Telewizja na lodzie
Wyborcza przegrana PiS to klęska wspierającej partię braci Kaczyńskich TVP. Zwycięska Platforma ma pomysł, co z tym zrobić
13.11.2007 | aktual.: 14.11.2007 10:55
Kto rządzi mediami publicznymi, przegrywa wybory – mówił w wywiadzie dla dziennika „Polska” Donald Tusk. Powinien dodać, że kto ma po swej stronie media prywatne, ten wybory wygrywa. Lider PO zapowiedział więc ograniczenie, a następnie zniesienie miesięcznego abonamentu oraz zmianę formuły Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Miałaby ona stać się „ciałem społecznym” działającym podobnie jak szefowa Urzędu Komunikacji Elektronicznej, Anna Streżyńska – „jedna z nielicznych postaci PiS-u, której działalność mi imponuje”, wyjaśnił Tusk.
Osłabić, aby odzyskać
Dziś obrona pozycji w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji oraz w budynkach przy Woronicza i stacjach regionalnych to niemalże „racja stanu” Prawa i Sprawiedliwości. A także posady dla „swojaków” i możliwość wpływania na opinię publiczną.
Donald Tusk wie, że aby „odzyskać” TVP, koalicja PO-PSL musiałaby znowelizować ustawę o radiofonii i telewizji, a następnie wspólnie z klubem LiD odrzucić prezydenckie weto. Wie też, że pomysł prywatyzacji TVP jest źle postrzegany przez większość Polaków, a PiS zrobi wszystko, by przedstawić go jako „skok liberałów na kasę i koryto”. Dlatego Platformie wygodniej będzie osłabić pozycję TVP na rynku mediów elektronicznych, a gdy kondycja finansowa spółki stanie się fatalna, kierowany przez prezesa Urbańskiego (lub kogoś innego) zarząd de facto straci kontrolę nad firmą.
Będzie temu służyła zapewne postulowana przez Tuska likwidacja abonamentu i ograniczenie wpływów TVP z reklam. Platforma Obywatelska zyska za to wdzięczność nadawców prywatnych, którzy zwiększą swe przychody kosztem mediów publicznych.
Cóż... jeśli Jarosław Kaczyński miał w kampanii wyborczej po swej stronie TVP – co dostrzegli i wytknęli członkowie misji obserwacyjnej OBWE – to bez wątpienia TVN i Polsat wspierały Tuska. PiS prywatnym nadawcom nie zostawiło wyboru. Janusz Kaczmarek, były minister spraw wewnętrznych i administracji, miał pod koniec sierpnia powiedzieć posłom z sejmowej Komisji Służb Specjalnych, że premier Jarosław Kaczyński i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro polecili prokuraturze i służbom specjalnym przeszukiwanie archiwów pod kątem zdobycia dowodów na nielegalne działania Polsatu, TVN i Agory, wydawcy „Gazety Wyborczej”. Chodziło o prześwietlenie finansów oraz kulis powstania tych mediów.
Zygmunt Solorz i Piotr Nurowski na własnej skórze odczuli supozycje na temat rzekomej współpracy ze służbami specjalnymi PRL. W TVN „zlustrowano” Milana Suboticia.
Co gorsza, w 2006 r. i w pierwszej połowie 2007 r. PiS dyskretnie wspierało zabiegi koncernu Axel Springer, mające na celu przejęcie Polsatu, oraz australijskiego miliardera Ruperta Murdocha, którego firma News Corporation jest współwłaścicielem Telewizji Puls. Skrócenie kadencji Sejmu przerwało ten jakże pięknie rokujący proces. Dziś Springer i Murdoch mają problem. Politycy Platformy nie darzą ich szczególnym zaufaniem. Przynajmniej do chwili, aż z łamów „Dziennika”, „Faktu” i studiów Telewizji Puls znikną najbardziej zasłużeni „pisjonarze”. Dla kwiatu prawicowego dziennikarstwa będzie to bolesne rozstanie.
Dobrze wyceniana miłość do PiS
W 2006 r. Andrzej Lepper w wywiadzie dla tygodnika „Newsweek” ujawnił, że prezes TVP, Bronisław Wildstein, „zatrudnia kolegów i podwyższa im pensje; szefowi Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, Andrzejowi Mietkowskiemu, podwyższył pensję z 17 tys. zł na 26 tys. zł miesięcznie”.
Trud dyrektor Programu 1 TVP, Małgorzaty Raczyńskiej, czy nowej wicedyrektor Agencji Informacji TVP, Patrycji Koteckiej, nie jest zapewne wyceniany skromniej. Podobnie jak wysiłek Anity Gargas, autorki „Linii specjalnej”, sztandarowego produktu prawicowych redaktorów traktującego o lustracji, dekomunizacji i walce z oligarchami.
Po wyborczej klęsce PiS wspierający tę partię publicyści próbują zmienić front. I tak pod hasłem „IV Rzeczpospolita tak. Wypaczenia nie” redakcja „Dziennika” (a właściwie koncern Axel Springer) rozpaczliwie walczy o utrzymanie pozycji na rynku.
Nie jest to zadanie łatwe. We wrześniu br. „Dziennik” zanotował najniższą średnią dzienną sprzedaż od chwili debiutu – 157.097 egzemplarzy. Dla porównania rok temu sprzedawano dziennie 208.765 egzemplarzy tej gazety. Mało realne stało się też wejście Springera do Polsatu, choć umowa z Solorzem została podpisana jeszcze w grudniu ub.r. Czas powoli oswajać się z myślą, że „Dziennik” zostanie albo gruntownie zreformowany, albo zlikwidowany. A niemiecki wydawca ma się o co bić. Rynek reklamy w Polsce liczony jest w miliardach złotych i z roku na rok rośnie.
Dzielenie tortu
W 2004 r. wartość Polsatu szacowano na 2,8-3 mld zł. Rok wcześniej przychody spółki wyniosły 741 mln zł. W roku ubiegłym przychody Polsatu wyniosły 862,6 mln zł. Grupa TVN zanotowała 1156 mln zł, a przychody ze sprzedaży Telewizji Polskiej to aż 1788,4 mln zł! Telewizja Polska zatrudnia obecnie 4633 pracowników. Dla porównania: Grupa TVN – 960, a Polsat – 521.
Wyobraźmy sobie, że z poparciem PSL i LiD Platformie Obywatelskiej udałoby się przeforsować w Sejmie dawny, jeszcze z 2001 r. pomysł prywatyzacji TVP autorstwa trzech współpracujących wówczas z Janem Marią Rokitą ekspertów: Jakuba Bierzyńskiego, szefa domu mediowego OMD, byłego szefa Telewizyjnej Agencji Informacyjnej Jacka Bochenka oraz doradcy ekonomicznego Pawła Dobrowolskiego.
Załóżmy, że prywatyzacja dokonana zostałaby w sposób maksymalnie transparentny – przez Giełdę Papierów Wartościowych – a do zarządu spółki weszliby profesjonaliści. Zmniejszając zatrudnienie o połowę (z 4633 do 2316 pracowników), tnąc koszty (tylko ze sprzedaży części gruntów przy Woronicza można uzyskać kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset milionów złotych) i dzięki pieniądzom pozyskanym od akcjonariuszy (kolejne kilkaset milionów złotych) modernizując zaplecze techniczne, ludzie ci błyskawicznie zbudowaliby najsilniejszą w kraju stację telewizyjną.
Wówczas TVP (57,3 mln zł zysku w 2006 r.) dogoniłaby TVN (zysk – 258,8 mln zł) i Polsat (263 mln zł), a następnie przegoniła obie spółki. Z wszystkimi tego negatywnymi dla prywatnych nadawców konsekwencjami.
Przypomnę, co się stało w 2002r., gdy właściciele notowanej na luksemburskiej giełdzie Grupy ITI – w skład której wchodzi TVN – postanowili wprowadzić swą spółkę na warszawską giełdę. Przedsięwzięciu towarzyszyła potężna kampania reklamowa... i dyskretna krytyka prowadzona przez „Gazetę Wyborczą” dawaną przez koncern Agora. W efekcie kilka dni przed debiutem Grupa ITI wycofała się z pomysłu szukania pieniędzy na parkiecie, co w kręgach biznesowych uznano za kosztowną klapę. Musiało to mocno zdenerwować prezesa Mariusza Waltera, skoro 6 września 2002 r. na antenie „Sygnałów Dnia”, w Programie I Polskiego Radia, podzielił się takimi oto refleksjami: – Agorze chodzi po prostu o pieniądze. O zdobycie takiej pozycji na rynku w przyszłości, żeby trudno ją było innej, niemożliwej dziś, moim zdaniem, konsolidacji dogonić. Walter stwierdził przy okazji, że „byłoby wspaniale, gdyby była „druga »Gazeta Wyborcza«”.
Adam Michnik występując później przed sejmową komisją śledczą badającą kulisy tzw. afery Rywina, zeznał, że po tym wywiadzie wysłał do Waltera Andrzeja Zarębskiego z zaproszeniem na kolację. Nie wiemy, co redaktor Michnik powiedział swemu interlokutorowi, lecz od pięciu lat prezes Walter zachowuje daleko idącą wstrzemięźliwość w sprawach dotyczących interesów Agory, „Gazety Wyborczej” i rynku mediów.
Wydaje się oczywiste, że w 2002 r. Agora, która wspólnie z innymi nadawcami prywatnymi zmagała się z planowaną przez SLD nowelizacją ustawy o radiofonii i telewizji, obawiała się głębszego spadku notowań swych papierów na skutek pojawienia się konkurencji w postaci walorów Grupy ITI. Wiadomo było, że w przypadku debiutu ITI część akcjonariuszy Agory sprzedałaby swoje udziały, by poszukać szczęścia w ramionach panów Wejcherta, Waltera i Valsangiacoma. Zablokowanie emisji akcji tej spółki leżało więc w interesie Agory. Można zakładać, że z tych samych powodów zapewne nadawcy prywatni tak naprawdę nigdy nie chcieli prywatyzacji telewizji publicznej. Gorsza byłaby tylko sytuacja, w której kontrolę nad TVP zdobyłby jeden inwestor strategiczny – np. Agora.
Łatwo można wyobrazić sobie, co o takiej fuzji mówiliby w Polsacie i TVN. Jak ciężkie oskarżenia o korupcję padałyby z najbardziej godnych w kraju ust...
Chłopiec do bicia
Media publiczne w Polsce od początku lat 90. potrzebne są nadawcom prywatnym jako chłopiec do bicia. Nieżyjący dziś twórca Radia Zet, Andrzej Wojciechowski, powtarzał, że Polskie Radio to skostniała, biurokratyczna struktura, która nie jest w stanie sprostać konkurencji ze strony nadawców prywatnych. A przecież I i III Program Polskiego Radia były wówczas potęgą. Miały dominujący udział w rynku. Dziś to historia.
Słabe, będące politycznym łupem, pogrążone w sporach i chaosie organizacyjnym media publiczne nie stanowią dla nadawców prywatnych zagrożenia.
TVN może się szczycić swymi programami informacyjnymi, ponieważ Telewizja Polska nie jest w stanie pod względem intelektualnym, profesjonalnym i merytorycznym dorównać konkurencji. Prywatni nadawcy mają lepszą rozrywkę, tymczasem oferta programowa TVP mocno zbliżyła się do poziomu wyznaczanego przez „Przebojową noc”. Program ten ogląda ok. 2 mln widzów. Dla porównania „Taniec z gwiazdami” w TVN – ponad 5 mln, a hit Polsatu „Jak oni śpiewają” – ok. 4 mln. Za to koszty produkcji „Nocy” liczone są w milionach złotych.
W jaki też sposób TVP ma realizować swą „misję”, jeśli kierownicze stanowiska w spółce stały się rodzajem partyjnej synekury? Nie byłby to może dramat, gdyby na Woronicza trafiały osoby kompetentne. Tymczasem Jarosław Kaczyński „oddelegował” tam najpierw Bronisława Wildsteina, a następnie Andrzeja Urbańskiego... i obaj mocno go „zawiedli”.
Wolno narzekać na prezesa Roberta Kwiatkowskiego, lecz nawet najsurowsi krytycy muszą przyznać, że do takiego upolitycznienia mediów publicznych, jakie obserwowaliśmy w trakcie ostatniej kampanii wyborczej, za jego czasów nie dochodziło. Nie wyobrażam też sobie, by za prezesury Ryszarda Miazka jakiś rzecznik prasowy TVP uzasadnił odmowę współpracy z prywatną stacją radiową argumentem: „Bo obsrywaliście na antenie telewizję publiczną!”. Tym jakże soczystym argumentem posłużyła się obecna rzecznik TVP, Aneta Wrona, uzasadniając odmowę zgody na nagranie przez Radio TOK FM dźwięku z debaty Kwaśniewski-Tusk.
Szefowie Polsatu, TVN czy raczkującej, kontrolowanej przez Ruperta Murdocha, Telewizji Puls winni każdego dnia dziękować Bogu za to, że w TVP pracują: Andrzej Urbański, Piotr Farfał, Sławomir Siwek, Partycja Kotecka, Małgorzata Raczyńska, Jan Pospieszalski, Anita Gargas czy wspomniana Aneta Wrona. Dzięki nim zyskują czas, by spokojnie budować pozycję swych stacji. A stojące przed nimi wyzwania są nie byle jakie!
Syndrom roku 2012
Unia Europejska nałożyła na kraje członkowskie obowiązek, by do roku 2012 przejść z analogowego na cyfrowy system nadawania sygnałów radiowych i telewizyjnych. Polska miałaby tego dokonać do roku 2014. Kilka lat temu szacowano, że operacja ta w skali kontynentu będzie kosztowała ok. 100 mld euro.
Do telewizji publicznej z ofertą zorganizowania i obsługiwania platformy satelitarnej, podobnej do Cyfry Plus czy cyfrowego Polsatu, zgłosiła się sieć satelitarna SES Astra, która od 1 października już nadaje programy TVP z satelity Astra na Europę. Jak ujawniła „Rzeczpospolita”, Astra chciała zawrzeć z TVP dziesięcioletnią umowę, w ramach której TVP miałaby za obsługę platformy zapłacić 144 mln euro, do tego dołożyć za 105 mln euro czas reklamowy na promocję platformy i zapłacić za pierwszy milion dekoderów cyfrowych. Propozycja Astry podzieliła Zarząd TVP. Jej zwolennikami byli Marcin Bochenek i Sławomir Siwek, przeciwnikiem natomiast prezes Urbański. Jak się dalej potoczą losy projektu satelitarnej platformy, nie wiadomo.
Inną drogą dojścia do nadawania sygnału cyfrowego jest budowa sieci naziemnej telewizji cyfrowej. Przed wyborami prezesi: Polkomtela – Adam Glapiński, TVP – Andrzej Urbański i Polskiego Radia – Krzysztof Czabański podpisali porozumienie zakładające budowę takiej sieci. Umowa wyklucza z interesu spółkę TP Emitel należącą do Telekomunikacji Polskiej SA (w której decydujący głos ma France Télécom) – a co gorsza, może zepchnąć nadawców komercyjnych do roli petentów mediów publicznych.
Gdyby wybory wygrało PiS, inicjatywa ta miałaby spore szanse powodzenia. Resort infrastruktury nie dysponuje dziś koncepcją „cyfryzacji” mediów elektronicznych, więc standardy ustalaliby sygnatariusze owego porozumienia.
Nowa spółka Polkomtela, TVP i Polskiego Radia mogłaby zaciągać kredyty na inwestycje, podpisywać umowy i zabiegać o przyznanie cyfrowych częstotliwości na preferencyjnych warunkach, gdyż jej założycielami byłyby media publiczne. Platforma Obywatelska z pewnością zmieni prezesa Polkomtela. Chciałaby też zmian w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, a w konsekwencji we władzach mediów publicznych.
Dla mnie probierzem intencji nowego rządu będzie sprawa „cyfryzacji” mediów. Czy inicjatywa panów Glapińskiego, Urbańskiego i Czabańskiego zyska szansę rozwoju? Czy też naziemną platformę cyfrową budować będą firmy nadawców prywatnych?
17 listopada 2005 r. Piotr Walter w imieniu TVN SA i Aleksander Myszka w imieniu Polsatu podpisali umowę spółki Polski Operator Telewizyjny, której prezesem został były wpływowy polityk PiS, Wiesław Walendziak. Celem tego przedsięwzięcia była budowa sieci nadajników naziemnej telewizji cyfrowej. W perspektywie lat oznacza to dziesiątki miliardów złotych zysku.
Słabe, pozbawione wpływów z reklam i abonamentu media publiczne to argument za tym, by „cyfryzację” złożyć w ręce Polsatu, TVN i Wiesława Walendziaka. A Donald Tusk i Platforma nie kryją chęci osłabienia mediów publicznych. Więc jeśli nadal nie wiecie, o co w tym wszystkim chodzi – to wyjaśniam, że chodzi o pieniądze. By żyło się lepiej...
Marek Czarkowski
SONDA Co dalej z telewizją publiczną?
Prof. Maciej Mrozowski, medioznawca, SWPS
Nie jest źle, bo dalej TVP ma prawie połowę udziałów w rynku i dominującą pozycję, jednak systematycznie traci, mimo że rozwija front, uruchamia kanały tematyczne. Grozi jej utrata tożsamości, bo przestaje się różnić od mediów komercyjnych i jest od nich gorsza, gdyż zaczyna je naśladować. Perspektywa dalszego trwania w starych koleinach jest ponura. Na rynek wchodzi Murdoch i BBC, będzie konkurencja krajowa i europejska z ich nową jakością. Telewizja jako instytucja może tego nie przeżyć, a dodatkowo korowody wokół abonamentu mogą doprowadzić do podcięcia nogi, na której wszystko stoi. Telewizja dotowana z budżetu będzie tak samo publiczna jak na Białorusi, będzie państwowo-partyjna, a każde zawirowanie polityczne będzie jej szkodzić. Myślę więc, że media publiczne, aby się odrodzić, muszą najpierw upaść. Nie nastąpiłoby zresztą odrodzenie demokracji przy urnach, gdyby Kaczyńscy nie napsuli.
Jeśli teraz PO przyczyni się do aktywizacji społeczeństwa, to naciski społeczne zmuszą do wycofania się z pomysłów likwidowania abonamentu, a dotacja państwa powinna być nakierowana na konkretne cele. W ten sposób można by odpuścić reklamy i całą pogoń za komercjalizacją, nawet kosztem mniejszej oglądalności. Snobistyczne elity będą lepszą promocją takich mediów, aż wreszcie to, co dobre, stanie się popularne.
Iwona Śledzińska-Katarasińska, posłanka PO
Za miesiąc będzie można powiedzieć bardziej konkretnie. Teraz są różne spekulacje, każdy mówi, co wie i co chce. Trzeba przygotować założenia najpierw ustawy o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, a potem drugi etap – realizację spokojnej koncepcji dotyczącej samych mediów. To będzie jeszcze w tym roku, ale nie dzisiaj.
Piotr Gadzinowski, publicysta, polityk
Niestety dojdzie do częściowej prywatyzacji radia i telewizji. Będzie lepiej dla stacji komercyjnych, które podzielą się częstotliwościami i rynkiem reklam. Telewizja publiczna pozostanie bardziej tradycyjnie misyjna, ale mniej atrakcyjna. Będzie schyłkowo i na pewno nie uda się utrzymać trzech kanałów plus TV Polonia. Jednak największe spustoszenie nastąpi w Polskim Radiu. Ono może w ogóle upaść.
Robert Kwiatkowski, b. prezes TVP
Problemy nie są rozwiązane od lat i wciąż stawia się te same pytania. Obecnie mamy próbę odbicia telewizji z rąk PiS, ale coraz mniej osób interesuje się tym problemem. Oglądalność spadła już poniżej 50%, bo przekroczona została pewna bariera psychologiczna. Czy mamy szanse na jakąkolwiek normalność, taką, jaką obserwujemy np. w Niemczech, Francji, o Wielkiej Brytanii nawet nie wspominając? Ja w to wątpię. Według mnie warunkiem unormowania sytuacji w TVP są zmiany systemowe, tymczasem obecny kierunek zmian jest niebezpieczny. Pod hasłem całkowitej misyjności robi się z telewizji publicznej kadłubek, który sprowadzi się chyba tylko do kanału TVP Kultura, a nie o to chodzi. Telewizja powinna się uporać z czterema wielkimi problemami. Jednym jest wciąż nierozwiązana kwestia archiwum, które może stać się podstawą do działania dobrych kanałów tematycznych. Drugi to kanały tematyczne, które powoli wchodzą dzięki decyzjom podjętym w 2004 r. Trzeci problem to wciąż nierozwiązana kwestia abonamentu
radiowo-telewizyjnego, a czwarty to naziemna telewizja cyfrowa, która zapewni dobry odbiór w przyszłości. Tutaj jednak wszyscy są zaprzątnięci teraźniejszością, a nie systemem stabilnego finansowania instytucji ani wprowadzeniem licencji programowej. To właśnie było zawarte w projekcie ustawy medialnej, która w wyniku afery Rywina trafiła do kosza. Tymczasem instytucja licencji pozwoliłaby niezależnie od tego, kto dziś sprawuje władzę, stwierdzić, czy wykonuje zobowiązania wobec widowni. Dziś jednak widzę, że zamiast rozsądnych zmian systemowych czeka nas kolejna bijatyka i tyle.
Krystyna Bochenek, wicemarszałek Senatu
Wszyscy marzymy o tym, by media były niezależne od wpływów politycznych. To trudne, bo zapis konstytucji stwierdza, że członków KRRiTV wybierają Sejm, Senat i prezydent, a potem organ ten ustala skład rad nadzorczych radia i telewizji, które wybierają zarządy. Marzy mi się, aby kandydatów do zarządów radia i telewizji rekomendowały stowarzyszenia twórcze i sami twórcy. Sama jako dziennikarka przeżyłam już wiele takich burz. Każdy nowy szef składa deklaracje, że teraz będzie tylko fachowo i merytorycznie, które później tracą znaczenie, a przed wyborami wszystko się zaciera. Rzeczywistość weryfikuje te obietnice niezależności i obiektywizmu, jednak pamięć zachowuje tylko nazwiska tych, którzy coś stworzyli, o szefach zaś szybko się zapomina. Gdyby jednak zarządy były dobierane pod względem kompetencji, miałyby poparcie środowiska dziennikarskiego i większy autorytet.
Kazimierz Kutz, reżyser, poseł PO
Cały segment telewizji publicznej należałoby zlikwidować, tak jak Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Telewizja była pod patronatem partii, które egzekwowały swoje parytety. Doszło do szczytów upolitycznienia. To, co miało być istotą telewizji publicznej, zostało zdewaluowane, nie przyczyniło się do poprawy komunikacji w społeczeństwie. Trzeba więc rozwalić tę strukturę i telewizję, ale już nie jako spółkę prawa handlowego (bo spółka handlowa nie może realizować misji społecznej) przywrócić społeczeństwu. Patologie mediów publicznych najsilniej widać w ośrodkach regionalnych, gdzie całkowicie rządzą ci, którzy aktualnie mają władzę, choć właśnie telewizja regionalna jest jedną ze zdobyczy demokracji. Zajmuje się jednak tylko obsługą polityczną i handlem, co doprowadziło ją do żałosnego końca. Trzeba więc likwidować i o ile to możliwe, zmienić konstytucję w zakresie mediów, ale na razie w ramach istniejących przepisów zrobić to, co można i trzeba.
Andrzej Skworz, redaktor naczelny miesięcznika „Press”
Telewizja przetrwa, aczkolwiek nigdy nie była publiczna, tylko partyjna. Podobają mi się ambitne plany PO wobec mediów publicznych, radia i telewizji. Radio znajduje się z powodu upartyjnienia w tragicznej sytuacji, złej ekonomicznie i na niskim poziomie dziennikarstwa. Nie bardzo jednak wierzę, by Platforma dała radę przeprowadzić jakiekolwiek zmiany, bo nawet tak delikatne posunięcia, jakie przeprowadzono wobec Programu II PR, wywołały sprzeciw środowisk muzycznych i intelektualnych, które żyją z promowania sztuki w radiu. Potrafię sobie wyobrazić zmasowany atak różnego autoramentu twórców telewizyjnych, plastyków, kompozytorów, muzyków, operatorów, którzy dadzą wyraz oburzeniu po odebraniu abonamentu lub reklam i stracą na zyskach, które ciągną z telewizji publicznej. Plany sprywatyzowania Programu 2 TVP to marsjańskie mrzonki. Telewizja wymaga na pewno generalnego remontu, a zwłaszcza odcięcia wpływu polityków na informację. Nie wiem, czy PO będzie miała tyle heroicznej wytrwałości, by sama się tego
wpływu wyrzec.
Jan Dworak, b. prezes TVP
Media elektroniczne mają przed sobą obiecującą przyszłość. Szybko rośnie rynek reklamy, a więc i przychody nadawców: wystarczy popatrzeć na roczne obroty i zysk TVP, TVN czy Polsatu. Po pokonaniu technologicznego progu cyfryzacji, w najbliższych latach liczba kanałów nadawanych najtańszą dla odbiorcy drogą naziemną wzrośnie kilkakrotnie. Wszystkie będą miały podobny ogólnopolski zasięg. Kanały cyfrowe trzeba będzie oddać dotychczasowym nadawcom, a także przydzielić nowym; poprzez otwarty przetarg wewnątrz Unii. To oznacza zwiększenie różnorodności nadawców, a więc korzyść dla demokracji, a jednocześnie ryzyko dla kultury – i tej masowej, i tej wysokiej. Relatywnie na cyfryzacji jako przedsiębiorstwo stracą więc TVP i Polskie Radio, a jednocześnie uwypuklony zostanie ich charakter narodowych instytucji kultury. W tej perspektywie nie widzę więc potrzeby ich ograniczania.
Istnieje natomiast potrzeba ich odpolitycznienia i poprawy poziomu. Upolitycznienie KRRiTV, rad nadzorczych i zarządów powoduje, że telewizja i radio publiczne wykonują polityczne zlecenia, a osoby w nich pracujące oceniane są według kryteriów politycznej lojalności, a nie umiejętności i dokonań zawodowych. Odpowiedzią polityków na te zjawiska nie może być gest rezygnacji ani potępienie, lecz twarda zmiana reguł. Politycy muszą sami odsunąć od siebie media, bo nikt za nich tego nie zrobi.
Trzeba też radio i TVP dyscyplinować w inny sposób – przez narzucenie licencji programowej, czyli konkretnych zobowiązań, które byłyby podstawą ich oceny w kilkuletnich okresach. Licencja zawierałaby zobowiązania każdego programu radiowego i kanału telewizji publicznej: drogie imprezy sportowe, kosztochłonne programy regionalne, programy dla zagranicy, dla dzieci, mniejszości religijnych i narodowych, związane z wysoką kulturą. Te zobowiązania da się wiarygodnie oszacować i na tej podstawie wycenić ilość środków niezbędnych do ich realizacji. Dopiero wówczas, kiedy naprawdę będzie wiadomo, czego oczekujemy od TVP i PR, należy się zastanowić nad ilością niezbędnych środków. Mogą pochodzić z różnych źródeł – byle brały pod uwagę jedną żelazną zasadę: decyduje ten, kto płaci. Jeśli decydować będzie rynek, to będzie telewizja komercyjna, jeśli płacić będzie budżet, to będzie to telewizja nawet nie rządowa, tylko urzędnicza. Bez słowa krytyki o tych, którzy płacą.
A ja nadal w marzeniach widzę publiczną. Mądrą i krytyczną. Taką jak w Wielkiej Brytanii lub choćby Irlandii.
Notował Bronisław Tumiłowicz