Szymon Majewski

Rozmowa z Szymonem Majewskim o prowadzonym przez niego show w TVN i kabaretowych 'Rozmowach w tłoku'.

25.09.2006 13:35

Robert Patoleta: - Jak czułeś się jako Miss Marsa w ostatnim odcinku przed wakacjami?

Szymon Majewski: Czułem się kapitalnie. Uwielbiam takie przeróbki. Jako Miss Marsa byłem pomalowany na zielono. Do tej pory mam na swoim ciele oazy zieleni. Ta zielenina, sałata pojawia się ciągle w niespodziewanych miejscach, na przykład w uszach. W niektórych miejscach schodzi, w niektórych świetnie się trzyma. To jak śnieg w górach leżący jeszcze w czerwcu.

- Jak duży udział masz w wymyślaniu takich szalonych pomysłów do scenariusza programu?

Mam dużo pomysłów i najczęściej są brane do programu, ale nigdy by nie powstał, gdyby nie było tam innych ludzi. Osób pracujących nad programem jest 20 – 30. Ścisłe grono wymyślające to 7 – 8, reszta to ludzie, którzy myślą o ciuchach, różnych grepsach, jak ustawić zdjęcia. Ten organizm funkcjonuje tydzień w tydzień do tego stopnia, że program jest nagrywany, a ekipa już siedzi i wymyśla, łowi i sprawdza pomysły do następnego programu. Dzięki temu zdejmują ze mnie trochę odpowiedzialności. Gdybym miał od początku do końca odpowiadać za program, to bym psychicznie nie wytrzymał.

- Szczytowanie oglądalności programu przypada na „Rozmowy w tłoku”.

To jest już wizytówka programu. A jeszcze rok temu nikt nie dawał temu kabaretowi prawa do jakiegokolwiek sukcesu. W ogóle program na początku nie miał kredytu zaufania. Czułem po „Mamy cię” presję. Ciężko przychodzi ludziom oswajanie się z kimś nowym na antenie. Kiedy już przyzwyczają się, to zaczyna się czekanie mniej więcej takie jak na mecz Polska – Ekwador. Ten program przechodził trzy fazy. Pierwsza okres totalnej „zjebki” trwał cztery tygodnie. Potem nagle był zachwyt i nagrody. A teraz jest trzecia faza – bij mistrza. Krytyków drażni każda minuta programu - tu się wyłożył, jak on się ubrał, to już gdzieś było. Dlatego nie czytam forów internetowych ani listów. Nie chcę się dołować. Ja po prostu robię swoje. Jeżeli ktoś umie się podpisać imieniem i nazwiskiem, to wtedy go słucham.

- Na pewno znaczenie miało przeniesienie pory emisji o godzinę wcześniej.

Pora emisji po godzinie 22 była pomyłką. To nie był czas na ten program, który jest w zasadzie familijny, przeznaczony dla całych rodzin. O godzinie 20 mógłby mieć jeszcze większą widownię.

- Twój program jest o tyle nowatorski, że stanowi połączenie kilku różnych formatów – rozrywkowego show, talk show, kabaretu politycznego. Tego jeszcze u nas nie było.

W „Rozmowach w tłoku” są dwie osoby, które wziąłem z radiowych „Spontonów”. To Joanna Wilk i Michał Zieliński, facet grający Leppera, Marcinkiewicza, a teraz Janasa. Pracując w Teatrze Powszechnym, grał niewiele, chociaż był bardzo dobrym aktorem. W radiu widząc jego zdolności parodystyczne, mówiłem mu: „Michał, to że robisz Leszka Millera głosem, to nie wszystko. Możesz być drugim Jimem Carreyem”. On nie był tego pewny do tego stopnia, że nie chciał podawać nazwiska, kiedy go przedstawiałem w „Spontonach”. Aktorzy grający role komediowe są poddawani u nas ostracyzmowi w swoim środowisku. Liczy się ten, kto hamletyzuje, rozdziera koszule, tarza się w piórach na scenie. W końcu się zaangażował, chociaż słyszał od niektórych kolegów, żeby uważał, bo to jest ślepa uliczka. A teraz naśladowanie innych wychodzi mu rewelacyjnie.

- Niekwestionowaną gwiazdą jest Katarzyna Kwiatkowska genialnie parodiująca Dodę i Krystynę Jandę. Przypuszczaliście na castingu, że ona będzie strzałem w dziesiątkę?

W przypadku Kaśki po prostu odpadłem. Przez pierwsze parę dni prób musiałem się oswajać, bo kiedy zaczynała mówić, to mnie paraliżowało. Miałem wrażenie, że wszystkie charakterystyczne zachowania Krystyny Jandy skondensowała i wsadziła w puszkę.

- Myślicie o tym, żeby zrobić „Rozmowy w tłoku” w których wystąpią sami prawdziwi politycy?

Na wrzesień szykujemy tego typu niespodzianki. Moim marzeniem byłoby, żeby przyszedł do programu Roman Giertych. Będzie to trudne, ale założyliśmy sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Udało nam się przecież namówić Ryszarda Kalisza, żeby udawał zawodnika sumo i krzyczał po japońsku. Wystąpili też inni – Niesiołowski, Olejniczak, Kutz, Senyszyn. Jeżeli pozostali politycy zauważą, że to jest ratunek dla naszego zbiorowego poczucia humoru, to dadzą się namówić do wspólnej zabawy.

- Nikt nie protestował przeciwko żartom w programie?

Po zwycięstwie PiS-u pokazaliśmy ściągnięte z internetu „nowe” godło Polski – orła z dwiema kaczymi głowami. Ktoś wtedy złożył doniesienie do prokuratury. Poza tym nie było żadnych poważniejszych historii. Mam wrażenie, że dryfujemy w kierunku programu sympatycznego.

- Podobno TVN cenzuruje twój show. W powtórce programu z 22 maja usunięto ponoć dwie sceny. Z materiału filmowego wycięto kaczkę wchodzącą do studia i piosenkę o Bronku.

Program poniedziałkowy puszczany jest w dłuższej wersji. W sobotę, kiedy nadawany jest o 14, ogląda go dużo dzieci i dlatego treści nieprzystojne są wycinane. To jest wymóg Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Poza tym sobotni czas na emisję jest o 5 – 7 minut krótszy niż poniedziałkowy. Nigdy nie było tak, że musieliśmy wycinać fragmenty pod groźbą, że ktoś nam się dobierze do tyłka. Wiem, że w czasie wakacji ludzie będą do mnie podchodzili i pytali dlaczego zdjęli mi program. Tak było podczas przerwy zimowej. Trzeba robić przerwy, aby zebrać pieniądze z reklam na nową produkcję.

- A propos TVP. Ostatnio dostałeś wiele nagród. Nie dostałeś jednak Wiktora, chociaż byłeś jednym z faworytów. W kategorii showman telewizyjny zamiast ciebie został wyróżniony Wojciech Mann. Nie odczuwasz zawiści ze strony telewizji publicznej?

Powinienem dostać tę nagrodę. Temu programowi to się należało i tego będę szczerze bronił. Z tymże nagrody dostaję nie ja, ale ludzie pracujący przy programie. Przyszedłem na „Wiktory” ze standami zrobionymi z ich zdjęć, aby ich pokazać. Może nie wygrałem, bo byłem wystawiony w zbyt wielu kategoriach. Myślano, że dostanę nagrodę w innej kategorii i na mnie nie głosowano. Nie mam żalu, ale uważam, że w tym czasie nasz program był najbardziej nowoczesny i udany.

- Po wakacjach w „Rozmowach w tłoku” mają pojawić się parodie m.in. Jana Rokity, Waldemara Pawlaka, Jerzego Hoffmana i Justyny Pochanke. Co jeszcze planujecie?

Boję się najbardziej tego, że trudno będzie ludzi zadziwić czymś nowym, bo szalejemy tak bardzo. Ale mamy parę pomysłów i będziemy eksperymentować. Ciągle szukamy ludzi, którzy mogą u nas występować. Ostatnio pojawił się Paweł Janas, który z wiadomych przyczyn stał się postacią rozpoznawalną.

- Masz już pomysł na kolejny program?

Przy tym programie nie można mieć pomysłów na inny. To musiałby być całkowicie nowy gatunek, może „Pegaz 2” albo teleturniej. Nasz show jest tak pojemny, że można się bawić każdą konwencją, tylko trzeba wszystko bacznie sprawdzać.

Rozmawiał Robert Patoleta.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)