"To była konfrontacja bezpiecznego samochodu z trumną na kółkach" - ten fragment wypowiedzi łódzkiego adwokata po wypadku na trasie Barczewo-Jeziorany wywołał skandal. Liczby mówią jasno: stare auta są mniej bezpieczne. Ale wypadków nie powodują auta, tylko błędy ich kierowców.
Po kolei:
26 września na odcinku drogi Barczewo-Jeziorany w czołowym zderzeniu Mercedesa i Audi życie straciły dwie kobiety jadące tym drugim autem. Do szpitala trafiło podróżujące z nimi 4-letnie dziecko. Za kierownicą drugiego auta siedział 41-letni Paweł K., adwokat. Wracał z wesela, był trzeźwy.
I byłby to po prostu jeden z tysięcy tragicznych wypadków, które zdarzają się na polskich drogach, gdyby nie relacja na Instagramie, którą Paweł K. nagrał po wypadku. Stwierdził w niej m.in.:
"one [stare samochody] są przerzucane do nas (…) O, kupię sobie auto za 3 tysiące, i co cieszysz się, że kupiłeś sobie auto za 3 tysiące? A nie lepiej wziąć kredyt, pożyczyć od kogoś kasę, poczekać, uzbierać i kupić auto bezpieczne?"
I dalej:
"Zapominamy, moi drodzy o tym, że po naszych drogach poruszają się trumny na kółkach. I to była konfrontacja bezpiecznego samochodu z trumną na kółkach. I między innymi dlatego te kobiety zginęły".
Od słów swojego gościa weselnego odcięła się sama panna młoda, czyli znana feministyczna influencerka Martyna Kaczmarek. Okręgowa Rada Adwokacka wszczęła postępowanie dyscyplinarne. Niedługo później sam adwokat usunął nagranie, przeprosił za swoje słowa i zapewnił, że nie było jego zamiarem zrzucanie winy za spowodowanie wypadku na jego ofiary.
Statystyki wypadków: na tle Europy wypadamy słabo
Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że prawdopodobną przyczyną wypadku było to, że jadący w kierunku Barczewa adwokat z nieznanych przyczyn przekroczył oś jezdni i zjechał na przeciwległy pas ruchu, którym jechało stare Audi. O tym, kto zawinił i ewentualnej karze, rozstrzygnie śledztwo, na tę chwilę nikomu nie zostały postawione zarzuty. My jednak postanowiliśmy sprawdzić, ile w słowach adwokata było prawdy. Czy z bezpieczeństwem na naszych drogach jest naprawdę tak źle i czy wiek samochodów wpływa na tę kwestię?
Według raportu Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego w 2020 roku na drogach w Polsce zginęło 2 491 osób, a 8 805 zostało ciężko rannych (rannych ogółem było prawie 26,5 tys.). Ubiegły rok był jednak wyjątkowy (nie tylko w Polsce zresztą) z uwagi na covidowe obostrzenia, zamarcie części aktywności gospodarczej, a przez to zmniejszenie ruchu drogowego.
To poskutkowało gwałtownym spadkiem liczby wypadków, rannych i zabitych. Rok wcześniej na polskich drogach zginęło 2 909 osób, a rannych zostało 10 633 osoby. To widoczna różnica. W roku covidowym w sumie w Polsce było nieco ponad 23,5 tys. wypadków drogowych i ponad 380 tys. kolizji (kolizja to zdarzenie drogowe, podczas którego nikt nie został ranny). W roku 2019 odpowiednio: 30,3 tys. oraz ponad 450 tys.
Żeby spojrzeć na porównania międzynarodowe nie wystarczy jednak przytoczyć liczby wypadków, czy też ich ofiar w innych krajach. A to z prostego powodu: kraje różnią się od siebie liczbą mieszkańców. Potrzebna jest więc inna miara. Takim wskaźnikiem jest liczba śmierci na drodze na milion mieszkańców.
W Polsce w 2020 roku na każdy milion mieszkańców na drogach ginęło 65 osób. Jak na Europę to bardzo dużo. W zasadzie jesteśmy w niechlubnej czołówce. W rankingu wyprzedzają nas Rumuni (prawie 85 ofiar śmiertelnych na milion mieszkańców), Litwini (74 ofiary) i Bułgarzy (67 ofiar). Najmniej osób ginie w Szwecji: jedynie 18 osób na milion. Średnia dla Unii Europejskiej to 42 śmiertelne ofiary wypadków na milion mieszkańców. A więc znów jesteśmy w ogonie. I znów – powiedzą niektórzy - jest u nas z czymś tragicznie. Cóż, i tak, i nie.
Na polskich drogach jest coraz bezpieczniej
Europa jest kontynentem o najbezpieczniejszych drogach na świecie. Średnia ofiar wypadków dla całego świata na milion mieszkańców to 180. Śmiertelność na polskich drogach jest więc o niemal 2/3 niższa niż średnia śmiertelność dla całego świata (chociaż o połowę wyższa niż średnia śmiertelność dla UE). Po drugie, co warto zaznaczyć i o czym warto pamiętać: liczba ofiar wypadków w Polsce od lat spada. Obecnie jesteśmy mniej więcej w tym miejscu, w którym średnia unijna była dekadę temu. Mamy więc mniej więcej dekadę opóźnienia, jeśli chodzi o bezpieczeństwo na drogach. Sporo, ale nie jest tak tragicznie, jak czasem malują to media.
Od roku 2010 do roku 2020 obniżyliśmy liczbę ofiar na milion mieszkańców o 37 proc. To znacznie mniej niż 50 procentowy spadek zakładany przez Narodowy Program Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego 2013-2020. Ale spadek mieszczący się niemal dokładnie w średniej unijnej (średnia dla wszystkich krajów UE wynosiła 36 proc.). Sama Unia zresztą też nie osiągnęła swojego ambitnego celu zmniejszenia odsetka śmierci o połowę. Ruch więc jest, jest to ruch w pozytywną stronę, ale niewystarczający względem założonych celów.
Dlaczego udało się osiągnąć taką poprawę (a jednocześnie nie udało się osiągnąć celów założonych przez Program)? Odpowiedź, nieco kuriozalna, na pierwszą część pytania znajduje się w wyżej wspomnianym już raporcie KR BRD:
"Badania i analizy prowadzone przez podmioty zaangażowane w działania na rzecz bezpieczeństwa ruchu drogowego (zarówno na poziomie krajowym, jak i regionalnym) nie pozwalają na dzień dzisiejszy na dokonanie pełnej oceny, czy i jak poszczególne działania na rzecz bezpieczeństwa ruchu drogowego realizowane w ostatnich latach przyczyniły się do spadku liczby zdarzeń drogowych i ich skutków".
Lepsze drogi i więcej kontroli to recepta na sukces?
Zapytani przez twórców raportu KB BRD eksperci z Wojewódzkich Rad Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego w ankietach wymienili czynniki, które ich zdaniem przyczyniły się do zwiększenia stanu bezpieczeństwa. Była to rozbudowa sieci autostrad i dróg ekspresowych, wzrost liczby policjantów ruchu drogowego, intensyfikacja nadzoru (tak, te złe radary!), zaostrzenie przepisów. Do tego doszło zmniejszenie ruchu w miastach przez zbudowanie na szeroką skalę obwodnic, które odciążyły centra z ruchu tranzytowego oraz – co istotne z punktu widzenia naszych rozważań – zwiększenie się odsetka pojazdów w wyższych standardach bezpieczeństwa.
A co z drugą częścią pytania? Co zawiodło? Niedostatki w systemie gromadzenia i przetwarzania danych na temat bezpieczeństwa ruchu, brak stabilnego finansowania zadań, brak konsekwentnych zmian w przepisach. Słowem: chaos organizacyjny dość zresztą typowy dla polskiej, niedofinansowanej administracji.
Jest jeszcze jedna sprawa, o której warto wspomnieć w kontekście zmniejszania się liczby wypadków w Polsce. Cofnijmy się nie o 10, ale o 30 lat wstecz i przyjrzyjmy się jak wówczas wyglądała sprawa bezpieczeństwa na polskich drogach. Dla części z Państwa może się to wydać wycieczka nieco zbyt odległa. Ale wielu, zwłaszcza nieco starszych z nas, pamięta puste niemal drogi początku lat dziewięćdziesiątych i opowieści o tym, jak to wtedy było bezpiecznie. Początek lat 90-tych to również istotna cezura z powodu zmiany systemu społeczno-gospodarczego i większej dostępności samochodów osobowych.
Otóż według raportu Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, opublikowanego z górką 20 lat temu, czyli obejmującego jeszcze starsze dane, w 1990 roku w Polsce na drogach zginęło… 8 tysięcy osób. Ponad trzy razy więcej niż w zeszłym roku. Ale ciekawa jest jeszcze jedna wartość. Chodzi o liczbę samochodów. W 1990 roku po polskich drogach jeździło około 4,5 mln aut. Obecnie jest ich… 33 miliony! Choć więc liczba aut zwiększyła się niemal 8-krotnie, to jednocześnie ogromnie spadła liczba zabitych na drogach!
Mało tego, w Polsce spada również liczba wypadków, w których brały udział osoby pod wpływem alkoholu. W 2011 roku takich zdarzeń było niemal 5 tysięcy, a w zeszłym roku o połowę mniej. To prawda, że rok covidowy był specyficzny. Ale trend ten widać również w roku wcześniejszym, kiedy wypadków z udziałem pijanych było trochę ponad 2 700.
"Ryzyko mnie nie dotyczy". Większość ofiar wypadków to kierowcy
A jakie są główne przyczyny wypadków w Polsce? Czy należą do nich "trumny na kółkach", jak stwierdził Paweł K.? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta. Przekonamy się o tym, kiedy spojrzymy do policyjnych statystyk.
W roku 2019 było w Polsce, jak wyżej wspomniałem, nieco ponad 30 tys. wypadków. Ogromna większość z nich, bo 26,5 tys. była spowodowana przez kierujących. 1,8 tys. to wina pieszych, co ciekawe 126 przypadków to wina pasażerów (kłótnie? pociągnięcie za kierownicę?), współwina to 306 przypadków i prawie półtora tys. innych przypadków.
Główne przyczyny wypadków spowodowanych przez kierujących (a więc gros wszystkich wypadków drogowych) to nieustąpienie pierwszeństwa (ponad 7,2 tys. wypadków), niedostosowanie prędkości do warunków ruchu (6,3 tys.) oraz nieustąpienie pierwszeństwa pieszemu na przejściu (niemal 3 tys. wypadków). Można więc powiedzieć, że główne przyczyny wypadków w Polsce to: brawura, lekkomyślność i nieuwaga.
Warto pamiętać o tym, że przecież każdy z nieuważnych i brawurowych kierowców uważał, że wypadek nie może mu się zdarzyć, bo jest na to zbyt dobrym kierowcą. Właśnie dlatego ludzie nie dostosowują prędkości jazdy do warunków: nie doszacowują ryzyka, uważają, że one ich nie dotyczy, że są lepsi niż inni. I czasem płacą za to najwyższą cenę.
Bo to właśnie kierowcy stanowią większość śmiertelnych ofiar wypadków. W 2019 roku zginęło ich na drogach prawie 1570 (pierwszych zginęło niemal 800, a pasażerów ponad pół tysiąca). Niektórzy mówią, że "partia kierowców" nie liczy się z bezpieczeństwem innych uczestników dróg. Ale to oni najczęściej są ofiarami samych siebie! Nie jest to więc po prostu egoistyczna grupa; ci którzy są przeciwni zwiększaniu restrykcji przepisów i ograniczeniom prędkości, szkodzą również samym sobie.
Wróćmy do przyczyn wypadków. W 2019 roku jedynie 38 wypadków drogowych było spowodowanych niesprawnością pojazdu. 38 na ponad 30 tysięcy! Ale to tak naprawdę nie rozstrzyga ostatecznie o tym, czy stare samochody rzeczywiście przyczyniają się do śmierci części swoich pasażerów. A to wydaje się oczywiste. Choć nie muszą one powodować wypadków (bo większość z nich powodują ludzie, ich lekkomyślność i brawura!), to w starszej generacji samochodzie z pewnością szanse przeżycia są niższe niż w nowszych bezpieczniejszych samochodach.
Stare auta są mniej bezpieczne. A w Polsce jest dużo starych aut. I brawury
Tymczasem średni wiek polskiego samochodu w 2018 roku według Rankomat.pl to ponad 13 lat. Dla porównania: w Luksemburgu to 6,3 lata. Na drugim końcu tabeli znajduje się Litwa. Średni wiek samochodu w tym kraju to około 17 lat. Dodatkowo według raportu Samar średni wiek sprowadzanego samochodu do Polski to około 12 lat.
Zanim jednak zaczniemy utwierdzać się w przekonaniu na temat "trumien na kółkach" (tak wiek samochodu wpływa na prawdopodobieństwo przeżycia wypadku, ale nie jest to najważniejsza zmienna, jeśli chodzi o śmierć na drogach) to oddajmy głos ekspertom z Obserwatorium Bezpieczeństwa ruchu Drogowego:
"1proc. zmiana w średniej rzeczywistej prędkości jazdy (przy założeniu, że wszystkie inne czynniki pozostają bez zmian) prowadzi do 4 proc. wzrostu wskaźnika wypadków śmiertelnych, 3 proc. wzrostu wskaźnika ciężkości wypadków oraz 2 proc. wzrostu liczby wypadków drogowych".
I jeszcze jedno zdanie: "najlepsze współczesne samochody zapewniają 100 proc. ochronę jedynie przy uderzeniu przy prędkości 64 km/h (testy EuroNCAP); powyżej tej granicy życie i zdrowie użytkowników samochodów jest zagrożone".
Przy wysokich prędkościach, podczas zderzenia, potencjalnie każdy samochód jest trumną na kółkach.