Ukraińskie przesłanie Władimira Putina. Końca kryzysu nie widać
Światowy porządek został oparty na założeniu, że poradziecka Rosja nie stanowi już problemu. A gdy zachodni liderzy przejrzeli na oczy, to zamiast spójnej reakcji, szli na kolejne ustępstwa wobec Putina dla ekonomicznych korzyści. Następstwa są wstrząsające, ponieważ to putinowskie elity zagnieździły się na Zachodzie, ale zamiast konwergencji, przystąpiły do rozkładania demokratycznego systemu władzy - pisze dla Wirtualnej Polski Robert Cheda, niezależny publicysta i ekspert ds. Rosji.
10.06.2014 13:05
Ukraiński kryzys trwa już siódmy miesiąc, a na horyzoncie nadal nie widać perspektyw jego zakończenia. Czy jest to wyłącznie wynik zaangażowania Rosji w wewnętrzne sprawy sąsiada? A może także skutek długoletnich zaniechań ukraińskich i euroatlantyckich elit, wykorzystany obecnie przez Kreml, jako atut w geopolitycznej grze? Jeśli tak, to stabilizacja Ukrainy będzie bardzo trudna, bo Putin traktuje sąsiada, i jako strategiczny cel, i instrument globalnej polityki, a więc swoiste ultimatum Urbi et Orbi.
Scenariusze dla Ukrainy
Zacznijmy od Urbi, czyli wzajemnych relacji Kijowa, Doniecka i Ługańska, bo to one w największym stopniu zaważą na stabilności całego państwa. Według ukraińskiego politologa Tarasa Kozuba istnieje kilka wariantów rozwoju sytuacji, a najprostszy to skuteczna ofensywa wojskowa, mająca na celu oczyszczenie wschodnich regionów z uzbrojonych separatystów. Jednak taka akcja wymagałaby zaangażowania całych sił zbrojnych, a te, jak wiadomo są nieliczne i słabo dowodzone. Oraz niepewne pod względem lojalności, bo ukraińskie struktury siłowe są spenetrowane przez Rosję i dosłownie rozłożone przez układy korupcyjne. Co więcej, celem operacji byłaby w ostatecznym rachunku masowa czystka miejscowej ludności, a więc także obozy internowania i filtracji, które wzmogłyby tylko nastroje separatystyczne.
Obecna operacja antyterrorystyczna, która jest mniej radykalnym wariantem ofensywy, i tak wiąże się z coraz większymi ofiarami, a więc kolejnymi narodowymi podziałami. Wariacją na temat jest opcja wojny na wyczerpanie, w której miejscowa ludność zmęczona anarchią i zniszczeniami, zrezygnuje w końcu z separatyzmu. Problemem jest jednak brak środków na prowadzenie takiej operacji, z definicji bardzo długiej i kosztownej.
Drugim skrajnym wariantem, jest pomysł kompletnego odpuszczenia Donbasu i Ługańszczyzny. W Kijowie to oficjalnie temat tabu, ale w ukraińskich mediach regularnie pojawią się analizy korzyści i strat. Wraz z przesunięciem granic Ukrainy na zachód, znika punkt zapalny dla integralności terytorialnej. Punkt, który na długo może zablokować euroatlantyckie aspiracje Ukrainy. W sensie ekonomicznym, pozbycie się nierentownego sektora węglowo-metalurgicznego Donbasu, ułatwi wręcz proces restrukturyzacji ukraińskiej gospodarki.
Jeśli chodzi o politykę, to Ukraina uwolni się wreszcie od wpływu skorumpowanego klanu donieckiego i prorosyjskiego elektoratu. Co ciekawe, według Kozuba, opcja taka zdobywa popularność wśród ukraińskich wojskowych, którzy nie palą się wcale do masakrowania współobywateli. Minusem pomysłu jest utrata regionów, które wnoszą 25 proc. ukraińskiego PKB oraz dalsza perspektywa, w której de facto niepodległe regiony mogą przy wsparciu Moskwy zbudować tak sprawną armię, że ta sięgnie po kolejne obszary Ukrainy i zagrozi w końcu władzy w Kijowie.
Wreszcie politologiczne spekulacje dopuszczają pomysł na wykreowanie donieckiego Ramzana Kadyrowa, czyli watażki, który dostanie od rządu centralnego carte blanche na brutalną rozprawę z separatyzmem. Jest to jednak opcja mało prawdopodobna, bo wymagałaby również przyzwolenia na utworzenie prywatnej armii, która pozbawiłaby Kijów kontroli nad zbuntowanymi regionami.
Przyczyna, a nie skutek
Coraz wyraźniej widać brak perspektywy rozwiązań siłowych, tym bardziej, że historyczne i mentalnościowe różnice między wschodem, a zachodem Ukrainy ulegają pogłębieniu, bo Kijów z kretesem przygrywa wojnę informacyjną z Moskwą. Jest to jednak skutek, a nie przyczyna, bo to są ogromne zaniechania ukraińskich elit, których dwudziestoletnie rządy pozwalają dziś Rosji na nazywanie zachodniego sąsiada przegniłym państwem.
Rosyjskojęzyczną ludność nietrudno o tym przekonać, bo dotychczas wszystkie ekipy rządzące traktowały władzę w kategoriach instrumentu wzbogacenia, a nie odpowiedzialności za państwo. Dziś skutkiem jest kompletna inercja aparatu państwowego i politycznych elit, które nie mają pomysłu na separatyzm, ale także na wspólną Ukrainę. Pokojowe deklaracje nowego prezydenta Petro Poroszenki pod adresem zbuntowanej ludności są mocno spóźnione, a więc niewystarczające. Tym bardziej, że Rosja ma dość instrumentów, takich jak embargo na ukraiński eksport, czy wsparcie separatyzmu, aby dowolnie zwiększać presję ekonomiczną i polityczną. Na czym jeszcze polega atrakcyjność rosyjskiego przekazu informacyjnego i wzorca do naśladowania? Rosyjskie elity władzy są tak samo przegniłe i łamią prawa własnych obywateli, ale w odróżnieniu od sąsiadów mają ropę naftową i gaz, czyli skuteczny środek gaszenia społecznych pożarów. Tymczasem jedyne dobro Ukrainy, czyli system tranzytu gazu do Europy, traci stale na wartości, bo jest
zastępowany przez gazociąg bałtycki oraz plan budowy jego południowego odpowiednika. Co zatem pozostaje Ukrainie? Kijów wiąże ogromne nadzieje z Unią Europejską i USA, ale coraz wyraźniej widać, że zachodnia polityka stabilizacji Ukrainy będzie skuteczna jedynie w porozumieniu z Rosją, a jeśli nazwać rzecz po imieniu, to z przyzwolenia Moskwy.
Et Orbi
Przewodniczący Rady Europejskiej Herman van Rompuy przyznał publicznie, że Unia Europejska na długie lata pozostawiła Ukrainę samą sobie. Wynika z tego, że UE nie miała żadnej wizji Ukrainy w Europie. Obecnie szeroko rozumiany Zachód, a więc UE i USA, pragnie nadrobić zaległości, szkopuł w tym, że póki co oznacza to jedynie mało skuteczną reakcję na działania Rosji. Amerykańscy politolodzy Andrew Weiss i James Goldgeier, przestrzegają wręcz Waszyngton i Brukselę przed traktowaniem Ukrainy jako obszaru przetargowego z Rosją. Tym bardziej, że wspólnota euroatlantycka ma wyraźny kłopot z motywacją.
Jak stwierdził Steven Pifer, były ambasador USA w Kijowie: Putina dużo bardziej niepokoi możliwość utraty Ukrainy, a niżeli Zachód martwi się o możliwość jej zachowania. Strategia sankcji okazała się nieefektywna i zachęciła tylko Moskwę do agresywnych zachowań wobec Ukrainy oraz generalnie - na arenie międzynarodowej. A przedłużający się kryzys może szybko wyczerpać środki pomocowe przeznaczone na uzdrowienie ukraińskiej gospodarki. Obaj politolodzy uznają Moskwę za główny czynnik destabilizacji Ukrainy, ale jednocześnie wzywają do zmiany polityki, która nie może być oparta o zasadę: Zachód przeciwko Rosji.
Jeśli strategicznym celem wspólnoty międzynarodowej jest naprawa ukraińskiego państwa, a potem jego demokratyczna reforma, to instrumentem może być tylko instytucjonalne porozumienie narodowe. A taki cel można osiągnąć tylko poprzez włączenie Rosji, bo to ona steruje wschodnim separatyzmem. Wypracowanie zgody narodowej będzie zarazem probierzem rosyjskich intencji, i wobec Ukrainy, i wobec Zachodu. Warto jednak zastanowić się nad przyczynami, dla których bogatszy i silniejszy militarnie od Rosji Zachód nie może prowadzić samodzielnej polityki wobec Kijowa? A w tym kontekście - nad ceną, jaką wystawi Putin, za zgodę na współdziałanie?
Et Moscovia
Rosyjska politolog Lilia Szewcowa dostrzega przyczyny obecnej sytuacji w błędnej polityce wspólnoty demokratycznej wobec Rosji. Zdaniem Szewcowej, światowy porządek został oparty na założeniu, że poradziecka Rosja nie stanowi już problemu. A gdy zachodni liderzy przejrzeli na oczy, to zamiast spójnej reakcji, szli na kolejne, polityczne ustępstwa wobec Putina, dla korzyści ekonomicznych na rosyjskim rynku.
Następstwa są wstrząsające, ponieważ to putinowskie elity władzy i biznesu zagnieździły się na Zachodzie, ale zamiast konwergencji, przystąpiły do rozkładania demokratycznego systemu władzy. Widać to dziś szczególnie dobrze w rozbieżnościach, co do zakresu sankcji między UE a USA i między poszczególnymi państwami unijnymi. Kreml zdywersyfikował tak udanie europejską klasę polityczną i opinię publiczną, że dziś skutecznie manipuluje suwerennym procesem decyzyjnym UE i NATO, do których Rosja przecież nie należy. A w oczach skrajnych ugrupowań eurosceptycznych jest szanowanym liderem (ze względu na deklarowane wartości) i pożądanym sojusznikiem (ze względu na skuteczność działania). Teraz Putin może wystawić Zachodowi cenę za stabilizację Ukrainy.
Wydawałoby się, że Ukraina jest potrzebna Putinowi przede wszystkim jako strefa wyłącznych rosyjskich interesów, czego wyrazem jest żądanie jej neutralnego statusu, wykluczającego integrację z UE i NATO. Taka Ukraina jest pożądanym członkiem budowanej przez Moskwę Eurazjatyckiej Wspólnoty Ekonomicznej, ponieważ na tym zasadza się nowa polityka imperialna Putina, który wcale nie chce reaktywacji ZSRR, tylko wzmocnienia Rosji potencjałami ekonomicznymi i geopolitycznymi sąsiadów z WNP. Jednak Ukraina wydaje się być także kluczowym instrumentem wpływu Rosji na kształt globalnego porządku, bo Moskwa chce stworzyć nowe status quo, oparte na koncercie kilku centrów siły. Właśnie mianowała się jednym z nich, a pierwszym sprawdzianem jest skuteczna jak dotąd próba narzucenia Zachodowi swojej wizji stosunków międzynarodowych, czyli podziału globu na strefy wpływów.
I wreszcie nie jest tajemnicą, że polityka zagraniczna Putina stała się głównym instrumentem wewnętrznego stabilizowania Rosji. Dzięki ukraińskiej awanturze, Kreml jednoczy społeczeństwo wokół władzy, testuje i czyści rosyjskie elity z przeciwników i odciąga uwagę od złej sytuacji ekonomicznej. Teraz przy pomocy Ukrainy, chce przerzucić koszty swojej polityki na Zachód, nie rezygnując ani na jotę z własnej strategii zewnętrznej i wewnętrznej.
Robert Cheda dla Wirtualnej Polski