ŚwiatStrajk nauczycieli w Chicago przysparza Obamie kłopotów

Strajk nauczycieli w Chicago przysparza Obamie kłopotów

Trzeci dzień z rzędu strajkowali w środę nauczyciele chicagowskich szkół publicznych. Według amerykańskich mediów, pierwszy od 25 lat taki protest pedagogów jest coraz bardziej kłopotliwy dla prezydenta Baracka Obamy.

13.09.2012 | aktual.: 13.09.2012 04:27

W środę wznowiono negocjacje między związkiem zawodowym nauczycieli (CTU) a kuratorium. Przewodnicząca związku zawodowego Karen Lewis dała dzień wcześniej do zrozumienia, że obie strony są dalekie od osiągnięcia porozumienia. Najbardziej sporne punkty dotyczą oceny pracy i zwolnień nauczycieli. Związkowcy podkreślają, że walczą o poprawę warunków w szkołach publicznych w Chicago.

Związki zawodowe CTU nie mogą od pięciu miesięcy dojść do porozumienia z władzami miasta w sprawie reform systemu oświaty forsowanym przez burmistrza miasta Rahma Emanuela, byłego szefa kancelarii Białego Domu. Emanuel przeforsował wydłużenie dnia nauki w szkołach publicznych. Od tego roku szkolnego uczniowie szkół podstawowych uczą się dziennie przez 7 godzin zamiast 5 godzin i 45 minut, a średnich - 7,5 godziny czyli 30 minut dłużej. Spór kuratorium i związków zawodowych dotyczył m.in. wynagrodzenia za wydłużony dzień pracy nauczycieli.

Burmistrz Emanuel jest też gorącym zwolennikiem oceny pracy nauczycieli, które w 50 procentach oparta byłaby na podstawie wyników testów uczniów. Sytemu tego nie popierają związkowcy, którzy opowiadają się za oceną pracy pedagogów prowadzoną głównie przez dyrektorów szkół. Przedstawiciele związków zawodowych podkreślają, że system oceny pracy nauczycieli, za którym opowiada się burmistrz, mógłby doprowadzić do zwolnienia około 26 proc. nauczycieli w Chicago w ciągu dwóch lat.

Rahm Emanuel nazwał akcję protestacyjną nauczycieli w Chicago "strajkiem z ich wyboru niekorzystnym dla dzieci". Strajk nauczycieli, pierwszy tych rozmiarów w Chicago od 1987 roku, kiedy szkoły były zamknięte na 19 dni, stawia burmistrza, niegdyś bliskiego współpracownika prezydenta Obamy, w niezręcznej sytuacji. Pojawiają się opinie o jego "antyzwiązkowej polityce".

Związkowcy oczekują także zajęcia stanowiska przez związanego z Chicago prezydenta Baracka Obamę. Ten jak do tej pory milczy. Rzecznik Białego Domu Jay Carney powiedział tylko w poniedziałek, w pierwszym dniu strajku, że prezydent Obama troszczy się o uczniów i ich rodziny, które zostały dotknięte tą sytuacją. - Mamy nadzieję, że obie strony dojdą szybko do porozumienia, które będzie najlepsze dla uczniów w Chicago - dodał Carney.

Swoją zdecydowaną opinię na temat strajku nauczycieli w Chicago wyraził republikański kandydat na prezydenta Mitt Romney. W specjalnym oświadczeniu napisał, że jest rozczarowany postawą związków zawodowych, których nie interesuje los i edukacja uczniów. "Ja staję po stronie uczniów i ich rodziców, którzy domagają się solidnej edukacji dla swoich dzieci. Proponowana przeze mnie reforma szkolnictwa im to zapewni" - napisał Romney. Przypomniał, że w zeszłym roku Barack Obama przysłał do Chicago wiceprezydenta Joe Bidena, by ten zapewnił związki zawodowe o jego poparciu.

Dwa największe krajowe związki zawodowe nauczycieli w Stanach Zjednoczonych (National Education Association i American Federation of Teachers) poparły Baracka Obamę w wyborach prezydenckich. Wielu członków oczekuje od Obamy zajęcia stanowiska w sprawie strajku nauczycieli w Chicago. Tymczasem, jak zauważa w środę dziennik "Washington Post", prezydent znalazł się w bardzo trudnym położeniu.

"To raczej niemożliwe, by Obama stanął przeciwko Emanuelowi. Również niemożliwe jest to, by wypowiedział się przeciwko związkom" - napisał waszyngtoński dziennik.

Komentatorzy podkreślają, że Barack Obama będzie potrzebować w listopadzie głosów związkowców, tradycyjnie stanowiących silny elektorat Partii Demokratycznej Niektórzy z nich już grożą, że nie pójdą głosować na ubiegającego się na reelekcję prezydenta.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)