Śpiewają kolędy, a nocny stróż czuwa. Raz dostał karpia w galarecie

To miejsce, gdzie na święta gasną światła, a parkingi pustoszeją. Mieszkańcy jadą do swoich rodzin. Zostaną nieliczni, którzy zaproszą bliskich do siebie. I ochroniarze w portierniach.

Śpiewają kolędy, a nocny stróż czuwa. Raz dostał karpia w galarecie
Źródło zdjęć: © WP.PL
Piotr Barejka

24.12.2018 14:33

Każdy trawnik jest terenem prywatnym. I monitorowanym. Równiutkie chodniki przemierzają matki z dziećmi. Stoliki w modnej kawiarni zastawione są laptopami. Resztki przestrzeni wokół wypełniają kolejne osiedla, zwane "słoikolandią".

Wszystko obserwują ochroniarze. Dniami i nocami przesiadują w swoich kanciapach. Na monitoringu widzą, kto wnosi choinkę do mieszkania. Siedzą też wtedy, gdy większość wyjedzie, a nieliczni będą śpiewać kolędy.

Zdarza się, że dostaną od nich karpia w galarecie. I wyrazy współczucia.

Wzmocnione siły

Czarna, wełniana czapka, czarne spodnie i czarna kurtka. Na plecach napis: ochrona. Postać mija eleganckie, szklane balustrady. Kolejne wejścia do klatek schodowych, które od ulicy odgradzają metalowe bramy.

- Całe szczęście, że nie szykuje mi się dyżur - mówi zdecydowanym tonem. - Ja już swoje przepracowałem w święta.
- Co pan robił? - Dopytuję.
- Służyłem - przystaje, spogląda spod czarnej czapki. - W służbach mundurowych.

Rusza żwawym krokiem, dalej wokół budynku. Co chwilę przystaje, żeby odbić kartę od ukrytych w ścianach czujników. Za jedną z bram zarysowuje się plac zabaw, równiutki trawnik i nowoczesne ławeczki. Na wszystko spogląda baczne oko przemysłowych kamer.

- Kradzieże, próby włamań. Ludzie alkohol piją. Wie pan, trzeba mieć się na baczności - oznajmia. - Bardziej niż w normalny dzień.

Ochroniarz skręca, schodzi w dół zjazdem do garażu. Zanurza się we wnęce przy bramie. Tam odbija kartę. I wraca na swoją ścieżkę wokół budynku.

- Służby są wzmocnione - cedzi słowa, jedno po drugim.
- Jak?
- Liczebnością ludzi - wyjaśnia. - Wszystko się może zdarzyć na osiedlu.

Znika za jedną z bram, które odgradzają budynek od ulicy.

Obraz
© WP.PL

Dzień jak co dzień

Niskie domy ciągną się wzdłuż starannie rozplanowanych ulic. Przed jedną z bram stoi rząd dziecięcych wózków. Przyjechały w nich pociechy, które bawią się w prywatnym przedszkolu. Kawałek dalej stoisko z choinkami. Dowiozą drzewko pod wskazane drzwi.

- Dzień jak co dzień - macha ręką kolejny ochroniarz, gdy zamyka drzwi portierni. - Wielkich zmian wtedy nie czuję.

Zapina kurtkę, która ciasno opina wystający brzuszek. Powoli schodzi po schodach. I rusza wzdłuż ścian swojego budynku, to znaczy obiektu. Mija choinki z dowozem.

- Ciszę i spokój mamy - oznajmia.

Żadnych uciążliwych mieszkańców, bo przecież większość wyjechała. Żadnych pytań, próśb i skarg. Wrócą dopiero, gdy święta miną. A wcześniej można się w pracy odprężyć.

- Najgorzej tylko, że się samemu siedzi, a rodzina świętuje - reflektuje się.

I nie można też za bardzo się odprężyć. Święta to żniwa dla złodziei i włamywaczy. Pod nieobecność lokatorów rabują mieszkania, a z korytarzy znika to, co na nich zostało.

Na kawalera pan trafił

Świecące gwiazdy migoczą w sklepowych witrynach. Eleganckie balustrady przystrojone są kolorowymi lampkami. Chodnikami przemykają skuleni ludzie.

- Święta… święta… - zastanawia się Radek. - Gdzieś sześć razy.
- Dosyć sporo - mówię.

Stoimy przed bramą. Za nami portiernia, a nad głowami kamera.

-Trafiłeś na kawalera - mówi Radek, z ust wypuszcza dym.

Gasi papierosa. Otwiera drzwi, czarną czapkę rzuca na stolik. Walają się po nim kartki papieru, książka i krzyżówki. Pod sufitem wisi ekran, podzielony na małe kwadraciki, w każdym drzwi do innej klatki. Obok szafka wypełniona kluczami.

Obraz
© WP.PL

Ciszę mąci telefon, który co chwilę dzwoni. - Przez wilgoć coś się na linii dzieje - fuka Radek, bo za każdym razem jak odbierał, była cisza.

- Wigilię pan bierze, bo jest kawalerem? - Pytam.
- Jak ktoś ma rodzinę, to przykro przychodzić. Wnuczki, żona, dzieci czekają, a ojciec w robocie. Ja tego nie mam.

W wigilię problemy ma takie, jak każdej innej nocy. Zwalczyć trzeba senność, bo przecież zdrzemnąć się nie można. Przez lata pił wszystko, co miało kofeinę, ale teraz wspomaga się zdrowiej. Jest sok, izotoniczny napój i yerba-mate.

Rozrywki też są takie, jak każdej innej nocy. Telewizor, który się na parę godzin włączy. Może laptop, żeby tam trochę w monitor się pogapić. Parę krzyżówek, paczka papierosów, książka.

Taka wigilia. Yerba-mate i telewizor.

Karp w galarecie

Portiernię mijają mieszkańcy, którzy wnoszą do środka choinki. Igły lecą na podłogę, gdy gramolą się z nimi do wind. Później większość świateł zgaśnie. Na palcach jednej ręki zliczy się te rozświetlone. Przejdzie paru gości, którzy znikną gdzieś za drzwiami, zasiądą do kolacji.

Niektórzy zauważą Radka. Uśmiechną się, zza okna. Ale czasem zapukają. Wciąż pamięta pierwsze święta, gdy ktoś zapukał.

- Dobra dusza przyniosła mi szarlotkę - mówi z uśmiechem.

Potem był i karp w galarecie. Nie cały, oczywiście. Jeden kawałek, który lokatorka z góry przyniosła na własnym półmisku.

- Na osiedlach, gdzie coś dostawałem, to zwykle ludzi już znałem. A tutaj dostałem, choć dopiero parę dni pracowałem - wspomina swoje zdziwienie.

Wtedy lokatorka przyniosła ciasto. Złożył życzenia, podziękował. Nie mógł się zrewanżować, bo nic u siebie nie miał. Przez to zdziwienie właśnie.

- Pocałowałem w mankiet - śmieje się.

Samotnie kończył i karpia, i szarlotkę. Patrzył na te parę okien, w których paliło się światło. Grał telewizor.

Sześciopak za paczkę

Wcześniej i on robi, co może, żeby trochę świąteczne zamieszanie ułatwić. Przyjmuje do portierni przesyłki, choć wcale nie musi. Tak zbierają się tam prezenty, niekiedy całe stosy.

- Raz w zamian szcześciopak piwa dostałem - opowiada. - Choć piwa nie lubię, bo za dzieciaka pomyliłem je z oranżadą.

Wstręt pozostał do dzisiaj.

Obraz
© WP.PL

Bywał w pracy i wtedy, gdy lokatorzy żegnali stary rok. Raz grupa młodych i rozbawionych wytoczyła się przed bramę. Wystrzelił szampan, nad głowami wybuchały fajerwerki.

Też zapukali do budki. - Ja nie mogę, ja jestem na służbie! - Opierał się. - Tylko jeden kieliszek, jeden - namawiali go.

No i wypił. Po prostu musiał wypić, bo inaczej nie daliby mu spokoju. - Złamałem wtedy przepis - śmieje się. - Ale tylko ten jeden raz!

Bywa, że współczują

Radek pracował na osiedlach mniejszych i większych. Takich, gdzie do garażu wjeżdżają najnowsze, luksusowe samochody, ale i takich, gdzie parkują raczej kilkunastoletnie

- Niezbyt często przychodzą - bierze łyk niebieskiego napoju izotonicznego. - Ale wie pan, różnica w ludziach jest tu - puka się w głowię. - A nie w portfelu.

Bo wcale nie jest tak, że na jednych bywali częściej, a na innych rzadziej I tu, i tu trafiali się tacy, co współczuli. I tu, i tu większość go nie zauważała.

- Bywa, że wchodzą, mówią, że im szkoda - kiwa głową.
- Co im pan odpowiada?
- Cóż, że taka praca - zamyśla się. - Tak parafrazując kogoś, ale nie pamiętam kto to powiedział...

Radek odkłada szklankę z napojem, rzuca okiem na zawieszony pod sufitem ekran. Myśli.

- Że nie spać musi ktoś… Jak to było… - obserwuje nadal obrazy z kamer.. - Żeby ktoś mógł spać, nie spać musi ktoś!
- Ma to sens - potwierdzam.

Za oknem prószy śnieg. Znów odzywa się telefon. Milknie po chwili.

- Nie pamiętam tylko, kto to powiedział… - zastanawia się. - Zbitka słów, a taka prawdziwa.

Te święta Radek też spędzi w portierni.

Zobacz także
Komentarze (175)