Sąsiad Polski szykuje rewolucję. Armia ma być światową potęgą
Niemiecka armia ma znów stać się potężną jak przed trzema dekadami. Przed rządem stoi jednak wiele wyzwań, aby to osiągnąć. Nie będzie to proste zadanie po latach pacyfizmu i oszczędności.
Po latach zaniedbań i redukcji sił zbrojnych Niemcy stają przed koniecznością przywrócenia armii do stanu gotowości odpowiadającego obecnym zagrożeniom. O ile poprzedni kanclerz Olaf Scholz niezbyt kwapił się do rozbudowy sił zbrojnych i pomocy Ukrainie, tak nowe władze podeszły do kwestii obronności zupełnie inaczej.
W marcu 2025 r. Niemcy podjęły zdecydowane kroki w kierunku odbudowy i modernizacji Bundeswehry. Parlament przyjął ustawę umożliwiającą zniesienie konstytucyjnego "hamulca zadłużenia" dla wydatków na obronność, co pozwala na zaciągnięcie dodatkowych pożyczek na ten cel. W ramach tego porozumienia utworzono specjalny fundusz o wartości 500 miliardów euro, przeznaczony na inwestycje w infrastrukturę i obronność w ciągu najbliższej dekady.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Problem polskiej armii trwa. "To jest chaos"
Nowe przepisy pozwalają także na wyłączenie wydatków na wojsko, obronę cywilną, służby i cyberbezpieczeństwo, przekraczających 1 proc. PKB, spod obowiązującego wcześniej "hamulca zadłużenia". W praktyce oznacza to, że Niemcy mogą teraz przeznaczyć znacznie większe środki na modernizację Bundeswehry i wzmocnienie swojej pozycji w NATO.
Nowy kanclerz Friedrich Merz podkreślił, że Niemcy muszą wziąć większą odpowiedzialność za bezpieczeństwo Europy, zwłaszcza w obliczu rosnących zagrożeń ze strony Rosji i zmieniającej się niemal z dnia na dzień polityki USA pod rządami Donalda Trumpa. Planowane inwestycje mają na celu nie tylko wzmocnienie potencjału militarnego, ale także ożywienie niemieckiej gospodarki poprzez rozwój infrastruktury.
Ma tego dopilnować Boris Pistorius, który kierował niemieckim resortem obrony również w poprzednim rządzie i dał się poznać z bardzo energicznych działań mających na celu wzmocnienie niemieckiej armii i pomoc zaatakowanej Ukrainie. Doprowadziło to do otwartego konfliktu z Scholzem, który wręcz torpedował rozwój armii.
Ogromne pieniądze na armię
Jeszcze w styczniu Pistorius podkreślił konieczność długoterminowego planowania wydatków na obronność, wskazując, że po wyczerpaniu obecnych funduszy specjalnych, Niemcy będą potrzebować co najmniej 85 mld euro rocznie od 2028 r., czyli o 30 mld więcej niż w zeszłym roku.
Niemcy przez długi czas obcinali wydatki na obronność i dopiero wybuch wojny na Ukrainie spowodował stopniowe ich zwiększanie. W 2022 r. Bundeswehra otrzymała 50,3 mld euro. Rok później było to już 64 mld euro. W 2024 r. Niemcy przeznaczyły na obronność już 90,6 mld euro, co stanowiło 2,12 proc. PKB. Dzięki temu w końcu udało się im przekroczyć cel NATO wynoszący 2 proc. PKB.
Część z tych wydatków jest ujęta w ramach funduszu celowego w wysokości 100 mld euro, przeznaczonego wyłącznie na modernizację techniczną. Środki z tego funduszu mają zostać rozdysponowane do 2027 r. i mają służyć wyłącznie zakupom nowego sprzętu wojskowego. Dzięki temu w 2024 r. zatwierdzono rekordową liczbę projektów zbrojeniowych o wartości ponad 45 mld euro, obejmujących m.in. zakup czołgów Leopard A8, fregat F126 oraz amunicji artyleryjskiej.
Wzrost wydatków na obronność cieszy się szerokim poparciem społecznym. Wpływ na to ma nie tylko wojna w Ukrainie, ale przede wszystkim chwiejne zachowanie sojuszników z USA. Według badania Politbarometer przeprowadzonego dla ZDF, aż 76 proc. Niemców popiera znaczne zwiększenie wydatków na zbrojenia, nawet jeśli wiąże się to z zaciągnięciem dodatkowego długu.
Brak ludzi
O ile pieniądze na rozbudowę armii nie stanowią problemu, tak dużym problemem jest brak odpowiednich zasobów ludzkich - właściwie od lat. Jeszcze w 2022 r. armia zrekrutowała łącznie 18776 osób, podczas gdy ponad 19,5 tys. żołnierzy opuściło służbę. Z czego aż 25 proc. już w trakcie sześciomiesięcznego okresu szkolenia podstawowego.
Wybuch wojny i pogarszająca się sytuacja międzynarodowa nieco zmieniła trend. W 2024 r. odnotowano wzrost liczby kandydatów do służby wojskowej do poziomu niemal 25 tys. ochotników. To wzrost o 15 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem. Armia liczy, że tendencja się utrzyma. Jednak nadal ok. 20 proc. rekrutów odpada w pierwszym okresie szkolenia.
Obecnie rząd zakłada, że do 2031 r. armia ma liczyć 203 tys. żołnierzy. Aktualnie w Bundeswehrze służy ok. 183 tys. ludzi. Cel jest możliwy do osiągnięcia, jednak armia musi stać się bardziej konkurencyjnym graczem na rynku pracy. Aby przyciągnąć więcej ochotników, Bundeswehra planuje wprowadzenie lepszych warunków finansowych dla żołnierzy, w tym wyższych dodatków i premii za służbę, zwłaszcza w misjach zagranicznych. Planowane jest również zwiększenie jednorazowej premii za pomyślne ukończenie szkolenia oraz wprowadzenie dodatków za gotowość bojową.
Przymusowy pobór w Niemczech?
Może to jednak nie wystarczyć, dlatego rozpoczęto debaty nad możliwością przywrócenia zasadniczej służby wojskowej. Nie ma jednak konsensusu, co do tego kroku. Gdyby jednak podjęto taką decyzję, to rząd będzie miał ku temu szerokie poparcie społeczne.
W badaniu przeprowadzonym w zeszłym roku przez YouGov dla "Welt am Sonntag", aż 28 proc. respondentów zdecydowanie popiera ten pomysł, a dalsze 32 proc. wyraża umiarkowane poparcie. Przeciwko przywróceniu obowiązkowej służby opowiedziało się 32 proc. ankietowanych.
Na razie Niemcy planują przede wszystkim rozbudowę aktywnej rezerwy, która ma liczyć 260 tys. osób. Od przyszłego roku planowane jest coroczne przeszkolenie dodatkowych 5 tys. ochotników każdego roku. Niemcy, podobnie jak Polska, borykają się ze starzeniem rezerw i brakiem napływu młodych, przeszkolonych rezerwistów.
Niemcy zdecydowanie zmieniają swoje podejście do polityki obronnej, przeznaczając bezprecedensowe środki na modernizację armii i infrastruktury. Zniknął na szczęście jeden z największych problemów, który blokował rozbudowę Bundeswehry. Kanclerz Scholz był największym hamulcowym. Nowe władze lepiej dostrzegają potrzebę odbudowy armii i zagrożenia, jakie czyhają na Europę.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski