TYLKO W WP: Anna Maria Anders odpiera zarzuty o szastanie państwowymi pieniędzmi
611 tys. 625 zł - tyle od stycznia 2016 roku państwo wydało na podróże senator Prawa i Sprawiedliwości Anny Marii Anders. - Tego wymaga funkcja, którą pełnię. Miałam odmówić zaproszenia na uroczystość powołania nowego szefa sztabu US Army na Kapitolu czy spotkania z amerykańskimi senatorami? - pyta.
Jak donosi "Fakt", Anna Maria Anders odbyła w sumie 75 podróży i koszt jednej z nich to w przybliżeniu około 8155 zł. Warto jednak podkreślić, że w Kancelarii Premiera zajmuje się polityką międzynarodową.
Córka generała Władysława Andersa często spotyka się więc z zagranicznymi politykami, a wiele podróży odbywa do Stanów Zjednoczonych. Przypomnijmy, że oprócz obywatelstwa polskiego posiada również amerykańskie i brytyjskie.
Patryk Osowski (WP): Czy 75 podróży służbowych pełnomocnika Prezesa Rady Ministrów ds. dialogu międzynarodowego to dużo? Pojawiają się komentarze, że 600 tys. zł to "horrendalne pieniądze". Zgadza się Pani z taką oceną?
Anna Maria Anders: Nie da się budować dialogu międzynarodowego nie wychodząc z biura. Nie ustalam cen biletów lotniczych, a to one pochłaniają najwięcej z kosztów delegacji. Gros mojej pracy to spotkania z politykami na całym świecie. Na tym polega budowa relacji, z których później płyną określone korzyści dla naszego kraju. Jeśli otrzymuję zaproszenie na uroczystość powołania nowego szefa sztabu US Army na Kapitolu to mam odmówić wskazując, że Polska, ze względu na koszty nie będzie uczestniczyła w tym wydarzeniu?
Albo ostatnio, gdy w trakcie kryzysu na linii Polska – Izrael otrzymałam zaproszenie do udziału w konferencji AIPAC (American Israel Public Affairs Committee). Oczywiście mogliśmy odmówić udziału, a tak otworzyliśmy ciekawy kanał komunikacyjny.
Wspomniała Pani o korzyściach płynących z tych wizyt.
Chodzi w szczególności o dwa sektory. Pierwszy to kwestie gospodarcze. Dzięki moim staraniom i wizytom w USA, Polska podpisała proklamację o współpracy ze stanem Nevada. Dziś każdy przedsiębiorca, czy startup’owiec chcący prowadzić działania w Stanach Zjednoczonych ma ułatwione zadanie. W Warszawie z rewizytą był także gubernator Brian Sandoval, który spotkał się m.in. z Prezydentem Andrzejem Dudą.
Obecnie pracujemy nad podobnymi projektami w kontekście Teksasu, czy Georgii. Na kolejnym spotkaniu rozmowa miała już zupełnie inny, przyjacielski charakter. Rozpoczęliśmy też dyskusję na temat inwestycji Polonii w Polsce. A spotkania z przedstawicielami Polonii traktuję jako jeden z priorytetów mojej pracy.
A drugi sektor?
To wizerunek naszego kraju. Jeśli chcemy żeby Polska była uważana za ważny kraj w Europie, musimy być obecni na arenie międzynarodowej. Musimy zabierać głos na ważnych konferencjach z udziałem polityków, przedstawicieli biznesu, czy wojska. Musimy być obecni wszędzie tam gdzie dzieją się rzeczy ważne. To jest Polska racja stanu i kwestia naszego bezpieczeństwa, która ceny nie ma.
Ale trzeba też łamać za wszelką cenę stereotypy o Polsce. Przypomnę list "o stanie demokracji w Polsce" podpisany przez kilku senatorów z USA. Po tym wydarzeniu spotkałam się z senatorem John’em McCainem. Długo rozmawialiśmy, a kolejne spotkanie było już zupełnie inne, bardzo pozytywne i w przyjacielskiej atmosferze. To są rzeczy, których nie da się wyrazić w pieniądzach.
Wracając do kosztów. Czy to prawda, że zwyczajowo, takie delegacje składają się ze znacznie większej liczby osób – a biegła znajomość pięciu języków obcych przez Panią Minister pomaga ograniczyć te koszty?
Zwykle w delegacjach międzynarodowych uczestniczy wiele osób. To jest normalna praktyka. Rzeczywiście udało mi się wypracować taką formułę moich wyjazdów, że w zasadzie ograniczam się do współpracy z naszymi placówkami dyplomatycznymi na miejscu, bez konieczności zabierania ze sobą dodatkowych osób z Polski.