Tomasz Turowski: dzięki zabiegom Polski obie wizyty w Katyniu ochraniano tak samo
Od początku rozróżniano charakter wizyt premiera i prezydenta w Katyniu 7 i 10 kwietnia 2010 roku; wskutek polskich nacisków rosyjskie służby chroniły obie wizyty na takim samym poziomie - zeznał w czwartek w sądzie Tomasz Turowski z ambasady RP w Moskwie.
W czwartek Sąd Okręgowy w Warszawie kontynuował proces gen. Pawła Bielawnego, byłego wiceszefa BOR oskarżonego o nieprawidłowości w przygotowaniu wizyt w Smoleńsku i Katyniu premiera Donalda Tuska i prezydenta Lecha Kaczyńskiego z 7 i 10 kwietnia 2010 r. Bielawny nie przyznaje się do zarzuconych mu czynów.
Sąd przesłuchał w czwartek dwie pracownice kancelarii premiera oraz Turowskiego - kierownika wydziału politycznego ambasady RP w Moskwie, w randze ambasadora tytularnego. 66-letni Turowski przyszedł do sądu z pełnomocnikiem - adwokatem Mikołajem Pietrzakiem. Pytany o zawód przedstawił się jako "emeryt wywiadu III RP".
Jak zeznał, od lutego 2010 r. po rozmowie z sekretarzem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzejem Przewoźnikiem było wiadomo, że w kwietniu dojdzie do dwóch osobnych wizyt - Tuska i Kaczyńskiego. - Organizacja wizyty prezydenta w Katyniu z punktu widzenia ambasady nie odbiegała od organizacji podobnych wizyt - ocenił.
Jak mówił, w tym okresie zainteresował się kwestią lotniska w Smoleńsku, w wyniku czego ambasada zapytała o to rosyjskie MSZ. 9 marca odpowiedziano stronie polskiej, że jednostka wojskowa opiekująca się lotniskiem w Smoleńsku została rozwiązana, w związku z tym lotnisko nie ma urządzeń do zabezpieczenia pasa startowego, agregatów prądotwórczych, systemów paliwowych i nie będzie możliwe wylądowanie na tym lotnisku grupy przygotowawczej z Polski, która jeszcze w marcu miała dokonywać uzgodnień co do obu wizyt.
Turowski dodał, że 17 marca w Moskwie był szef kancelarii premiera Tomasz Arabski. Ostatecznie Rosjanie zapewnili stronę polską, że lotnisko Smoleńsk Siewiernyj będzie sprawne i otwarte od 7 do 10 kwietnia.
- Strona rosyjska wyraźnie oddzielała protokolarnie wizyty premiera i prezydenta - zgodnie z ich formalnym statusem. Wizyta 7 kwietnia była traktowana jako państwowa na wysokim szczeblu, a 10 kwietnia - była traktowana jako wizyta prywatna wysokiej osobistości państwowej państwa obcego - podkreślił Turowski.
Dodał, że w trakcie uzgodnień między stroną rosyjską a polską grupą przygotowawczą przedstawiciele FSO (rosyjski odpowiednik BOR, Federalna Służba Ochrany) nie chcieli w ogóle rozmawiać o wizycie 10 kwietnia. - Ale w wyniku naszych nacisków zgodzili się omówić szczegóły. My zabiegaliśmy o to, żeby ochrona obu wizyt była na takim samym poziomie. I strona rosyjska to przyjęła. Rozmawiali o tym na osobności funkcjonariusze BOR i FSO - powiedział.
Według Turowskiego, jest dyplomatyczną rutyną, że pełna odpowiedzialność za przygotowanie obiektu na wizytę międzynarodową, spada na zapraszającego - czyli w tym wypadku stronę rosyjską. - A gdy jest to wizyta niepaństwowa, lecz prywatna? - dopytywał mec. Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. - Skoro strona rosyjska otworzyła lotnisko także na 10 kwietnia, to również wtedy bierze odpowiedzialność - odparł Turowski.
Pytany, czy udało się zbadać smoleńskie lotnisko, Turowski odparł, że był to obiekt wojskowy. - Żaden dyplomata obcego państwa nie ma wstępu na wojskowe lotnisko - podkreślił. Dodał, że nie dotarły do niego informacje, by BOR miał problemy z przygotowaniem tej wizyty.
- Gdy 7 kwietnia byłem w grupie pracowników ambasady czekającej przy pasie startowym na samolot z premierem otrzymaliśmy specjalne plakietki uprawniające nas do wejścia na lotnisko - ale nie była to zgoda na lustrowanie lotniska - dodał.
Turowski zeznał, że 10 kwietnia przy płycie lotniska był jeden funkcjonariusz BOR - Gerard Kwaśniewski (kierowca ambasadora Jerzego Bahra), którego zadanie na lotnisku miało polegać na dołączeniu do funkcjonariuszy BOR chroniących prezydenta i doprowadzeniu prezydenta z ochroną do jego samochodu z kolumny.
Świadek zeznał, że gdy 10 kwietnia na lotnisku w Smoleńsku lądował Jak-40 z dziennikarzami, warunki były jeszcze w miarę dobre, ale potem, im bliżej godz. 10.00, ulegały pogorszeniu. - Już wtedy rozmawiano, że lepiej, aby Tu-154 wylądował na lotnisku zapasowym w Mińsku lub Witebsku. Komentowano: nie musieliby nawet wysiadać z samolotu, bo za 40 minut mgła w Smoleńsku się podniesie i będzie można przylecieć do Smoleńska - relacjonował.
W zeznaniach ze śledztwa Turowski odniósł się do pojawiających się w debacie publicznej twierdzeń, jakoby trzy osoby przeżyły katastrofę smoleńską. Jak podkreślił, był jedną z pierwszych osób na miejscu katastrofy samolotu, od funkcjonariuszy rosyjskich zabezpieczających miejsce tragedii miał usłyszeć, że trzy osoby z rozbitego samolotu dawały "żiznyje refleksy", co przetłumaczył jako "bezwarunkowe odruchy, możliwe nawet u osoby od niedawna nieżyjącej".
- Potem jakiś pracownik telewizji przechodzący obok powiedział, że "trzy osoby przeżyły katastrofę i Turowski pojechał z nimi do szpitala". Odpowiedziałem mu, że Turowski to ja i nigdzie nie pojechałem - relacjonował świadek.
Były wiceszef BOR jest oskarżony o niedopełnienie, od 18 marca do 10 kwietnia 2010 r., obowiązków związanych z planowaniem, organizacją i realizacją zadań ochronnych Biura. Według Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga "skutkowało to znacznym obniżeniem bezpieczeństwa ochranianych osób, czym działał na szkodę interesu publicznego, tj. zapewnienia ochrony prezydentowi RP i prezesowi Rady Ministrów oraz interesu prywatnego osób pełniących urząd prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki Marii Kaczyńskiej oraz urząd prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska". Dalszy ciąg procesu - 12 lutego.