Tajemnice radioaktywnego ośrodka w Rosji. To tam powstała skażona chmura
Rosjanie w końcu przyznali, że nad Oziorskiem w Uralu unosiła się duża radioaktywna chmura. Ale ukrywanych tajemnic i katastrof związanych z tamtejszym ośrodkiem jądrowym jest dużo więcej.
24.11.2017 | aktual.: 24.11.2017 17:58
Jeszcze nie tak dawno temu, Oziorska - 90-tysięcznego miasta w obwodzie Czelabińskim pod Uralem - nie było nawet na rosyjskich mapach, a oficjalnie miejscowość była znane jedynie pod nazwą "Czelabińsk-65". Do dzisiaj dostęp do zamkniętego miasta jest ograniczony. Wokół ośrodka znajduje się płot, a wejścia pilnują strażnicy. Obcokrajowcy mogą tam wejść tylko ze specjalnym pozwoleniem.
Skąd te wszystkie zabezpieczenia? Oziorsk, a właściwie znajdujący się w nim kombinat atomowy "Majak", to miejsce narodzin sowieckiego programu broni atomowej, a dziś ważny ośrodek przetwarzania materiałów radioaktywnych. A zarazem jedno z najbardziej skażonych miejsc na ziemi. I to właśnie tu we wrześniu tego roku ulotniła się radioaktywna chmura Rutenu-106, która prawie 1000-krotnie podniosła poziom promieniowania i rozniosła się nad całą Europę.
W tym tygodniu, po dwóch miesiącach zaprzeczania władze Rosji przyznały, że chmura materiałów radioaktywnych rzeczywiście unosiła się nad krajem. Nadal jednak zaprzeczały - wbrew silnie wskazującym na to miejsce poszlakom - że jej źródłem był ośrodek w Oziorsku. Dla mieszkańców uralskiego regionu takie zachowanie władz może wydawać się znajome. Incydenty i wypadki w "Majaku" były ukrywane wielokrotnie przez długie lata.
Katastrofy i tajemnice
29 września 1957 roku doszło tam do największej - poza Czarnobylem i Fukishimą - katastrofy atomowej na świecie. Zbiornik, w którym przechowywano radiokatywne odpady wybuchł, powodując olbrzymią eksplozję i wyrzucając skażony do okolicznych rzek i jezior. Powstała też chmura, która rozniosła szkodliwe promieniowanie na setki kilometrów. W wyniku choroby popromiennej wywołanej incydentem zmarło od kilkudziesięciu do kilkuset osób - ale o tym Rosjanie dowiedzieli się ponad 30 lat później, już po upadku ZSRR. Wtedy też dowiedzieli się, że skutkami katastrofy mogło zostać dotkniętych nawet pół miliona osób.
Ale nie był to jedyny taki przypadek. Jeszcze przed wybuchem ośrodek przez lata świadomie pompował do rzeki Tieczy i jeziora Karaczaj ogromne ilości radioaktywnych odpadów. W rezultacie, jezioro było przez dekady uznawane za najbardziej skażone miejsce na ziemi. Kiedy wysychało, zalegające tam odpady były regularnie rozdmuchiwany przez wiatr na całą okolicę. Dopiero w 2016 roku zdecydowały się zabezpieczyć to miejsce, pokrywając powierzchnię zbiornika grubą wartstwą betonu. Mimo to, w wyniku wieloletnich zaniedbań, okoliczni mieszkańcy - część z nich nie została nigdy ewakuowana - przez dekady byli poddawani stałemu oddziaływanie promieniowania.
Radioaktywny szmugiel
Po zakończeniu zimnej wojny, kombinat w Oziorsku z fabryki bomb przerobiono na przetwórnie odpadów radioaktywnych. Podobnie jak inne centra rosyjskiego przemysłu jądrowego, został też objęty amerykańskim programem pomocowym Nunna-Lugara, który miał pomóc w zabezpieczeniu i ściślejszej kontroli utylizacji broni atomowej. Mimo to, niewiele się zmieniło. W 2006 roku wyszło na jaw, że przez poprzednie kilka lat dyrektor Majaka pozwolił na wypuszczenie do rzeki radioaktywnego strontu-90.
Ale i to prawdopodobnie nie wyczerpuje listy skandali związanych z Majakiem. Wszystko wskazuje na to, że mimo dodatkowych zabezpieczeń z ośrodka ukradziono wysoko wzbogacony uran, materiał potrzebny do skonstruowania bomby jądrowej. Materiał trafił potem na czarny rynek w całej Europie. Informacja o kradzieży nigdy nie została oficjalnie podana, ale na trzy osobne przypadki przechwycenia przez europejskie służby czarnorynkowego uranu - w 1999 roku w Bułgarii, w 2001 roku w Paryżu i w ubiegłym roku w Kiszyniowie - którym handlowała rosyjska mafia, źródłem był ośrodek w Oziorsku. W każdym z przypadków służby ustalilły, że przechwycone zostały próbki będące częścią większego składu - który być może wciąż czeka na odpowiedniego kupca.
- Odkąd zakończono program Nunna-Lugara w 2015 roku, bardzo ciężko stwierdzić jest, jak bezpieczne są ośrodki atomowe w Rosji i ile prawdy jest w doniesieniach o poważnych naruszeniach tego bezpieczeństwa - stwierdził w rozmowie z WP Mark Hibbs, ekspert Carnegie Europe. - Ze względu na rosyjską nieufność, trudno byłoby komuś z zewnątrz stwierdzić, czy kradzieże materiałów rzeczywiście miały miejsce. W latach 90-tych doniesienia o kradzieży uranu i plutonu i przemytu materiału na Zachód były jednak przedmiotem gorących sporów między Rosją i USA - dodał.
Biorąc pod uwagę historię tego miejsca, nic dziwnego, że rosyjskie zapewnienia, że to nie Majak stał za wielką radioaktywną chmurą, brzmią dziś mało przekonująco.