"Ta kompromitacja to najmniejszy problem Polski"
Niekompletne stadiony, budowane z naruszeniem prawa budowlanego, dworce kolejowe w proszku i brak dróg dojazdowych - tak prezentuje się obecna sytuacja polski na rok przed Euro 2012. Jednak to nie problemy z przygotowaniami do Mistrzostw są naszym największym zmartwieniem. Jeśli minister infrastruktury Cezary Grabarczyk nie wyleci z hukiem, jeśli rząd nie zajmie się rozsypującą się siecią energetyczną czy liniami kolejowymi, to kompromitacja na Euro 2012 będzie naszym najmniejszym problemem - pisze Michał Sutowski w Wirtualnej Polsce.
Tym razem kwiatów raczej nie będzie – ewentualnie żałobny wieniec dla polskich kolei, autostrad, a nawet dróg krajowych. Jeśli pogłoski o dymisji Cezarego Grabarczyka się potwierdzą, będziemy mieli do czynienia z wydarzeniem przełomowym. Nie tylko kibice, handlarze dopalaczami, nadgorliwi agenci ABW, względnie zła pogoda są czemuś winni w tym kraju. Odpowiedzialny może być nawet minister! Rządowi gratulujemy refleksu. Rzecz tylko w tym, że – być może – poza wynikami PO w sondażach, posłanie ministra infrastruktury na zieloną trawkę niczego nie zmieni.
Katastrofa infrastruktury w Polsce dawno już przekroczyła granice politycznego kabaretu. Ostatni raport NIK na temat naszych przygotowań do Euro 2012 wskazuje na poważne braki niemal w każdym obszarze. Stadiony budowane z opóźnieniem bądź naruszeniem prawa budowlanego, dworce kolejowe w proszku, z drogami dojazdowymi jeszcze gorzej. Największe pocieszenie polega na tym, że na Ukrainie jest jeszcze gorzej - stan budowy stadionu we Lwowie zapowiada bardzo malowniczy obiekt gdzieś na rok 2014.
Ważne zastrzeżenie: wizerunkowa "kompromitacja” Polski w trakcie Euro 2012 nie spędza mi snu z powiek. Są poważniejsze powody do zmartwień niż szydercze komentarze niemieckich czy brytyjskich tabloidów – na przykład budowane za wieloletni kredyt stadiony, których, w kilku co najmniej przypadkach, nie będzie za co utrzymać. Nie tak dawno Lizbona i Seul swoje imprezy przeprowadziły wzorowo – świat patrzył oniemiały z zachwytu (oraz z sędziowskich decyzji w przypadku Korei, ale to inna kwestia). Tylko że dziś nie bardzo wiedzą, co zrobić z pustymi, przerośniętymi obiektami. Słychać głosy o rozbiórkach, przeróbkach na bazary, ale też makabryczne dowcipy o "wzorcach latynoamerykańskich”. Gdyby komuś w Korei Południowej czy Portugalii przyszło do głowy wprowadzić autorytaryzm i represje polityczne – na obozy, jak znalazł...
Stadiony jakoś pewnie wybudujemy, kibice jakimś cudem (pieszo, rowerami, drezyną?) na mecze dotrą – nie zmienia to faktu, że Polska nie jest w stanie przeprowadzić sprawnie choćby jednego, "priorytetowego” i prestiżowego projektu. Kłopoty z przetargami, niejasnymi umowami, nierzetelnymi kontrahentami, wydatki ponad wszelkie standardy – "permanentny kryzys” przygotowań do Euro 2012 to swoiste laboratorium wielkich inwestycji publicznych w Polsce. Inwestycji, których będzie coraz więcej – w najbliższych latach czekają nas gigantyczne transfery publicznych pieniędzy do kieszeni prywatnych podmiotów. Konieczna modernizacja przesyłowej sieci energetycznej to wydatek kilkudziesięciu miliardów złotych; niewiele mniej w przypadku dużo bardziej wątpliwego "igreka”, czyli szybkich kolei łączących wielkie aglomeracje. Jeśli rząd i samorządy lokalne nie potrafią racjonalnie wydać kilku miliardów złotych na obiekty sportowe i drogi dojazdowe do nich – jak będzie wyglądał kolejny "ambitny” projekt PO – energetyka atomowa?
Władze publiczne okazują się niezdolne do kontroli firm prywatnych budujących tak "zdroworozsądkowe” obiekty, jak stadiony czy drogi. Co w sytuacji "asymetrii wiedzy” w przypadku wysokich technologii? W jaki sposób nasza administracja zamierza wyegzekwować jakość zabezpieczeń w reaktorze jądrowym od wielkiej korporacji energetycznej? Koncerny budujące drogi tłumaczą się, że śnieg w tym roku za długo padał, albo że "ceny materiałów nieoczekiwanie wzrosły” – stąd opóźnienia. Rząd twardo zapowiada, że "nie da się szantażować” – nie wiadomo tylko, jak znajdzie wykonawcę nieszczęsnego odcinka A2 na rok przed terminem zakończenia budowy. Co się zatem stanie, jeśli w połowie budowy elektrowni atomowej, szacowane koszty "nieoczekiwanie wzrosną”, np. o 100-150%?
Katastrofy atomowej – tej ekonomicznej – możemy jeszcze uniknąć, kompromitację na Euro jakoś przeżyjemy. Ale innych wielkich projektów uniknąć się nie da – sieć energetyczna niedługo się rozsypie. Podobnie jak wiele lokalnych linii kolejowych. W każdym z takich przypadków to państwo będzie podmiotem ich modernizacji. To państwo będzie na nie wydawać gigantyczne środki publiczne – bo prywatnych wydać na te cele nikt nie zechce. Podobnie jak na tzw. badania podstawowe, bez których polskich naukowców czeka los wklepywaczy danych.
W takiej sytuacji debata (i efektywne konkluzje!) o podmiotowości naszego państwa, jego zdolności do działania i kierowania rozwojem, to warunek jakiejkolwiek przyszłości innej niż grecka. Bo alternatywą dla podmiotowości jest dziś prywatyzacja – Grecja pod naciskiem kredytodawców wyprzeda niedługo praktycznie cały swój sektor publiczny. Minister Grabarczyk powinien z rządu z hukiem wylecieć – ale jeśli na huku się skończy, to już niedługo kompromitacja na Euro będzie najlżejszym z naszych problemów.
Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski