PublicystykaTomasz Wróblewski: Wyborcy mają dość socjaldemokratów

Tomasz Wróblewski: Wyborcy mają dość socjaldemokratów

Kolejne kryzysy: bankowy, kredytowy, budżetowy, krymski, imigracyjny, boleśnie pokazały, jak bezsilne są te wszystkie dostojne urzędy wielkich ponadnarodowych instytucji. Bezrobocie wśród hiszpańskiej młodzieży wciąż przekracza 50 proc., Grecja dalej stacza się w stronę Trzeciego Świata, małe miasteczka w Austrii terroryzowane są przez uchodźców, Paryż sparaliżowany jest przez zdemoralizowanych związkowców, a kobiety na niemieckich ulicach wciąż nękane są przez gangi seksualnych drapieżników. To zwykły ludzki strach każe wyborcom szukać alternatywy dla chaosu i stagnacji gospodarczej odziedziczonej po beztroskich rządach socjaldemokratów - pisze Tomasz Wróblewski dla WP.

Tomasz Wróblewski: Wyborcy mają dość socjaldemokratów
Źródło zdjęć: © AFP | Georges Gobet
Tomasz Wróblewski

Swoje największe sukcesy lewica zawdzięcza frazeologii. Zmieniając znaczenie słów wymusza głębokie zmiany systemowo-społeczne. Dyskryminacja z uwagi na płeć może być równouprawnieniem, jeżeli dotyczy obowiązkowych kwot kobiet w zarządach czy na listach wyborczych. Ochrona granic przed szturmującymi imigrantami staje się rasizmem. A teraz, narastający sentyment do idei narodowych nazywany jest faszyzmem.

Jakbyśmy nie obrzydzali i zaklinali procesów zachodzących w Europie, to faktem jest, że po latach panowania socjaldemokracji mamy dziś gwałtowny zwrot w stronę wartości narodowych. Nowe partie, ruchy polityczne, od nowa wyznaczają swoje priorytety i definiują interes narodowy.

Od dziś do końca 2018 roku, w kolejnych referendach i wyborach parlamentarnych, partyjna mapa Europy może zostać wywrócona do góry nogami. Internacjonalizm i bezgraniczna wiara w instytucje ponadnarodowe - wielki lewicowy fetysz ostatnich kilkudziesięciu lat - zastępować będą państwa narodowe. Nie za sprawą jakiejś mody, przekory, czy - jak chcą ideolodzy obecnego socjaldemokratycznego porządku politycznego - otumanienia mas. Po prostu, kolejne kryzysy: bankowy, kredytowy, budżetowy, krymski, imigracyjny, boleśnie pokazały, jak bezsilne są te wszystkie dostojne urzędy wielkich ponadnarodowych instytucji. Bezrobocie wśród hiszpańskiej młodzieży wciąż przekracza 50 proc., Grecja dalej stacza się w stronę Trzeciego Świata, małe miasteczka w Austrii terroryzowane są przez uchodźców, Paryż sparaliżowany jest przez zdemoralizowanych związkowców, a kobiety na niemieckich ulicach wciąż nękane są przez gangi seksualnych drapieżników. To zwykły ludzki strach każe wyborcom szukać alternatywy dla chaosu i stagnacji
gospodarczej odziedziczonej po beztroskich rządach socjaldemokratów.

Faszyzm - zaprzeczenie narodowej demokracji

Utożsamianie tego z faszyzmem to największa manipulacja jakiej lewica dopuściła się w ostatnich latach. Można to wytłumaczyć poczuciem zagrożenia, żalem za utraconym światem. No cóż, ideologie zwykle umierają w bólach i myślę, że internacjonalizm nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Nie zmienia to faktu, że sam przymiotnik "narodowy" nie czyni z narodowej demokracji faszyzmu, a z szukających ratunku w wyraźnie zdefiniowanym interesie narodowym - faszystów. Więcej, faszyzm jest zaprzeczeniem narodowej demokracji. Tak, jak komunizm jest zaprzeczeniem równości społecznej.

To właśnie kształtowaniu się świadomości narodowej zawdzięczamy współczesne prawa i wolności obywatelskie. To nie internacjonalizm ani socjalizm obaliły pierwsze naprawdę ponadnarodowe instytucje, czyli imperia monarchiczne. Prawo do samostanowienia, prawo głosu, to wszystko są zdobycze kolejnych zrywów narodowych. Polscy, tak jak węgierscy, włoscy, hiszpańscy narodowcy, walczyli o te wszystkie wolności, które dziś przypisują sobie globalne instytucje.

Komisja Europejska z całą swoją retoryką obrony wolności i praw obywatelskich, w rzeczywistości stoi na straży instytucji, a nie jednostek czy praw jednostki do kształtowania ustroju politycznego. Instytucje unijne, konsekwentnie wyjmowane spod kontroli wyborców, są dziś przyczyną większości politycznych i gospodarczych kryzysów w Europie. Ponadnarodowe regulacje ustanawiane w imię jakiegoś idealistycznego porządku społecznego i abstrakcyjnej powszechnej szczęśliwości, zamiast łączyć, dzielą narody. Zamiast gwarantować bezpieczeństwo obywateli, narażają ich na stres i kryzysy, jakich Europa nie pamięta od początku poprzedniego wieku. Międzynarodowe pakty handlowe mające gwarantować przejrzystość i wolność gospodarczą, w rzeczywistości negocjowane są w tajemnicy przez międzynarodowe korporacje i ponadnarodowe ciała, lekceważące interes małych i średnich firm, które zawsze były esencją każdego narodu w Europie. O jakiej faszyzacji my tu mówimy. To co najwyżej strach i niepokój o pogarszającą się jakość życia.

Lewica wmawia rodzącemu się ruchowi narodowemu chęć obalenia demokracji i zastąpienia wyborów dyktaturą. Coś, co oczywiście można przypisać faszystom, ale żadnej narodowej formacji w dzisiejszej Europie. Z wyjątkiem może zdeklarowanych faszystów. Ale skoro już o dyktacie politycznym, to nie kto inny tylko unijni ideolodzy roszczą sobie prawo do przegłosowania opinii narodowych parlamentów. To właśnie faszyzm, w przeciwieństwie do narodowej demokracji, nie uznawał prawa innych państw do obrony swoich granic, tworzenia stref demarkacyjnych. To faszystowskie Niemcy domagały się Sudetów, czy korytarza przecinającego Polskę. W dyskusji o kolejnej nitce gazociągu Nord Streem czy rygorach klimatycznych krytycy odwołują się właśnie do poszanowania narodowych interesów. Pełne podporządkowanie się unijnym wymogom klimatycznym oznaczałoby dla przeciętnego Polaka wzrost kosztów energii z 7 proc. przeciętnego dochodu do 12 proc. przy 5 proc. kosztów w Niemczech. Czy bunt przeciwko unijnym rygorom to faszyzm, czy wręcz
przeciwnie - obrona interesów narodowych?

Nieskuteczni socjaliści

Porównania z faszyzmem czy insynuowanie faszystowskich inklinacji, jak to ostatnio podczas uroczystości 4 czerwca robił były prezydent Bronisław Komorowski, może i jest nośne, ale jakże fałszywe. Eliminowanie albo podporządkowywanie woli demokratycznej większości, ukochanych przez lewicę najrozmaitszych urzędów i biur rzeczników do pilnowania równości i politycznie poprawnych przekazów, w żaden sposób nie odnosi się do ograniczania demokracji. Wręcz przeciwnie, ogranicza biurokratyczny nadzór niezależnych biurokratycznych ciał nad każda dziedziną życia.

To że nazwiemy coś kampanią na rzecz praworządności czy tolerancji nie znaczy, że faktycznie te instytucje kierują się troską o człowieka. A już na pewno o kogoś oddalonego setki kilometrów od Brukseli. Podobnie jak ze wszystkimi ciałami powołanymi do regulowania firm, finansów, zasad wymiany handlowej i rynku pracy. Im bardziej chronią konkurencyjność i wolności rynkowe, tym mniej konkurencyjna staje się Europa. Rzecz stanowi raczej doskonały pretekst do rozbudowy całej maszynerii kontroli służącej tym, którzy te hasła i wartości definiują w zamian za gwarancje dostatniego życia.

Obrońcy internacjonalistycznego porządku świata oskarżający ruchy narodowe o faszyzm wygodnie zapominają, że to właśnie wokół organizacji narodowych koncentrował się opór przeciwko faszystowskiej agresji. W równym stopniu dotyczyło do Polski, Francji czy nawet organizacji żydowskich. Strach przed utratą praw i utrata bezpieczeństwa, w chwili kryzysu, w naturalny sposób powoduje, że ludzie wracają do swoich korzeni i zaczynają organizować się wokół tego, co jest im najbliższe. Narodu. Spór z Komisją Europejską, niezależnie jak zażarty, i niezależnie od tego czy skończy się Brexitem, zakazem przyjmowania imigrantów, rejestracją małżeństw homoseksualnych, czy może ograniczeniem rygorów klimatycznych, w żaden sposób nie oznacza rządów faszystów. To wciąż są decyzje podejmowane w ramach suwerennych demokratycznych państw narodowych. Presja na większą niezależność od międzynarodowych ciał wynika ze słabości tych instytucji i przekonania, że to one są odpowiedzialne za nasze problemy. Decyzje podejmowane przez
narody bywają głupie i szkodliwe, ale to wciąż są integralne decyzje z zachowaniem zasad demokracji. Mało tego, marsze nacjonalistycznych organizacji, nieważne jak obrzydliwe hasła niosą na swoich transparentach i jak bardzo godzą w naszą wrażliwość społeczną, są tylko prawem do wyrażania własnych poglądów. Nie mniej ważne dla demokracji niż marsze, trąbki, znaczki i transparenty KOD-u. Korzystanie z tego prawa w żaden sposób nie narusza demokratycznego charakteru tych państw i nie ma nic wspólnego z faszyzmem.

Silne demokracje narodowe jak Stany Zjednoczone, Australia, Kanada, pewnie mają nad Europą przewagę dzięki swojej historii i geografii. Ale silne są właśnie dzięki dobrze zdefiniowanemu interesowi narodowemu wolnemu od mrzonek, że oddając część własnych kompetencji i rozkładając odpowiedzialność za własny los na obcych, są w stanie sobie lepiej z nimi radzić. To nie faszyzm, to zdrowy rozsądek dyktuje ludziom zwrot w stronę narodowej demokracji.

Tomasz Wróblewski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (634)