Szkoły demokratyczne przyciągają uczniów. Na czym polega ich fenomen?
• Pierwsza szkoła demokratyczna powstała w 1921 roku w Wielkiej Brytanii
• W Polsce jest ich około ośmiu
• Na pięcioro uczniów przypada jeden nauczyciel
• Szkoły demokratyczne opierają się na doznawaniu i eksperymentowaniu
• W Polsce wciąż działają na zasadzie domowej edukacji - uczniowie co roku piszą egzaminy w szkole powszechnej
• Michał Przybylski: polskie prawo nie sprzyja takim szkołom. Jeśli nasze dziecko nie zda choć jednego przedmiotu na egzaminie, musi wrócić do powszechnej szkoły i powtórzyć rok
22.08.2016 | aktual.: 24.08.2016 14:08
Oceny, wtłaczanie dzieci w sztywne ramy edukacji i wieczna rywalizacja wypadają blado przy szacunku do indywidualności ucznia, zajęć w odpowiednim tempie czy holistycznym podejściu do nauki i rozwijania w dziecku zainteresowania światem. Szkoła powszechna - znalazła konkurentkę - szkołę demokratyczną. - Czasem śmiejemy się, że ta pierwsza została stworzona po ty, by wykształcić człowieka, który nie zadaje zbyt wielu pytań, umie przeczytać instrukcję i obsłużyć maszynę. My natomiast chcemy, by dzieci zadawały wiele trudnych pytań, nad odpowiedzią których nauczyciel musi trochę się nagimnastykować. W szkole demokratyczniej nie następuje jedynie przelew wiedzy uznanej przez autorytety za jedyną obowiązującą. Dzieci mają przecież wiele pomysłów i zupełnie inne spojrzenie na świat. Chcielibyśmy, by było ono uwzględniane - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Michał Przybylski z Poznańskiej Szkoły Demokratycznej "Trampolina".
Pierwsza tego typu placówka edukacyjna powstała już w 1921 roku w Leiston w Wielkiej Brytanii. Ruszyła w czasach, gdy prawa jednostki były mniej szanowane niż obecnie. Dzieci bito, a podstawowym elementem wychowania była surowa dyscyplina. Szkoła Summerhill proponowała zupełnie coś innego - wolność, samorządność i prawo decydowania dzieci o sobie. Dlatego też przez kolejne lata zmagała się z dużą presją środowiska. Dziś jest najbardziej znaną szkołą demokratyczną. Na świecie tego typu placówek jest około 250, a ich liczba wciąż rośnie. W samej Polsce jest ich około ośmiu.
Kontekst
- Szkoła powszechna wtłacza dzieci w identyczne ramy, niezależnie od ich umiejętności i zainteresowań. Ktoś ustalił, że dziecko w pewnym momencie ma nauczyć się tabliczki mnożenia. Jeśli tego nie zrobi, staje się czarną owcą, jest stygmatyzowany. Nikt nie zwraca uwagi na to, że posiada inne umiejętności, np. pięknie rysuje - twierdzi Przybylski. - My skupiamy się na czymś innym. Jeśli dziecko posiada jakieś umiejętności, staramy się je umacniać. Jeśli nie radzi sobie z czymś, staramy się pomagać tak, by opanował daną rzecz w swoim czasie - dodaje.
Dziecko rozwija się we własnym tempie. Oczywiście, powinno nadążać za grupą, ale według szkół demokratycznych, nie jest to tak kategoryczne, jak w szkołach powszechnych, gdzie w jednej klasie uczy się około 20 uczniów. Grupy demokratyczne są dużo mniejsze. Na pięcioro dzieci przypada jeden nauczyciel, przekazujący między innymi praktyczne i przydatne w dorosłym życiu kompetencje, z dużym naciskiem na indywidualne poczucie satysfakcji i szczęścia. Każda szkoła demokratyczna rządzi się jednak swoimi prawami. - U nas wprowadziliśmy bloki tematyczne. Omawiając starożytną krainę Babilonii możemy omówić zarówno geografię rejonu i jej historię, jak i pierwsze wynalazki i prawa. Uczeń otrzymuje pełen kontekst danego zagadnienia. Nie uczy się abstrakcyjnej historii wyrwanej z ciągu przyczynowo - skutkowego. Dzieci mają podawane informacje w określonym kontekście, a nie dlatego, że mają wykuć na pamięć konkretne daty i zjawiska. Nie ma podziału na przedmioty - opisuje Michał Przybylski.
Zakuć, zdać zapomnieć
Nauczyciel w relacji z uczniem ma stać się jego mentorem i opiekunem, który motywuje dziecko do samodzielnego sięgania po wiedzę. Sam system szkoły demokratycznej ma stymulować dziecko do pełnego samorozwoju: do uzyskania wysokiej samoświadomości, podejmowania odpowiedzialnych wyborów oraz wiedzy i kompetencji potrzebnych do prowadzenia spełnionego życia.
Szkoły demokratyczne istnieją w polskiej oświacie jedynie na zasadach edukacji domowej. Szkoła powszechna, do której dziecko wciąż musi być zapisane, przeprowadza mu raz w roku egzamin sprawdzający jego wiedzę z zakresu podstawy programowej. - To niestety kłóci się z naszymi założeniami, ale polskie prawo nie sprzyja takim szkołom. Jeśli nasze dziecko nie zda choć jednego przedmiotu na egzaminie, musi wrócić do powszechnej szkoły i powtórzyć rok - mówi Przybylski.
Dodaje, że uczniowie "Trampoliny" zdają, ale wiąże się to z przeżywaniem dużego stresu. - W zwykłej szkole dziecko pisze kartkówki i sprawdziany, dostając odpowiednie oceny, z których wyciągana jest średnia. Na koniec roku nie pamięta już jednak czego uczył się na początku. Wiedza umyka w myśl zasady "zakuć, zdać, zapomnieć". Z kolei dzieci ze szkoły demokratycznej muszą przyjść do zwykłej szkoły i na koniec każdego roku zdać cały program. Co roku piszą mini-maturę. Nie mają możliwości kalkulowania - dostałem z jednego sprawdzianu dwójkę, ale jeśli następny napiszę na czwórkę, będzie dobrze. Nasze dzieci nie mogą sobie na to pozwolić - zaznacza. Uczniów ze szkół demokratycznych wciąż obowiązuje podstawa programowa. Nauczyciele przekazują im tę wiedzę w taki sposób, by stymulować obszary, w których zostają z tyłu, a jednocześnie rozwijać te, w których się wyróżniają.
"Nicnierobienie"
Szkoła powszechna to ściśle ustalony plan - dwie godziny lekcyjne na omawianie starożytnej Grecji, jedna godzina lekcyjna na zrozumienie II zasady dynamiki Newtona. Z kolei w szkołach demokratycznych duży nacisk kładzie się na doświadczanie i eksperymentowanie. To dzieci decydują, jak długo będą zajmować się danym zagadnieniem.
Michał Przybylski z Poznańskiej Szkoły Demokratycznej "Trampolina" twierdzi jednak, że z dowolnością trzeba uważać. - Jeżeli dzieciom pozwoli się w pełni decydować co chcą robić z nieograniczonej puli zachowań, to w większości zdecydują się na "nicnierobienie" lub zabawę. To się nie sprawdza. Dlatego małym dzieciom, które do nas przychodzą do klas I-III, zapewniamy stymulację w 70 proc. obszarów programowych, które powinny zdobyć (i tu wybór dziecka ogranicza się do tego kiedy daną kompetencję posiąść). Dostarczamy im bodźców do nauki i mobilizacji do zdobywania wiedzy. Zostawiamy im dowolność w 30 proc. na kombinowanie, eksperymentowanie, wybieranie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską. W starszych klasach proporcje rozkładają się równomiernie - 50 proc. stymulacji i 50 proc. wkładu własnego. - Z kolei w liceum mamy 30 proc. stymulacji i 70 proc. wkładu własnego Pozwalamy na więcej samodzielności. Zakładamy, że uczeń gimnazjum czy liceum sam jest w stanie określić, które treści i kiedy będzie poznawał.
Dzieci potrzebują sterowania, ale z coraz większą dozą samodzielności - dodaje.
Szkoły demokratyczne są światopoglądowo i religijnie neutralne. To nie oznacza jednak, że nie ma takiego bloku jak religia. W przeciwieństwie jednak do szkół powszechnych, dziecko poznaje wówczas wszystkie religie świata. Szkoły demokratyczne to niemały wydatek. Za jeden miesiąc edukacji rodzic musi zapłacić około 1000 zł. Nie ma możliwości czasowego udziału w projekcie. Dziecko musi zapisać się do takiej placówki na minimum jeden rok.