Spór wokół budżetu. Wszystko jasne przed posiedzeniem Rady UE?
COREPER to Komitet Stałych Przedstawicieli, czyli ambasadorów (i ich zastępców) państw Unii Europejskiej przy Radzie w Brukseli. Ich zadaniem jest przygotować posiedzenia Rady tak, by uczestniczący w niej ministrowie przyjeżdżali w zasadzie na gotowe. I wczoraj przygotowali.
Polskę w COREPER reprezentuje Andrzej Sadoś, dyplomata od 23 lat. W swojej karierze ma też placówkę w Budapeszcie, co w tej historii jest symboliczne. Pełnił tam rolę II sekretarza ds. integracji europejskiej.
W tym czasie w węgierskim MSZ w departamencie integracji europejskiej pracował już Tibor Stelbaczky, więc obaj panowie musieli się poznać. I właśnie wczoraj, to oni podczas obrad COREPER powiedzieli "nie" dla mechanizmu praworządności. A skoro on został przegłosowany to i "nie" dla przyszłego budżetu UE i Next GenerationEU, czyli Funduszu Odbudowy.
Co to znaczy? Poza podniesieniem adrenaliny od Lizbony po Tallin u bardzo wielu ludzi i wypowiedzeniu przez nich słów powszechnie uważanych za wulgarne, to jeszcze nie koniec świata. Przede wszystkim formalnie te decyzje muszą być jeszcze "klepnięte” przez ministrów, choć to oczywiście nastąpi, bez ponownego głosowania. Ale do tego jest chwila, którą można wykorzystać na jakieś polityczne akcje, co pewnie nastąpi.
Burza wokół unijnego budżetu. Bartosz Arłukowicz drwi z Mateusza Morawieckiego
Ta "nie-ostateczność" była widoczna w komunikatach rzecznika COREPER II Sebastiana Fischera, który pisał: "dwa państwa członkowskie zgłosiły zastrzeżenia do jednego elementu całego pakietu. Dyplomaci stwierdzili, że elementem tym był mechanizm praworządności". Rzecznik jednocześnie zaznaczył, że "oba kraje nie sprzeciwiły się treści długoterminowego porozumienia budżetowego przypieczętowanego przez negocjatorów Rady i Parlamentu Europejskiego w zeszłym tygodniu".
Co nie podoba się Polsce i Węgrom?
Przypomnijmy, czego dotyczyły te decyzje ambasadorów. Najpierw zajęli się wynegocjowanym przez Parlament i Radę mechanizmem praworządności, w którym powiązano wypłacanie pieniędzy z oceną praworządności. Węgrom nie podobał się cały mechanizm, w którym są zapisy dotyczące ochrony przed korupcją unijnych pieniędzy, a co było przedmiotem wielu podejrzeń, jeśli chodzi o ten kraj. Unijna agencja OLAF, która śledzi takie sprawy, wykazywała, że zbyt wiele osób związanych czy to bezpośrednio z premierem Wiktorem Orbanem (np. jego zięć), czy to z przywódcami partii rządzącej było zwycięzcami w przetargach na inwestycje z unijnym wkładem.
Natomiast i węgierskiemu, i polskiemu rządowi nie podoba się zapis, który mówi, że obawy o niezależność sądownictwa mogą być także podstawą do wstrzymania wypłat. Dokument to wszystko opisujący musiał być przyjęty kwalifikowaną większością głosów w Radzie UE, co oznacza, że "za" musiało być 15 państw, w których mieszka co najmniej 65 proc. obywateli UE. Sprzeciw dwóch nic nie dał i mechanizm przeszedł.
W tej sytuacji przedstawiciele Polski i Węgier uznali, że nie mogą się zgodzić na dokument, który był zapisem kompromisu między Parlamentem i Radą co do przyszłych Wieloletnich Ram Finansowych (WRF), czyli 7-letniego budżetu Wspólnoty. To z kolei oznaczało również brak zgody na zatwierdzenie kolejnego dokumentu, który uruchomiłby proces ratyfikacji w parlamentach krajowych umowy pozwalającej na "zwiększenie zasobów własnych". Tu chodzi o zobowiązanie do zasilenia unijnego budżetu przez stworzenie nowych podatków, których ściąganie na poziomie UE zwiększy dochody wspólnoty bez podnoszenia składek od państw. Jest to konieczne, by Komisja Europejska miała gwarancje pod planowane pożyczki, a rynki finansowe pewność, że będzie z czego je spłacić.
No i to wszystko wywołało wczorajszą burzę, bo nagle się okazało, że cała Unia Europejska, przez dwa państwa może nie mieć na czas pełnego budżetu, a 750 mld euro na COVID-owy kryzys w ogóle nie będzie! Powszechną irytację dobrze ilustrują słowa jednego z unijnych dyplomatów, które przytoczę w oryginale: "We’re in deep sh*t".
Polska i Węgry na "nie". Komentarze
Poprosiłem o komentarz do tego, co się stało, Michaela Gahlera, niemieckiego chadeka, a więc polityka reprezentującego także niemiecką prezydencję. Pan poseł nie owijał w bawełnę. "To niegodziwe, żenujące, haniebne" i po chwili dodał: "Nie mieści mi się w głowie, że akurat rząd z Polski, która jako pierwsza 31 lat temu odrzuciła komunizm, nie zgadza się na mechanizm rządów prawa! Polacy nie zasługują na to, by zgorzkniały, stary człowiek narzucał im pomysły z poprzedniego stulecia".
Sophie in’t Veld, posłanka z grupy Renew Europe, która od 4 lat walczyła o mechanizm praworządności w unijnym budżecie na pytanie, co sądzi o postawie Polski i Węgier na COREPER powiedziała: "To niedorzeczne! Dobrze pamiętam ataki na mnie, gdy krytykowałam rządy Orbana i Kaczyńskiego za łamanie praworządności. Zawsze słyszałam, że mówię nieprawdę, bo przecież oni wszystko robią zgodnie z zasadami państwa prawa. A dzisiaj odrzucają mechanizm, który do tych zasad się odnosi? Czy czasem nie przyznali się, że jednak łamali praworządność i mają zamiar to robić dalej?".
Trudno temu myśleniu odmówić logiki, w czym utwierdził mnie Jeroen Lenaers, poseł z Europejskiej Partii Ludowej, który zasiada w Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych oraz w Komisji Budżetowej. On też zwrócił uwagę, że "mechanizm nie został stworzony dla Polski i Węgier, ale dotyczy wszystkich państw członkowskich. Dlaczego odrzucają go dwa kraje, których rządy przy każdej okazji podkreślają, że w żadnym punkcie praworządności nie złamali". Lenaers dodaje, że sprzeciw nic nie da, także blokowanie budżetu i Funduszu Odbudowy, ponieważ nikt już z mechanizmu nie zrezygnuje. - Presja w państwach-płatnikach netto ze strony zwykłych ludzi na jego obecność jest ogromna - mówił i przypomniał duże badanie zrobione niedawno w całej UE, w którym 77 proc. badanych domaga się wprowadzenia zasady: pieniądze za praworządność.
Ciekaw byłem opinii fińskiego posła, Petri Sarvamaa, który przewodniczył delegacji Parlamentu w negocjacjach z Radą dotyczących mechanizmu praworządności. - To jest historyczne osiągnięcie, na które obywatele Europy czekali od lat. Nie możemy pozwolić, aby te dwa kraje uczyniły z mechanizmu zakładnika. Jestem przekonany, że prezydencja niemiecka będzie w stanie zrealizować ten projekt. UE musi mieć do swojej dyspozycji skuteczne narzędzie, aby narzucić warunki korzystania z pieniędzy podatników. Teraz czas sprawdzić blef Węgier i Polski - mówił.
Pytanie, czy to rzeczywiście blef? Jakiś negocjacyjny ruch, który ma prowadzić do dobrego dla wszystkich finału? Trudno jest zrozumieć racjonalność działania polskiego rządu (węgierskie racje wiążę ze wspomnianą obawą o walkę z korupcją), oczywiście poza walką polityczną w Zjednoczonej Prawicy o przywództwo. Nadzieja, że umowna Unia zgodzi się na jakieś "rozwodnienie" mechanizmu jest niczym nieuzasadniona, bo wczorajsza decyzja Polski i Węgier tylko wkurzyła i pojawił się naturalny odruch "dokręcania śruby". Jan Olbrycht, który jako jedyny polski poseł brał udział w negocjacjach WRF z Radą, mówi, że jeśliby do Parlamentu na ostateczne głosowanie wróci "rozwodniony" mechanizm, to posłowie nie tylko go odrzucą, ale zażądają ostrzejszego.
Czy Unia znajdzie rozwiązanie?
To co teraz? Jak niemiecka prezydencja wybrnie z tej sytuacji? Ponownie pytam Michaela Gahlera: "Zobaczymy. Nie ma tragedii, jeśli chodzi o wieloletni budżet, bo jak go nie będzie, to sięgniemy po prowizorium. To złe rozwiązanie, ale już miało miejsce w przeszłości. Po prostu co miesiąc będziemy zarządzali 1/12 starych Wieloletnich Ram Finansowych, do czasu przyjęcia nowych. Gorzej z funduszem Next GenerationEU. Bo jak nie będzie Ram, to nie będzie też funduszu".
Rzeczywiście są to elementy oddzielne, ale jednak ze sobą powiązane. To między innymi mając ten ponad bilion euro zagwarantowanych przez rządy w budżecie, Komisja Europejska może tanio pożyczać na rynkach finansowych miliardy na wiele lat. Gdyby jednak rządy uznały, że nie będą oglądać się na Polskę i Węgry, że potrzebują tych 750 mld euro na odbudowę swoich gospodarek, to mogą poszukać sposobu wyjścia z tej sytuacji poza traktatami.
Spekuluje się o możliwej umowie międzynarodowej, którą w tej sprawie zawarłyby rządy 25 państw. Nie byłby to więc program unijny, ale byłby! Michael Gahler: "Nie jestem zwolennikiem tego pomysłu. Jako gorący entuzjasta Unii Europejskiej wolałbym nie sięgać po takie nietraktatowe pomysły. Ale też mam świadomość, że wszyscy bardzo na ten fundusz liczą i może trzeba będzie powiedzieć: trudno, jak nie można inaczej, to zróbmy to tak".
Unia Europejska w swojej historii nie raz udowodniła, że zawsze znajdzie rozwiązanie. Wystarczy wola polityczna większości, a metoda zgodna z prawem się znajdzie. Oznacza to nie mniej ni więcej, że bilans takiej postawy, jaką wczoraj zademonstrowały dwa rządy, jest tragiczny, choć nas oczywiście interesuje los Polski. Nie dość, że stracimy resztki szacunku i sympatii zdecydowanej większości państw, głównie południa Europy, to jeszcze możemy stracić wielkie pieniądze, które polskiej gospodarce są potrzebne jak tlen chorym na COVID-19.