rzeczywistości, gdzie znajomość jednego języka jest powszechna. Nie jesteśmy już w XX wieku, tylko w 2. dziesięcioleciu XXI wieku - przekonywał.
Jednak za obowiązkiem znajomości dwóch języków zagłosowało tylko dwóch posłów PO, reszta podkomisji była przeciw. Jest jeszcze nadzieja, że politycy PiS zmienią zdanie i dopuszczą poprawkę posła Krząkały na posiedzeniu Komisji spraw zagranicznych lub podczas II czytania w Sejmie.
Poseł Krząkała zwraca uwagę, że to nie jedyny "kwiatek" w nowym prawie. Bardzo nieprecyzyjne są zapisy o pracownikach kontraktowych, których będzie można zatrudniać w placówkach dyplomatycznych. Wymaganie, które przed nimi stoi to "specjalistyczna wiedza i doświadczenie". Nie ma ani słowa o wymaganiach dotyczących formalnego wykształcenia, czyli dyplomu magistra. Zabrakło też ustalenia sposobu weryfikacji tej "specjalistycznej wiedzy i doświadczenia" oraz trybu naboru. - Boimy się, że powołają kolejnych "misiewiczów" - mówi poseł Krząkała.