Polska"Trzeba było się ubezpieczyć - jeszcze to usłyszymy?"

"Trzeba było się ubezpieczyć - jeszcze to usłyszymy?"

Trzeba było się ubezpieczyć – słyszeli nieraz powodzianie, właściciele spalonych, okradzionych czy zalanych domów, mieszkań i gospodarstw. Do dziś ze zrozumieniem podchodzimy do słynnej frazy Włodzimierza Cimoszewicza z 1997, z czasu powodzi tysiąclecia. To samo usłyszy zapewne niejeden zrozpaczony kupiec ze zrujnowanej hali w Wólce Kosowskiej. W końcu człowiek to istota racjonalna i przewidująca, reaguje na ekonomiczne bodźce. Ma rozum i kalkuluje. A korporacja? Też ma rozum? Jak najbardziej – przecież prywatne przedsiębiorstwo to ostoja racjonalności. Też mogła się ubezpieczyć, prawda? - pisze Michał Sutowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.

11.05.2011 | aktual.: 11.05.2011 10:29

Dziwnym trafem prośba japońskiego koncernu Tepco, operatora elektrowni Fukushima, o pomoc do rządu przeszła bez wielkiego echa. Gdzieś się pochowały tabuny liberalnych cyników i prześmiewców – a przecież okazja do komentarza przednia. Oto wielka, potężna korporacja zwraca się do rządu własnego kraju o... pieniądze na odszkodowania dla ofiar katastrofy nuklearnej w jej własnej elektrowni. Albo rząd Japonii zapłaci, albo podniesiemy ceny energii – mówi zarząd firmy. Bo przecież z czegoś trzeba ofiarom zadośćuczynić. Uczynią zatem zadość podatnicy – składając się na rządową dotację, albo konsumenci – płacąc więcej. Tak czy owak, zapłacą obywatele Japonii.

Nie piszę tego po to, by się nad korporacją znęcać. Zmuszona naraz do uzupełnienia energii z innych źródeł i wypłaty odszkodowań, „ma prawo” przeżywać realne kłopoty finansowe, być może stawiające firmę na krawędzi bankructwa. W ramach cięć zmniejszyła pensje – w zarządzie o połowę, menadżerom o 25%, reszcie pracowników o 20. To zróżnicowanie to raczej gest z zakresu PR, ale sporo mówi o japońskich standardach etycznych – zakładających, że wraz z pozycją w hierarchii rosną nie tylko przywileje, ale także odpowiedzialność. Problem polega raczej na tym, że po raz kolejny dojdzie tu do głosu mechanizm, jaki znamy z finansowego kryzysu ostatnich lat. Zyski są niemal zawsze prywatne – ryzyko i strata niemal zawsze publiczne.

Katastrofa Fukushimy pokazała, że energetyka jądrowa to sport ekstremalnego ryzyka. I jak wiele ryzykownych przedsięwzięć – daje spore profity. Niekoniecznie obywatelom i społeczeństwu, ale z pewnością tym, którzy elektrownię wybudują i obsłużą. O ryzyku ekologicznym zapisano już ryzy papieru – warto jednak pamiętać, że budowa elektrowni to także ryzyko ekonomiczne. Ryzyko dla państwa i obywateli – nie tylko w razie katastrofy, ale także rynkowego niepowodzenia przedsięwzięcia.

Doświadczenie Japonii pokazuje bowiem, że w przypadku energetyki jądrowej doskonale działa znana giełdowo-bankierska zasada „too big to fail” – zbyt wielki by upaść. Nie potrzeba tsunami – wystarczy wzrost kosztów materiałów budowlanych w trakcie powstawania projektu. A potem – wzrost kosztów paliwa jądrowego. Albo zwyczajna zmiana przepisów międzynarodowych i standardów bezpieczeństwa. Nierentowność – na dłuższą metę – w warunkach wolnego rynku prowadzi do bankructwa i zwinięcia biznesu. Oczywiście, słusznie wskaże ktoś, nie wszystko trzeba poddać logice rynku. Priorytetem może być przecież suwerenność czy jakkolwiek pojmowane bezpieczeństwo – w obszarze energetyki przyznają to nawet zatwardziali wolnorynkowcy. Tyle tylko, że polska elektrownia jądrowa – jeśli powstanie, wybudowana przez (zapewne) francuski koncern – będzie poddana logice rynku. Dopóty, dopóki będzie przynosić zyski – bo kiedy tylko zacznie przynosić straty, jej operator zwróci się do polskiego rządu o pomoc. A ten pomocy udzieli, bo po
uprzednim wyłożeniu kilkudziesięciu miliardów publicznych złotych na żarnowieckiego kolosa, po prostu nie będzie mógł sobie pozwolić na jego upadek.

Można powiedzieć, że przyszły budowniczy i operator otrzymuje „ubezpieczenie” za darmo. Nie tylko na wypadek awarii czy katastrofy – ale i zwykłej dekoniunktury na rynku. Bo wielka elektrownia atomowa – w odróżnieniu od wielu mniejszych, rozproszonych źródeł energii, tradycyjnych czy „zielonych” – właśnie z racji swej wielkości „nie może upaść”. Nieważne ile publicznych pieniędzy w niej utopimy, zmuszeni będziemy topić jeszcze więcej. Taka reguła niezbyt się niestety sprawdziła w przypadku Lehman Brothers czy AIG.

Japończyk mądry po szkodzie – premier Nato Kan najprawdopodobniej wesprze koncern Tepco środkami z budżetu, ale zapowiada jednocześnie zmianę strategii energetycznej państwa w kierunku energii odnawialnych. Nam, w obliczu atomowych planów rządu, nawet widok Fukushimy nie dał do myślenia. „Bo przecież u nas nie ma tsunami”. Nie ma, to prawda. Ale ryzyko energetyki jądrowej to nie tylko stopienie reaktora, ale także topnienie państwowego budżetu, dużo bardziej skądinąd prawdopodobne. Warto się ubezpieczyć przed taką możliwością. Bo inaczej znów będzie jak w dowcipie o społeczeństwie ryzyka. Na czym dziś polega ryzykowny wybór? Jedni dokonują wyboru, a drudzy ponoszą ryzyko.

* Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski*

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)