Rozpoczął się proces ws. śmiertelnego wypadku prof. Vetulaniego. Prokuratura oskarża kierowcę
Przed krakowskim sądem rozpoczął się proces 33-letniego kierowcy oskarżonego o spowodowanie wypadku, w którym śmiertelne obrażenia odniósł prof. Jerzy Vetulani. Zeznania złożyli m.in. oskarżony, naoczny świadek zdarzenia i żona zmarłego.
Prokuratura oskarżyła kierowcę, że umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym, jadąc z nadmierną prędkością, i nieumyślnie spowodował wypadek, w którym obrażenia odniósł pieszy, a skutkiem tych obrażeń była śmierć przechodnia.
Nie widział wchodzącego na przejście przechodnia
Do wypadku doszło 2 marca wieczorem na ul. Balickiej. Samochód prowadzony przez Iwona P. potrącił przechodzącego przez przejście dla pieszych prof. Jerzego Vetulaniego. Wybitny psychofarmakolog, neurobiolog i biochemik wracał do domu z Instytutu Farmakologii PAN. W wyniku doznanych obrażeń 81-letni naukowiec trafił do szpitala i był utrzymywany w śpiączce farmakologicznej. Po miesiącu zmarł.
Oskarżony Iwo P. w piątek przed sądem wyraził ubolewanie i przeprosił wszystkich za to, co się zdarzyło. - To wielka tragedia dla mnie i całej rodziny, cały czas to przeżywamy - mówił.
W złożonych wyjaśnieniach mężczyzna przekonywał, że jest doświadczonym kierowcą i dojeżdżając do przejścia dla pieszych, zachował ostrożność. Nie pamięta, z jaką prędkością jechał prowadzony przez niego samochód, ale - wedle jego słów - "nie było to szybko". Nie widział wchodzącego na przejście przechodnia, a jedynie usłyszał huk z prawej strony auta. Wtedy się zatrzymał, podbiegł od poszkodowanego, wezwał karetkę i zaczął udzielać mu pierwszej pomocy.
Zdaniem oskarżonego feralne przejście dla pieszych "może zaskoczyć kierowcę" - znajdują się tam - według jego słów - przeszkody ograniczające widoczność, a dodatkowy znak ostrzegawczy z instalacją świetlną nie działał.
Naoczny świadek wypadku, który jako jedyny złożył zeznania policji, czekał wtedy na pobliskim przystanku na autobus. Jak mówił przed sądem ok. 50-letni świadek, widział grupkę osób stojących przed przejściem dla pieszych, wśród nich mężczyznę w jaśniejszej kurtce. Ten - mówił świadek - w pewnym momencie "jakby się wychylił czy zatoczył i został uderzony przez nadjeżdżający samochód".
- Wyglądał, jakby był pod wpływem środków, trochę bujało nim na boki, mogę się oczywiście mylić - zeznał.
W jego ocenie przed wejściem na jezdnię ofiara rozmawiała z jedną z osób stojącą przed przejściem. Jednak po wypadku wszyscy ci świadkowie "się ulotnili". Zdaniem świadka przejście dla pieszych jest niewidoczne i źle oznakowane.
Żona prof. Jerzego Vetulaniego powiedziała przed sądem, że jej mąż prawie zawsze wracał pieszo tą trasą z pracy do domu, bo ruch na powietrzu był dla niego ważny, aby zachować równowagę między wysiłkiem umysłowym i fizycznym. Przyznała, że w tamtym czasie mąż bardzo dużo pracował i miał wiele zajęć związanych, m.in. przygotowaniami do "Tygodnia Mózgu", na którym miał wygłosić główny wykład.
Przed sądem zeznawał w piątek także jeden z policjantów, którzy pojawili się na miejscu wypadku. Niewiele pamiętał z tej interwencji - sąd na wniosek obrony powołał na świadków pozostałych trzech policjantów tam obecnych.
"Jechał o kilkanaście kilometrów za szybko"
Według biegłych przywoływanych w akcie oskarżenia, kierowca przed przejściem dla pieszych nie zachował należytej ostrożności, nie obserwował właściwie drogi i przekroczył o kilkanaście kilometrów dopuszczalną prędkość. W ten sposób ograniczył sobie możliwość zastosowania manewru, który pozwoliłby uniknąć wypadku.
Biegli wskazali również, że pieszy wchodząc na przejście dla pieszych, nieprawidłowo ocenił prędkość, z jaką poruszał się samochód, jednak to kierowca musi zachować szczególną ostrożność, zbliżając się do przejścia.
W śledztwie kierowca nie przyznał się do winy. Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym kodeks karny przewiduje karę od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności.