Ukraina pod presją [OPINIA]
- Nie ma wątpliwości, że zarówno w Moskwie, jak i Waszyngtonie uznano ten moment za dogodny do nacisków na Ukrainę. Kombinacja kryzysów zawęża prezydentowi Zełenskiemu i tak już wąskie pole manewru - pisze dla Wirtualnej Polski dr Daniel Szeligowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
"Mam nadzieję, że w tej sali nie ma już osób, które wciąż liczą na jakiś cud, białego łabędzia, który przyniesie Ukrainie pokój, granice z 1991 czy 2022 roku, po czym nastąpi wielkie szczęście. Dopóki przeciwnik ma zasoby, by atakować nasze terytorium i próbować ofensywnych działań, dopóty będzie to robił".
Takimi słowami zwrócił się pod koniec maja br. do uczestników kijowskiego forum gen. Wałerij Załużny, były głównodowodzący ukraińską armią, a obecnie ambasador Ukrainy w Wielkiej Brytanii.
Ukraińska opinia publiczna doświadczała w tym roku huśtawki nastrojów. Od zawyżonych oczekiwań, że Donald Trump szybko zakończy wojnę z Rosją. Przez wściekłość, gdy tenże sam Trump bezpardonowo obszedł się z Wołodymyrem Zełenskim w Gabinecie Owalnym. Po na nowo rozbudzone nadzieje wskutek pojednawczej wizyty europejskich liderów w Waszyngtonie i górnolotnych zapewnień o "koalicji chętnych".
Ukraińskie władze naprawdę liczyły, że Trumpowi uda się zmusić Putina do zawieszenia broni. Politycy w Kijowie co miesiąc przerzucali się datami potencjalnych wyborów. Tymczasem Załużny wylewał kubeł wody na gorące ukraińskie głowy. Nie było great, ale też not terrible.
Pół roku później Ukraina wchodzi w najtrudniejszy okres, odkąd toczy otwartą wojnę z Rosją.
Rosjanie wejdą do Naddniestrza? "To może być kolejny etap"
Niedawna afera korupcyjna uderzyła w najbliższe otoczenie prezydenta Zełenskiego i zachwiała stabilnością obozu władzy. Parlament jest coraz bardziej sparaliżowany ze względu na fragmentację (od dawna istniejącej już tylko na papierze) proprezydenckiej większości. Społeczne zaufanie do władz spada. A to dopiero początek. Nagrań pogrążających ekipę władzy jest znacznie więcej. Jest tylko kwestią czasu, kiedy pojawią się w mediach.
Sytuacja na froncie pozostaje trudna. Siły rosyjskie posiadają inicjatywę i posuwają się do przodu, chociaż oczywiście odbywa się to ogromnym kosztem. Działania ukraińskiego dowództwa wojskowego budzą coraz większe wątpliwości. Armia mierzy się z falą dezercji. Z kolei mobilizacja nie cieszy się zbytnim poparciem społecznym.
Ukraina potrzebuje pieniędzy
By kontynuować obronę przed Rosją, Ukraina potrzebuje kilkudziesięciu miliardów dolarów wsparcia finansowego rocznie od partnerów zagranicznych. Bez niego ukraiński budżet może świecić pustkami już wiosną 2026 roku. Afera korupcyjna pojawiła się w samym środku europejskiej dyskusji o konfiskacie rosyjskich aktywów i nie pomaga tej sprawie.
Na dodatek ukraiński system energetyczny znacząco ucierpiał wskutek rosyjskich ataków rakietowych. Mieszkańcom Ukrainy grożą tej zimy nie tylko braki prądu, ale również wody i ogrzewania. Rosja po raz kolejny próbuje złamać wolę walki narodu ukraińskiego.
Nie ma wątpliwości, że zarówno w Moskwie, jak i Waszyngtonie uznano ten moment za dogodny do nacisków na Ukrainę. Kombinacja kryzysów zawęża prezydentowi Zełenskiemu i tak już wąskie pole manewru.
Zasadniczo Ukraina ma dziś przed sobą dwa scenariusze. Ten pierwszy, optymalny, to umiejętnie zagrać na czas, ustabilizować chaos polityczny w kraju, sytuację na froncie i faktycznie doprowadzić do impasu. Ten drugi, alternatywny, to oczywiście próbować dogadać się z Rosją, wychodząc naprzeciw jej maksymalistycznym żądaniom. Co, rzecz jasna, jest o tyle problematyczne (lub o tyle prostsze, jak kto woli), że Rosja wcale nie chce się z Ukrainą dogadać, tylko ją ubezwłasnowolnić.
Wybór jest tym mniejszy, że scenariusz pośredni to iluzja. Takim sposobem jak dotychczas Ukraina nie może walczyć w nieskończoność. Wojna na wycieńczenie z Rosją to wojna prowadzona na rosyjskich warunkach, która wiedzie Ukrainę donikąd. To nic, że Rosja też się wykrwawia. W momencie kulminacyjnym Rosja może zawsze odciąć kupon i wybrać opcję zawieszenia broni. Natomiast Ukraina w momencie kulminacyjnym ryzykuje utratę swojej państwowości. By przetrwać, Ukraina musi zmienić na swoją korzyść zasady gry. To w tym właśnie kontekście Załużny proponuje rewolucję technologiczną. Ta jednak wymaga od Ukrainy czasu, jeszcze większej pomocy ze strony partnerów, a przede wszystkim poprawy szeregu własnych niedociągnięć.
Gra na czas jest warta świeczki. Wraz z nadejściem wiosny kryzys energetyczny przestanie być tak odczuwalny jak obecnie. Z czasem kryzys polityczny będzie można opanować. Partnerzy będą kontynuować wsparcie, nawet jeśli nie zawsze do końca wiadomo, w jakim zakresie. Wszystko to powinno, chociaż w niewielkim stopniu zmniejszyć nierównowagę sił na korzyść Ukrainy i wzmocnić jej pozycję negocjacyjną.
Ale jak każda gra, ta też obarczona jest ryzykiem. Bo co, jeśli nierównowaga wcale się nie zmniejszy? Partnerzy zawiodą. Kryzysów jednak nie da się opanować. A Rosja ani drgnie.
Zełenski pod presją?
Nie wiem, jaka jest prezydenta Zełenskiego awersja do ryzyka. Tym bardziej gdy na szali leży przyszłość państwa ukraińskiego. Zełenski jest od dawna pod ogromną presją – zarówno w kraju, jak i ze strony tych partnerów zagranicznych, którzy już dawno chcieliby zamrozić tę wojnę. Jego percepcja jest kluczowa w tej układance – czy armia utrzyma front, czy społeczeństwo się nie załamie, w końcu czy państwa europejskie staną na wysokości zadania i pomogą osiągnąć tenże wyczekiwany impas na polu boju. Zełenski otoczył się w większości potakiwaczami, co we właściwym oglądzie sytuacji z pewnością nie pomaga. Właściwy kurs trzyma ukraiński "deep state" – armia, liczne służby, działacze społeczni. To oni faktycznie wyznaczają ramy polityki państwa i na swoich barkach dźwigają wysiłek wojenny.
Trzeba jednak mieć świadomość, że odkąd administracja Trumpa zainicjowała swoją wahadłową dyplomację między Kijowem i Moskwą, ukraińskie władze wykazywały niezwykle elastyczne podejście do negocjacji. Nawet w odniesieniu do kwestii, które uważano za absolutne czerwone linie, jak liczebność sił zbrojnych, status terytoriów okupowanych czy członkostwo w NATO. W ostatnich dniach zaskakujące było w zasadzie nie to, że Rosjanie zrobili przeciek swojego planu do mediów, ale to, że częściowo zdecydowali się uwzględnić w nim ukraińskie stanowisko. Co bynajmniej wcale nie zmienia ogólnej oceny tej propozycji jako wciąż nie do przyjęcia.
Rzecz jasna, Ukraina nie może kategorycznie odrzucić rosyjskiego planu, by znów nie narazić na szwank stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, bez których wsparcia (nawet jeśli ktoś inny musi za nie płacić) kontynuować tę wojnę byłoby jej już naprawdę trudno. Aczkolwiek nie odrzuca go też dlatego, że rzeczywiście negocjować chce. Być może po to, by po prostu wciąż grać z Rosją w grę "kto pierwszy powie Trumpowi NIE" (Zełenski zbyt późno zrozumiał zasady tej gry i dlatego przegrał w Gabinecie Owalnym). W ten sposób zyskiwać czas i szukać dodatkowych możliwości zwiększenia presji na Rosję. Ale być może po to, by szukać nadarzającej się możliwości złapania, choć na chwilę, oddechu.
Przyjęcie przez społeczność międzynarodową podejścia do pomocy Ukrainie "tak długo, jak trzeba" oznacza bowiem, że to sama Ukraina wybierze, jaki jest jej próg bólu. Perspektywa kolejnych lat nocowania w schronach pod gradem rosyjskich rakiet bynajmniej nie cieszy się w Ukrainie powszechną aprobatą. Błędem jest przyjmowanie a prori założenia, że Ukraina na pewno się nie ugnie. W wielu poważnych, ukraińskich opracowaniach analitycznych scenariusz wymuszonego na Ukrainie kompromisu jest właśnie scenariuszem bazowym.
Wojen nie wygrywa się moralnym oburzeniem – trzeba pieniędzy, broni, większej presji na Rosję. Państwa europejskie miały wystarczająco czasu, by skonfiskować rosyjskie aktywa. By dozbroić Ukrainę w rakiety dalekiego zasięgu. By dokręcić Rosji dopływ pieniędzy, biorąc na cel ‘flotę cieni’. Ukraina mogła być dziś w zupełnie innej sytuacji, ale nie jest. Europejscy liderzy nie wypracowali nawet wspólnej wizji zwycięstwa w Ukrainie.
Kruche zawieszenie broni?
Trudno znaleźć w Ukrainie kogoś, kto miałby wątpliwości, że każde potencjalne zawieszenie broni będzie kruche i obarczone ryzykiem zerwania. Dlatego faktycznie stawką toczących się negocjacji jest nie tyle trwałe uregulowanie stosunków ukraińsko-rosyjskich, co wywalczenie jak najlepszej pozycji wyjściowej do kolejnej odsłony tej wojny w przyszłości. Stąd ukraińskie dążenia do zachowania pod kontrolą mocno ufortyfikowanego Donbasu czy instytucjonalizacji wsparcia od partnerów zagranicznych. Bo wojna któregoś dnia się skończy, ale konflikt pozostanie. Rosyjska elita po prostu nie akceptuje istnienia samodzielnego państwa ukraińskiego.
Tylko że Rosja wcale nie musi mieć siły do tego, by Ukrainę sobie podporządkować. Jak wskazuje Andrij Zahorodniuk, w latach 2019-2020 minister obrony w ekipie Zełenskiego – czyniąc wojnę dla Rosji bezcelową z operacyjnego punktu widzenia, Ukraina może przetrwać, dostosować się i osiągnąć sukces, bez względu na to, jak długo ta wojna potrwa. Oto teoria zwycięstwa dla państwa w stanie permanentnego konfliktu. Zwycięstwem Ukrainy w tej wojnie jest utrzymanie silnej, bezpiecznej i niezależnej (od Rosji), nawet jeśli tymczasowo okrojonej państwowości ukraińskiej. Z tego punktu widzenia rosyjska kampania przeciw Ukrainie jest jak dotąd strategiczną porażką.
Piszę ten tekst, by powiedzieć czytelnikowi, że scenariusz narzuconego Ukrainie porozumienia – "zgniłego pokoju" – jest jak najbardziej realny. I lepiej się na niego przygotować. Przede wszystkim jednak piszę, by stanowczo podkreślić, że scenariusz ten jest wciąż do uniknięcia.
Tak, wymaga to znacznie większych wysiłków – od samej Ukrainy, jak i jej partnerów, żeby z tejże Ukrainy uczynić ‘twierdzę’, na której Rosja połamie sobie zęby. Tak, wymaga to szybkiego, ale jednocześnie ostrożnego działania, bo margines błędu jest niewielki. I tak, to będzie kosztowało – ale ledwie ułamek tego, ile kosztowała będzie nas wszystkich ukraińska porażka.
Europa ma czym pomóc, może i powinna pomóc Ukrainie wyjść z tej wojny zwycięsko. Niepodjęcie tej próby będzie dla Starego Kontynentu największym geopolitycznym frajerstwem XXI wieku.
Dr Daniel Szeligowski dla Wirtualnej Polski
Dr Daniel Szeligowski jest kierownikiem programu Europa Wschodnia w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.