ŚwiatŚwiat islamu wrze - kto naprawdę za tym stoi?

Świat islamu wrze - kto naprawdę za tym stoi?

Świat muzułmański znowu wrze. Podobnie, jak kilka lat temu, gdy duńska gazeta wydrukowała serię karykatur Mahometa, tak i dzisiaj - po opublikowaniu w internecie filmu obrażającego islamskiego proroka - muzułmanów ogarnęła ślepa furia i nienawiść do wszystkiego, co zachodnie. Zachodnie, a więc pochodzące od "niewiernych". I tu właśnie tkwi jeden z kluczy do zrozumienia tego, co dzieje się obecnie od Maroka i Tunezji, przez Egipt, Jemen czy Liban, aż po Malezję i Indonezję - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Otłowski.

Świat islamu wrze - kto naprawdę za tym stoi?
Źródło zdjęć: © AFP | Rizwan Tabassum

18.09.2012 | aktual.: 19.09.2012 16:52

Zanim pochylimy się nad próbą oceny skutków obecnej fali protestów i przemocy, przelewających się przez świat islamu, warto przyjrzeć się bliżej samej sekwencji wydarzeń - od ich początków w libijskim Bengazi aż po rozruchy w całym regionie. Oto 11 września br. (warto zwrócić uwagę na tę datę) uzbrojony, dyszący nienawiścią tłum zbiera się pod miejscowym konsulatem Stanów Zjednoczonych, gdzie akurat "przypadkiem" przebywa sam ambasador USA w Libii, Christopher Stevens. Formalnie, ludzie ci protestują przeciwko krążącemu po internecie nudnawemu i podłemu pod względem artystycznym filmikowi o Mahomecie.

I tu pojawia się pierwsza z całego szeregu wątpliwości: czyżby w dzisiejszej Libii, targanej wciąż powojennymi i porewolucyjnymi spazmami, pozbawionej efektywnego rządu centralnego i wciąż pogrążonej w chaosie plemiennych wendett, dostęp do internetu był aż tak powszechny, że w Bengazi (gdzie prąd włączany jest na 4-6 godzin na dobę) wszyscy mieli możliwość "oburzenia się" z powodu koszmarnego filmidła, uprzednio się z nim osobiście zapoznawszy? Pomińmy już mocno frapujący fakt, że film ten był ponoć opublikowany po raz pierwszy już dwa miesiące temu i to, że podobnych niewybrednych, głupawych w gruncie rzeczy filmów, komiksów czy dowcipów o islamie, muzułmańskim proroku albo nawet samym Allahu krążą po sieci całe tysiące.

Bardzo to wszystko wątpliwe. Już bardziej przekonujące jest to, co mówią świadkowie i co podkreślają eksperci (wskazujący na całą sekwencję niepokojących wydarzeń w Libii, które miały miejsce od czerwca br.). Według tych doniesień ten rzekomo "spontaniczny" protest w Bengazi, który uruchomił lawinę podobnych wydarzeń jak Bliski Wschód długi i szeroki, był w rzeczywistości inspirowany przez rosnących w siłę libijskich islamistów, którzy po prostu wykorzystali fakt publikacji filmu jako pretekst dla swych partykularnych celów strategicznych. Także Al-Kaida, coraz bardziej obecna w Libii, maczała tu swe palce.

Pierwszy atak na konsulat

Dla tych, którzy wątpią w sens tej hipotezy, garść faktów. Już w dniu 6 czerwca br. doszło do pierwszego - niezbyt udanego - zamachu na placówkę USA w Bengazi: przed jej bramą zdetonowano ładunek wybuchowy, obyło się jednak bez strat i ofiar. Do ataku przyznała się mało jeszcze wówczas znana organizacja islamistyczna o nieco topornej nazwie "Brygady uwięzionego Omara Abd ar-Rahmana", zapowiadając jednocześnie dalsze ataki.

W ramach krótkiego wyjaśnienia - ów Omar Abd ar-Rahman, z pochodzenia Egipcjanin, znany powszechnie w USA jako "Ślepy Szejk", został skazany i "uwięziony" dożywotnio w Stanach za współudział w zorganizowaniu w 1993 roku pierwszego zamachu na kompleks Word Trade Center w Nowym Jorku. Miał on też ponosić odpowiedzialność za masakrę zachodnich turystów w Egipskim Luksorze w 1997 roku.

A sam tragiczny w skutkach "protest" pod konsulatem amerykańskim w Bengazi został zorganizowany w dniu... 11 września. Data ta jest na Zachodzie, a zwłaszcza w USA, symboliczna.

Ale to jeszcze nie wszystko. Na początku września tego roku obecny lider Al-Kaidy, Ajman az-Zawahiri, opublikował oświadczenie, zawierające tradycyjne uroczyste "pożegnanie męczennika", dotyczące Abu Yahji al-Libiego, dotychczasowego zastępcy szefa Al-Kaidy ds. strategicznych i ideologicznych. To oświadczenie az-Zawahiriego było oficjalnym i jednocześnie przecinającym wszelkie wcześniejsze spekulacje potwierdzeniem faktu śmierci al-Libiego - z pochodzenia, jak wskazuje jego przydomek, Libijczyka. Zginął on w dniu 4 czerwca br. (lub zmarł z ran niedługo później) wskutek ataku amerykańskich samolotów bezzałogowych na jeden z obozów Al-Kaidy w północnym Pakistanie.

Islamiści ze wschodniej Libii - wśród których jest wielu weteranów walk w Iraku i Afganistanie, gdzie mieli okazję osobiście poznać swego "słynnego" rodaka lub wręcz służyć pod jego rozkazami - musieli wpaść w furię. Atak na konsulat i śmierć amerykańskiego ambasadora to już tylko tragiczna konsekwencja tych wydarzeń.

Czarne flagi

Jednak rzucony w publiczną przestrzeń medialną oficjalny powód zorganizowania tak żywiołowych protestów w Bengazi - czyli film rzekomo obrażający Mahometa - zaczął żyć własnym życiem. Niemal równocześnie z wydarzeniami w Libii dochodzi do masowych protestów w Egipcie, a zaraz potem w ogniu burzliwych demonstracji staje niemal cały Bliski Wschód.

Wszędzie tam, gdzie demonstracje przybierają najbardziej żywiołowy przebieg, a zwłaszcza gdzie tłumy szturmują zachodnie placówki dyplomatyczne (Kair, Sana, Chartum, Tunis) wielu świadków zwraca jednak uwagę na zadziwiający fakt: demonstranci działają w niezwykle zorganizowany sposób, niemal jak wyszkolone bojówki paramilitarne. Wśród tłumów powiewają też czarne flagi dżihadu (będące de facto sztandarami Al-Kaidy) z dumnie wypisaną na nich szahadą (muzułmańskim wyznaniem wiary): "nie ma Boga prócz Allaha, a Mahomet jest Jego Prorokiem". Przypadek? Z drugiej strony, warto zwrócić uwagę na fakt, że tam, gdzie lokalne rządy od lat ostro i bezpardonowo zwalczają islamistów - jak na przykład w arabskich monarchiach znad Zatoki Perskiej, z Arabią Saudyjską na czele (ponoć tak bardzo ultrakonserwatywną religijnie i szczególnie wyczuloną na wszelkie kwestie obrażania islamu), czy też w Jordanii, Maroku lub Algierii - do żadnych większych rozruchów póki co nie doszło. Czyżby kolejny zbieg okoliczności?

Chłodne i pozbawione emocji spojrzenie na całą kwestię nie pozostawia żadnych wątpliwości: za obecnym zamieszaniem w świecie islamu bez wątpienia stoją muzułmańscy radykałowie, ideologicznie i organizacyjnie powiązani z Al-Kaidą. Protesty, demonstracje i plądrowanie zachodnich placówek dyplomatycznych to zapewne mało subtelny sposób uczczenia przez islamistów kolejnej rocznicy zamachów na USA z 11 września 2001 r. - największego i jedynego jak dotąd sukcesu strategicznego Al-Kaidy.

Ale to także już o wiele bardziej realna i konkretna odpowiedź tego ruchu na ostatnie wydarzenia na Bliskim Wschodzie, związane z tzw. Arabską Wiosną. Wielu na Zachodzie z satysfakcją wyrażało opinię, że organizacja Osamy bin Ladena "przespała" okazję, jaką dla dżihadystów były - początkowo autentycznie spontaniczne i oddolne - rewolty w krajach arabskich. Dziś widać, że ten optymizm zachodnich elit był mocno przedwczesny.

"Umiarkowani" islamiści i dżihadyści

Mało tego, że islamiści - nominalnie "umiarkowani" - przejęli władzę (lub co najmniej zyskali w niej znaczący udział) w wielu państwach regionu, to jeszcze chaos rewolucji i wojen domowych umożliwił niemal niczym nieskrępowaną aktywność struktur Al-Kaidy od Maghrebu po Półwysep Arabski i Lewant. I to wszystko zaledwie w niespełna półtora roku od wyeliminowania ikony całego ruchu i jej założyciela - Osamy bin Ladena. Konia z rzędem temu, kto mógłby dziś wiarygodnie udowodnić, że Al-Kaida "jest o krok od ostatecznego pokonania" - jak twierdzi z uporem obecny prezydent USA Barack Obama.

Cała sprawa ma jeszcze jeden, mocno frapujący, aspekt. Największe antyzachodnie ekscesy miały (i wciąż mają) miejsce w krajach, gdzie - w różnym stopniu i zakresie - do władzy doszły ugrupowania islamistyczne. Warto zauważyć, że "umiarkowany" charakter tych partii to jedynie wytwór pobożnych życzeń zachodnich dyplomatów i mediów - ideologicznie, politycznie i strategicznie siły te są bowiem bardzo bliskie dżihadystom i salafitom. To co, je od nich odróżnia, to jedynie stosowane na co dzień metody działania: "umiarkowani" preferują politykę, zaś dżihadyści brutalną przemoc w postaci zamachów terrorystycznych.

I oto teraz jesteśmy świadkami fascynującego zjawiska: w krajach, gdzie w wyniku Arabskiej Wiosny islamiści zdobyli mniej lub bardziej znaczącą pozycję we władzach państwowych, dochodzi dziś do żywiołowych demonstracji i gorszących ekscesów, organizowanych przez jeszcze bardziej nieprzejednanych i radykalnych ekstremistów. Najlepiej widać to w Egipcie, gdzie islamiści z Bractwa Muzułmańskiego (a więc ci rzekomo "umiarkowani") dopiero co zdobyli pełnię władzy w kraju - mają prezydenta, premiera, rząd, a nawet kontrolują już armię i siły bezpieczeństwa.

Jako siła rządząca, odpowiedzialna za utrzymanie sterów nawy państwowej, muszą zmierzyć się z protestami i kryzysem, wywołanym przez swych bardziej krewkich i radykalnych (mniej odpowiedzialnych?) rodaków, do tego - jak wszystko na to wskazuje - inspirowanych przez Al-Kaidę. Jak Bractwo Muzułmańskie zachowa się w takiej sytuacji? Jak pogodzą pragmatyzm rządzenia niemal 100-milionowym krajem, położonym w strategicznie ważnej części Bliskiego Wschodu, z nastrojami i dążeniami swych "partyjnych dołów" i tzw. ulicy?

Radykalizacja i triumf Al-Kaidy?

Sprawa wydaje się prosta. Jeśli obecna fala protestów utrzyma się dłużej (a jest to bardzo prawdopodobne, Al-Kaida ma w tym bowiem duży interes), to należy się obawiać, że organizacje takie jak Bractwo Muzułmańskie w Egipcie czy An-Nahda w Tunezji nie będą mieć innego wyjścia: będą musiały się zradykalizować dla ratowania swojej pozycji politycznej i poparcia społecznego, a także ideologicznej wiarygodności i "prawowierności" religijnej oraz przyszłości własnych rządów. Tu nie będzie żadnej alternatywy.

Co więcej, rozszerzanie się zasięgu antyzachodnich i antyamerykańskich protestów w świecie islamu (klasyczny efekt kuli śnieżnej) to również doskonała okazja dla Al-Kaidy do wzmocnienia procesów radykalizacji ideologicznej i religijnej kolejnych środowisk w wielu państwach muzułmańskich - także tam, gdzie do tej pory skrajna wahhabicka wizja islamu sunnickiego była mało popularna (np. w Jordanii, Maroku czy Libanie). To również okazja do szerokiego "reklamowania" własnej interpretacji islamu, w której jedynie zjednoczony i silny świat wiernych (umma), politycznie wyrażony w postaci panislamskiego kalifatu, jest w stanie zapobiec i zwalczać bulwersujące i bluźniercze działania "niewiernego" Zachodu.

Upowszechnienie w krajach muzułmańskich takiej właśnie narracji, wraz z radykalizacją szerokich mas islamskich i "umiarkowanych" islamistów, stanowić będzie ewidentny tryumf Al-Kaidy oraz równoczesny kres wszelkich naiwnych zachodnich mrzonek o powstaniu po Arabskiej Wiośnie "nowego, demokratycznego, wolnego i cywilizowanego" Bliskiego Wschodu.

Tomasz Otłowski, dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)