Studentów portret własny

Tak to trzeba wykombinować, by mieć i dobrą robotę, i zalki na czas w indeksie, i dobry seks po imprezie - mówią studenci. Na studiach liczy się dziś zdobywanie kolejnych punktów w CV.

16.12.2004 | aktual.: 16.12.2004 13:48

Studenci nie są już grupą homogeniczną: nie mówią jednym głosem, nie mają jednego stylu, nawet nie są w stanie się zebrać, by razem zaprotestować, gdy są im odbierane ich przywileje. Łączy ich wyłącznie pragmatyzm. Najważniejsze to kombinowanie, kombinowanie i jeszcze raz kombinowanie. Jak się ustawić na uczelni, jak ustawić swoje przyszłe życie zawodowe, a jak nadchodzący weekend.

Każdy, kto marzy o lepszej przyszłości, chce zdobyć chociaż tytuł licencjata. Studia są punktem w CV tak samo potrzebnym do zdobycia pracy jak znajomość komputera. Nie stanowią już wartości samej w sobie i nie dają na ogół konkretnych umiejętności. W wielu przypadkach przez kilka lat ograniczają możliwość pracy i rozwijania zainteresowań. Studenci marnują czas przed egzaminami na zakuwanie wiedzy, którą dwa dni później zapominają. Ale bez magicznych trzech literek „mgr" przed nazwiskiem trudno dziś walczyć na rynku pracy.

Ukończenie studiów daje szansę polepszenia statusu społecznego. Dlatego na uczelniach pojawia się coraz więcej osób z małych miejscowości. Jak wynika z badań Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, 23 procent studentów pochodzi z obszarów wiejskich, a 14 procent z małych miast do 20 tysięcy mieszkańców. Te 37 procent ludzi w studiach dostrzegło swoją szansę na poprawę warunków życia oraz na intelektualny rozwój. Studentem może zostać każdy, bo polskie szkolnictwo wyższe stawia na ilość, a nie na jakość. Na uczelniach państwowych studiuje ponad 1 milion 300 tysięcy studentów, na niepaństwowych prawie 550 tysięcy. Pięć razy więcej niż 10 lat temu.

Wybór jest wielki - 400 uczelni w całej Polsce, nawet w takich miejscowościach, jak Tuchola, Falenty czy Świecie. 126 to uczelnie publiczne, 274 niepubliczne. Taka liczba szkół i ogromny wzrost chętnych do podjęcia studiów nie poszły jednak w parze z przyrostem kadry naukowej - w ciągu 10 lat przybyło jej zaledwie 15 procent.

Tłumy na wydziałach, a także niskie zarobki profesorów powodują, że nauczyciele akademiccy wykładają na kilku uczelniach jednocześnie. Jakoś sobie radzą, bo idą często na układ ze studentami na zasadzie „na ćwiczenia przychodźcie raz na miesiąc, ale ja nie sprawdzam listy obecności". Zdarza się, że studenci po zwykły wpis potwierdzający zaliczenie zajęć muszą jeździć na inną uczelnię, czasem nawet w innym mieście.

Inny problem: Jak się dostać na wykład? - Na Uniwersytecie Jagiellońskim powszechna jest praktyka przychodzenia na wykład nawet półtorej godziny wcześniej, by zająć miejsce siedzące lub stojące w atrakcyjnym punkcie sali - mówi Iga Białas, która cieszy się, że zamiast na UJ poszła do szkoły prywatnej. Studenta uczelni państwowej tłok jednak nie przeraża. Pociesza się, że siedzenie na podłodze zwiększa koncentrację. Najlepsze uczelnie starają się z tym walczyć, na przykład w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej na wykłady nie może być zapisanych więcej niż 300 osób. Wprowadzono wirtualny dziekanat przez Internet - nie ma przepychanek, ale na wykład trzeba się zapisać aż pięć miesięcy wcześniej.

Największe tłumy na uczelniach pojawiają się w czasie przygotowań do sesji. Tylko nieliczni mają szansę na zdobycie cennego podręcznika. Część bibliotek wypożycza więc książki na noc - od 21 do rana pod zastaw dowodu osobistego. Kupowanie opasłego tomiska do zaliczenia tylko jednego przedmiotu nie jest opłacalne. Zostaje kserowanie. To ważne pojęcie w słowniku studenckim. Droga książka? Ksero. Brakuje ci notatek? Ksero. Wielu studentów przyznaje, że kserówki robią systematycznie w ciągu całego roku. Gdyby wszystko chcieli skserować za jednym razem przed sesją, nie daliby rady i musieliby wydać kilkaset złotych.

Abecadło żaka

- Przez pierwszy i drugi rok trzeba bywać na uczelni, bo jest dużo obowiązkowych zajęć. Na początku łatwo bowiem wylecieć. Potem plan jest bardziej elastyczny. Na trzecim roku większość angażuje się w prace organizacji studenckich. Czwarty rok to czas praktyk, na piątym niemal każdy już szuka pracy - mówi Konrad Jaglak, świeży absolwent SGH. Konieczne jest poznanie niuansów wydziałowych. Jak nie przepłacać za repetę, choć przekroczyło się termin na oddanie indeksu? Jak znaleźć się w samorządzie studenckim, choć można się do niego dostać tylko przez ogólnowydziałowe wybory? - Studia można skończyć całkiem sprawnie, na bezczelnego przychodząc po wpis zaliczający ćwiczenia, na których ani razu się nie było, zalewając setkami podań sekretariat, załatwiając sobie na lewo stypendia socjalne, które nie przysługują. Wystarczy tylko być konsekwentnym - mówi Piotr Konwerski-Russ, student dziennikarstwa UW.

Trzeba poznać ludzi ze starszych lat - oni doskonale podpowiedzą, na co i na kogo na danym wydziale uważać, na co można sobie pozwolić, a na co nie. Każdy szybko się przyzwyczaja, że uczelnia to pole walki. - Mądre panie sekretarki tak ułożyły plan, że o jednej godzinie miałem zajęcia w dwóch różnych częściach miasta. Gdybym nie wepchnął się na inne zajęcia i siłą nie wymusił na profesorku wpisu mojego nazwiska na listę uczęszczających, zalki pewnie bym nie miał do dziś - mówi Tomek Wasilewski, student Uniwersytetu Łódzkiego.

O totalnej rywalizacji panującej na uczelniach świadczy przykład Wydziału Prawa i Administracji UW. Studenci zapisują się na listy egzaminacyjne wywieszane na drzwiach pokoju profesora. W dniu egzaminu nie wierzą własnym oczom - listy zostają zamienione. Inni studenci wyrzucają z nich swoich kolegów i wpisują swoje nazwiska. Skrupułów nie ma, bo niewielu ludzi się zna. Na jednym roku jest 1400 osób. Profesor przyjmuje tylko określoną liczbę studentów, a wybór innego jest często niemożliwy, bo już zakończył egzaminowanie kilka dni wcześniej.

Podobnie się dzieje, gdy jakaś firma wiesza na wydziale ogłoszenie, że potrzebuje studentów na staż lub praktykę. Można być pewnym, że po godzinie ogłoszenie zniknie. Zerwą je ci, którzy zauważyli pierwsi. - Sam tak robię, bo po co zmniejszać swoje szanse - mówi Tomek Wasilewski.

Bezczelność ułatwia uczelniany bałagan i biurokracja. Na przykład konieczność składania podań w każdej nawet najmniej ważnej sprawie. Na UW trzeba złożyć podanie, by pani w sekretariacie wydała kod umożliwiający zdawanie egzaminu z języka obcego. Kody są niezbędne, by zapisać się na egzamin na stronie internetowej. Tylko dlaczego zamiast dodatkowego zbędnego papieru nie wystarczyłaby jedna lista leżąca w sekretariacie i złożony na niej podpis studenta potwierdzający odbiór kodu? - pytają studenci. Na innych uczelniach stoi się po kilkadziesiąt minut w kolejce do sekretariatu. Nic dziwnego, jeśli w wielu przypadkach sekretariaty obsługujące setki studentów czynne są dwie godziny dziennie.

Równocześnie uczelnie czyhają na każde, nawet najmniejsze potknięcie w życiu studenta, aby skosić go z jak największej kasy. - Najbardziej wkurza mnie wyciąganie pieniędzy za każdą zmianę toku studiowania. Wznowienie studiów - 2500 złotych. Przeniesienie przedmiotu na następny rok - 1200 złotych. Jak na polskie warunki to absurdalnie wysokie kwoty - mówi Piotr Konwerski-Russ.

To rozgrzesza wielu wyznawców zasady „jak Kuba Bogu, tak student uczelni". Ostatnio sposób na socjale znaleźli studenci UJ. Ponad tysiąc osób zadeklarowało, że utrzymuje się za mniej niż 300 złotych miesięcznie. Część studentów wykazała, że dochód w ich rodzinie jest bliski zeru. Jak to możliwe, by żyć powietrzem? Niemożliwe. Jednak w wykazach z urzędu skarbowego takie dochody widnieją. Studenci, pracując na zasadzie umowy o dzieło, do wypełnienia umowy podają dane ciotek czy babć, którym trochę większy dochód w PIT nie zaszkodzi.

Kombinują nawet kończący studia. Po obronie większość studentów „gubi" legitymacje. By nie stracić zniżki komunikacyjnej, która obowiązuje do 31 października. - Bulę co roku po 3,5 tysiąca złotych i powiem szczerze, mam już dość tej bezczelnej samowolki uczelni. Trzy razy próbowałam przenieść się na studia dzienne, ale usłyszałam od pani dziekan: „Przecież ktoś płacić musi" - mówi Magda Klekowska, wieczorowa studentka Uniwersytetu Łódzkiego.

Są tacy, którzy zaczęli nawet liczyć średnią stawkę za jeden wykład. - Na IV czy V roku liczba zajęć zupełnie nie odzwierciedla gigantycznych opłat. Aby zaliczyć semestr, wystarczy przyjść na uczelnię cztery-pięć razy. Czesne wynosi 2550 złotych. Wychodzi więc minimum 500 złotych za jedne zajęcia - denerwuje się Tomek Wasilewski. Najwięcej powodów do nerwów mają właśnie studenci wieczorowi i zaoczni. To oni utrzymują uczelnie, które rozbudowują się za pieniądze z czesnego. Na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego nowe budynki studenci nazywają „pomnikiem zaocznego studenta".

Wspomaganie

Konieczność płacenia zmusza studentów do pracy. A pracując, niełatwo znaleźć czas na napisanie referatu, pracy zaliczeniowej lub magisterskiej. Wielu studentów robi to z pomocą Internetu.

Dotychczas pisanie pracy trzeba było zamawiać u zaufanego autora. Ostatnio katowicka firma Aquarius na stronie Studenci.pl stworzyła komis prac naukowych. Robi to oficjalnie i jej zdaniem uczciwie, gdyż osoba kupująca pracę podpisuje oświadczenie, że nie będzie z niej korzystała niezgodnie z prawem. Studenci mimo oświadczeń i tak żywcem spisują prace. Oświadczenia nie mają przecież żadnej mocy prawnej.

Tyle że masowe kopiowanie z Internetu najprawdopodobniej jednak skończy się w ciągu najbliższych miesięcy. Już 11 uczelni w Polsce zaczyna wdrażać program „Plagiat". Każda praca ma być przepuszczana przez program komputerowy, który przeczesuje całą sieć i zaznacza fragmenty, które zostały z niej spisane.

W Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, tak jak w większości szkół prowadzących kierunki techniczne, działa coś na kształt „spółdzielni studenckiej", która ułatwia zaliczanie. Za 30 złotych studenci I roku mogą zlecić studentom starszych lat wykonanie konkretnego projektu, na przykład mapki czy rysunku technicznego. Ogłoszenia takiej treści wiszą w uczelnianych gablotach.

Wyspecjalizowani koledzy na rynku „pomagania za pieniądze" działają również w SGH. Studentom tej uczelni zdarza się chodzić na egzaminy z ekonomii, finansów, rachunkowości czy statystyki za studentów innych warszawskich uczelni. Taka usługa kosztuje z reguły 100-150 złotych.

Zarobić można też na pisaniu magisterek i licencjatów. Pracę magisterską w zależności od regionu można kupić za od 500 do 1500 złotych. - „Na zlecenia" piszę już od kilku lat - mówi studentka, która dzięki temu opłaciła studia i mogła rozpocząć drugi fakultet. Współczesny żak sesję zdaje ze ściągą i na amfie. Według najnowszych badań Pracowni Badań Społecznych po amfetaminę sięga co 10. student. Badania Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu pokazują, że jest jeszcze gorzej - z 600 przepytanych studentów tylko czterech nigdy nie zażywało amfetaminy przed egzaminami. Gram amfetaminy kosztuje około 50 złotych i wystarcza na całą sesję. Bardziej bezpieczne dla zdrowia jest zdawanie „na tusipect". Zdaniem studentów kilka tabletek na gardło po połknięciu naraz daje efekt podobny jak amfetamina.

Z badań UMK wynika, że połowa studentów ściąga i wcale się tego nie wstydzi. Zwijanych w rulonik papierków nie trzeba już nawet przygotowywać. Internetowe serwisy oferują specjalne studenckie bazy ściąg. W serwisie Sciaga.pl można znaleźć gotowe opracowania niemal z każdego kierunku studiów. Wystarczy się zarejestrować, wybrać temat pracy i wydrukować go w pomniejszeniu.

Kombinowanie wiąże się także z pozytywnym myśleniem o swojej przyszłości. Przodują w tym studenci SGH, którzy dobierają sobie znajomych na podstawie wyników w nauce. „Piątkowi" wiedzą, że z „czwórkowymi" nie ma co gadać. Sprzyjają temu zasady uczelni - już po II roku studenci są łączeni w grupy na podstawie średniej ocen. Im wyższa średnia, tym lepsza grupa. Z upływem studiów znajomości się zacieśniają, każdy liczy, że w przyszłości takie kontakty zaowocują współpracą w robieniu biznesu.

Z powodu wzrostu cen w akademikach studenci coraz częściej wolą wynajmować mieszkania duże, wygodne i w dobrej dzielnicy. - Zdarza się, że kilka osób zrzuca się na większy trzy-, czteropokojowy lokal. W M-4 mogą mieszkać nawet trzy pary - mówi Marcin Jańczuk z biura nieruchomości Polanowscy.

Dobór mieszkania jest bardzo dokładny. Studenci zwracają uwagę, czy jest stałe łącze internetowe, kablówka, a nawet kuchnia ze sprzętem AGD. Ważny jest też dobór współlokatorów.

Niedawno dwóch studentów mieszkających na warszawskim Natolinie zrobiło w swoim lokalu casting na współlokatora. Rok wcześniej na jednym z kolegów się sparzyli, więc w tym roku dali ogłoszenie w Internecie: „współlokatora do pokoju w mieszkaniu studenckim". Na testy przyszło kilkadziesiąt osób. Podczas castingu zlustrowano upodobania, przyzwyczajenia i wygląd każdej z nich. W rekrutacji pomogła wiedza jednego ze studentów zdobyta na specjalizacji z zarządzania zasobami ludzkimi.

Kariera – drugie życie

- Po zajęciach każdy ucieka do roboty, niemal każdy ustawia sobie plan zajęć pod pracę, a nie odwrotnie - mówi Piotr Konwerski-Russ.

Kariera stała się słowem wyświechtanym, ale staż, szkolenie, wyróżnienie w konkursie czy udział w konferencji, nawet tej najmniej istotnej, do życiorysu wpisać warto. Wśród studentów rozszerza się dziś nowy wirus zwany „psychozą doświadczenia". Choć nikt nie mówi, że zależy mu na karierze, każdy wpisuje do CV nawet najmniejsze doświadczenie. Pracodawcy łaskawym okiem patrzą na kogoś, kto był na stypendium. W ramach programu Socrates-Erasmus co roku wyjeżdża z Polski ponad sześć tysięcy osób. Do tego dochodzi około 30 organizacji i fundacji oferujących kilka tysięcy stypendiów. Stypendium to jednak głównie przygoda. Prawdziwe doświadczenie zdobywa się na praktykach. Sezon na ich poszukiwania to przełom kwietnia i maja. Firmy co roku przeżywają wtedy oblężenie stażystów, a duże koncerny przygotowują wieloetapowe rekrutacje dla studentów. Przyjmują tylko najlepszych.

Niektórzy idą na rekrutacje po kilka razy, bo HR-owcy powtarzają: „Nawet sam udział w rekrutacji pozwala zdobyć doświadczenie".

Mniejsze firmy nie mają specjalnych programów dla praktykantów, dlatego studenci „uderzają" do nich przez cały rok, a firmy są zadowolone. Za darmo albo za bardzo niską stawkę mają pracownika wykonującego zadania specjalisty i znającego trzy języki. Obrotny żak oprócz stypendiów zagranicznych i praktyk wyjeżdża na programy work & travel, działa w organizacjach studenckich, udziela się jako wolontariusz. A najlepiej wszystko naraz.

Konrad Jaglak (24 lata) był na stażu w jednym z największych wydawnictw prasowych Grüner + Jahr. - Płacili mi tyle, by przeżyć: 800 złotych na miesiąc. Ale pod koniec dostałem propozycję pracy. Odrzuciłem ją, bo wolałem pisać pracę magisterską, ale dziś mam rekomendacje - opowiada.

To tylko część jego CV. Dwa razy był w Stanach Zjednoczonych na programie work & travel, dzięki temu nauczył się perfekcyjnie języka angielskiego, a także przywiózł pieniądze, za które w Polsce mógł sobie poszaleć. W czasie studiów spędził także trzy miesiące na stypendium w Danii. Na uczelni w Polsce był także przewodniczącym komisji do spraw stypendiów oraz działał w organizacji studenckiej AEGEE. - Mam co wpisać do CV i mogę pobajerować pracodawcę.

Właśnie się szykuje do wyjazdu na rozmowę kwalifikacyjną do Brukseli. Wysłał przez Internet zgłoszenie do belgijskiej siedziby Toyoty i zaproszono go na rozmowy. Firma płaci nawet za bilet.

Są tacy, którzy starają się budować kilka ścieżek kariery. Wielostronność wykształcenia daje większą szansę na pracę. 22-letnia Kinga Piotrowiak studiuje jednocześnie filologię i muzykologię na Uniwersytecie imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz na Międzywydziałowych Indywidualnych Studiach Humanistycznych w Akademii Artes Liberales. To system studiów polegający na tym, że zajęcia w jednym semestrze odbywają się na różnych uczelniach w różnych miastach Polski.

Kinga wstaje o 4.40. Musi zdążyć na pociąg z Poznania do Warszawy. O 9 jest już na Uniwersytecie Warszawskim. Parę minut po 16 siedzi w pociągu powrotnym do Poznania. O 19 jedzie na język niemiecki. O 22 idzie do ośrodka dla osób niepełnosprawnych, aby odwieźć do domu chłopca chorego na porażenie mózgowe, którym się opiekuje. Prawie zawsze do domu wraca późnym wieczorem.

Nie wszyscy jednak radzą sobie tak dobrze. Przeważająca większość ciągnie jeden kierunek i stara się dorobić do studiów pracami dorywczymi. Nierzadko są one jedynym dochodem także po skończeniu studiów. Najpopularniejsze pozostają korepetycje. Może być także własny biznes w akademiku. Tu można kupić prawie wszystko: tańszy alkohol, spirytus, sprzęt komputerowy. Są studenci, którzy prowadzą w pokojach niezarejestrowane punkty ksero, sprzedają ściągnięte z sieci filmy DVD bądź markowe ubrania.

Trawka, browarek

Nie ma takich, którzy by nie imprezowali. - Nie mógłbym tak działać, gdyby nie wolne chwile w weekend - mówi Marcin Szczudło, który na nogach jest 18 godzin dziennie. Ale imprezy studenckie na tle innych niczym się nie różnią. Kluby studenckie pozostały dziś studenckie tylko z nazwy. Imprezy typu otrzęsiny czy bale I roku to zwykłe imprezy klubowe lub dyskoteki, a juwenalia sprowadzają się do koncertów rockowych. - W mieście jest mnóstwo możliwości: kina, galerie, modne kluby, dużo lepsze od dawnych, studenckich, wreszcie imprezy właściwie każdego dnia. Nawet prowincja szybko się oswaja i na weekendy zostaje w mieście - mówi Tomek Malczewski. Podczas imprez wciąż normą jest palenie trawki. Praktycznie wszędzie. Nierzadko jest nawet bardziej popularna niż piwo.

Z badań PBS wynika, że 36 procent studentów przynajmniej raz w życiu paliło jointy. Trawka także bardziej się kalkuluje. Gram kosztuje około 30 złotych i starcza na parę imprez. Żeby poczuć browar, trzeba wydać tyle samo jednego wieczoru.

Masowa rozrywka ma niewielkie poważanie w środowisku, student wybiera raczej niszową formę zabawy. Próbuje sił we flamenco, capoeirze, kręceniu filmów na VHS. Stara się też mieć wyjątkowe pasje, by nie być nijakim w towarzystwie. Konikiem niektórych historyków jest wynajdywanie ciekawostek o kobietach i używkach królów, dziennikarzy - opowiadanie o antenowych wpadkach starszych kolegów, a osób z informatyki - wymienianie się nowinkami o hakowaniu stron.

Popularnością taką jak piwo nie cieszą się już papierosy. Wielu studentów wybiera wciąganie tabaki. Zwykłe pudełko można kupić w prawie każdym mieście za pięć złotych. I to daje dziś kopa - snuffing pozwala dobrze odreagować. Dawniej w akademikach grano w karty wśród nikotynowego dymu, dziś pokoje podbijają gry planszowe, na przykład scrabble, a wielu adeptów niuchania po raz pierwszy styka się z tabaką w DS-ach. To taki środowiskowy snobizm - robić coś wyjątkowego.

Clubbing, czyli weekendowe odwiedzanie klubów z muzyką graną przez didżejów, stał się już masowy i wbrew pozorom nie jest dziś tak bardzo popularny. Ula Muszel, studentka lingwistyki, ze znajomymi wybiera koncerty muzyki celtyckiej, festiwale filmowe, spektakle czy domowe spotkania gitarowe. - Student kocha kulturę alternatywną - potwierdza Tomek Konca, który zamiast house'u stara się promować wśród studentów nowe progresywne gatunki muzyczne, takie jak ragga czy dancehall.

Marzy mu się też stworzenie nowej kultury studenckiej. - Za jej stan i za to, że dziś jest ona postrzegana wyłącznie jako poezja śpiewana czy kabaret, odpowiedzialni są ci, którzy ją pseudoanimują, czyli głównie samorządy studenckie - mówi.

Podryw na biblioteke

Tradycyjną formą studenckiej rozrywki jest seks. Z najnowszych badań na wrocławskich uczelniach profesora Zygmunta Zdrojewicza, wojewódzkiego konsultanta do spraw seksuologii, wynika, że co piąty student spotyka się z kilkoma kobietami naraz. W filmie „Psy 2" Nowy mówił do Franza Maurera: „Ty nigdy nie znajdziesz porządnej kobiety, bo szukasz w rynsztoku. Ja swoją Mariolkę poznałem w bibliotece". Studenci stosują się do tych rad. Ci, którzy chcą znaleźć poważną miłość, podrywają „na bibliotekę".

W akademikach nie ma już ukrywania waletów. Za noc w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie trzeba płacić 7 złotych, a w Szczecinie nawet 35 złotych. Kierownicy akademików wyszli z założenia, że skoro i tak muszą tolerować mieszkańców niezakwaterowanych, to przynajmniej na nich zarobią.

Dziś lata studenckie nie przypominają dawnych czasów beztroski. Nawet jeśli są studenci, którzy traktują naukę lżej i z przymrużeniem oka, wiedzą, że prędzej czy później dopadnie ich spotkanie z rzeczywistością. A rzeczywistość to 18-procentowe bezrobocie. Chwytanie się każdej okazji, zdobywanie kontaktów, kombinowanie, jak tu najszybciej skończyć studia, jest jak najbardziej na miejscu. Tak jest praktyczniej, racjonalniej i z duchem czasów.

Sebastian Kucharski, Krzysztof Szczepaniak

Artykuł powstał we współpracy z miesięcznikiem studenckim „Dlaczego"

Studenci w liczbach
1845,4 tys. - liczba studentów ogółem
1320,8 tys. - studiuje na uczelniach państwowych
524,6 tys. - studiuje na uczelniach prywatnych
873,2 tys. - studiuje w trybie dziennym
972,2 tys. - studiuje w trybie zaocznym, wieczorowym i eksternistycznym

Najpopularniejsze kierunki studiów
OGÓŁEM
zarządzanie i marketing - 13%
pedagogika - 9%
ekonomia - 7%
administracja - 5,6%
informatykę - 4%
STUDIA DZIENNE
zarządzanie i marketing - 8,2%
pedagogika - 5,5%
ekonomia - 4,2%
filologia obca - 4,2%
STUDIA WIECZOROWE
zarządzanie i marketing - 16,7%
pedagogika - 12%
Źródło: MENiS

Liczba osób podejmujących studia doktoranckie
2003 - 31,5 tys.
2002 - 30,9 tys.
2001 - 28,2 tys.
2000 - 25,6 tys.
1999 - 22,1 tys.
Źródło: MENiS

Zmiany trendów
Wzrost liczby studentów danego kierunku w ciągu ostatnich czterech lat
+1961% - położnictwo
+448% - zdrowie publiczne
+340% - dziennikarstwo i komunikacja społeczna
+250% - zarządzanie i inżynieria produkcji
+250% - stosunki międzynarodowe

Spadek liczby studentów danego kierunku w ciągu ostatnich czterech lat
-72,7% - katechetyka
-60% - górnictwo
-49,2% - zarządzanie i marketing
-46,4% - ekonomia
Źródło: MENiS

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)