Renesans polskiego kryminału
Polski kryminał, skutecznie obrzydzony przez socrealizm i amerykańską masową produkcję, przeżywa renesans. – Gatunek został za sprawą powieści milicyjnej ubity. Do tego dochodzi polska tradycja misji prozy ambitnej – mówi Irek Grin, pisarz i założyciel Stowarzyszenia Miłośników Kryminału, zaraz jednak dodaje: – W chwili gdy powiedziano głośno, że Chandler i Christie to literatura, Polacy przestali się wstydzić kryminału. Dostrzeżono, że dostarcza analizy współczesnej obyczajowości.
17.05.2005 | aktual.: 17.05.2005 09:10
Walory pop-literatury zachwala też Artur Górski, dziennikarz i reporter:
– Międzynarodowa przestępczość, dyktatury, wojny domowe, skorumpowani politycy, narkotyki, ludzkie dramaty – rzeczywistość zafundowała nam to pod bokiem. Formuła kryminału pozwala pokazać te problemy przystępniej niż naukowa analiza. Wydawcy dopraszają się o następne powieści – zgodnie mówią autorzy, a rynek potwierdza to zjawisko – w rodzimą sensację inwestują tak poważni gracze, jak Wydawnictwo Literackie, W.A.B. oraz Prószyński i S-ka.
Klasycznie i nowocześnie
Współczesne powieści z kryminałem Polski Ludowej łączy tylko gatunkowa nazwa. Na ich kartach nie napotkamy żmudnych śledztw i porucznika Borewicza – pod pojęciem kryminału kryje się literatura inspirowana życiem ulicy i telewizją. Na księgarskich półkach obok satyry politycznej („Ekspiacja” Marcina Wolskiego, opowiadająca historię młodego księdza uwikłanego w międzynarodową aferę z sekretami PRL i III Rzeczpospolitej w tle) leży paradokument (mafijna Jugosławia w „Gucci boys” i handel żywym towarem w „Łowcach ciał” Artura Górskiego), powieść policyjna utrzymana w stylistyce Brudnego Harry’ego („Sfora” Pawła Szlachetki), pastisz klasycznej sensacji (zmonopolizowany przez Irka Grina) oraz military thriller reprezentowany przez „Afrykankę” Artura Baniewicza.
Najbliżej klasycznego kryminału jest Marek Krajewski („Śmierć w Breslau”), mistrz posępnego thrillera psychologicznego, penetrujący wraz z inspektorem Eberhardtem Monkiem zakamarki przedwojennego Wrocławia.
Tajniki duszy zgłębia również Tomasz Piątek, autor kultowej „Heroiny”, zmagający się z ciemnymi stronami ludzkiej natury w przesyconych czarnym humorem, paradoksem i groteską „Kilku nocach poza domem” i „Bagnie”.
Śmiało poczynają sobie debiutanci – „Domofon” Zygmunta Miłoszewskiego kojarzący się z Koontzem i filmowym Sliverem, rzecz z pogranicza horroru, to pierwsza polska powieść grozy, której nie czyta się z zażenowaniem.
Co lubi inżynier Mamoń
Zjawiskiem autonomicznym i kategorią samą dla siebie jest Joanna Chmielewska, w której rozczytują się kolejne pokolenia. Fenomen „Szajki bez końca”, „Bocznych dróg” i najnowszej książki „Mnie zabić” (nakłady przekraczające 30 tysięcy egzemplarzy) wynika ze swojskości bohaterów. Postacie Chmielewskiej to przeciętni obywatele borykający się z popsutym samochodem, fachowcami, rodziną, znajomymi i kłopotami w pracy, zaplątani w kryminalne perypetie.
Poczucie humoru trafnie puentujące słabostki i wyśmiewające polskie absurdy to recepta na sukces, toteż pojawiają się już spadkobiercy mistrzyni, wśród których na uwagę zasługuje kipiąca humorem i niesamowitymi pomysłami powieść „Ewa i złoty kot” Joanny Szymczyk. Coraz częściej polskiego czytelnika bardziej niż agenci CIA i watykańska mafia interesuje podszyty ironią, lecz ciepły portret współczesnej Polski. Nawet twórcy lokalnych Bondów chętnie powracają na ojczyzny łono – przykładem Artur Baniewicz, pisarz wielofunkcyjny, który zabłysnął „Afrykanką”, lecz pazur pokazał w „Drzymalskim przeciw Rzeczpospolitej” – zajadłym pamflecie na kapitalizm w polskim wydaniu.
Spisek jajogłowych
W kryminale dominują zawodowi humaniści. Wyjątkami potwierdzającymi regułę są inżynier Artur Baniewicz i architekt Joanna Chmielewska – reszta prezentuje się niczym miniaturowy uniwersytet: Marek Krajewski wykłada filologię klasyczną na Uniwersytecie Wrocławskim, Tomasz Piątek jest lingwistą, Irek Grin filologiem, Marcin Wolski i Piotr Zaremba są historykami, Joanna Szymczyk – kulturoznawcą. Artur Górski i Zygmunt Miłoszewski pracują w redakcjach czasopism. Tym, co łączy ich wszystkich, jest deklarowany walor edukacyjny literatury popularnej.
– Nie ma sensu tworzyć wydumanych fabułek, skoro tematy same pchają się nam ręce – mówi Artur Górski. – Byłem korespondentem w Jugosławii. Opisując polską i międzynarodową mafię lub politycznych satrapów, przedstawiam prawdziwe mechanizmy, z których istnienia nie zawsze zdajemy sobie sprawę.
Pisarze mają poczucie misji. – Czytelnik ma się zabawić, czytaj: wzruszyć, i to jest psi obowiązek każdego piszącego powieść – podkreśla Baniewicz, ale od razu podkreśla: – Pod warstwą rozrywki powinno kryć się pytanie, diagnoza, materiał do dyskusji. Pożywka dla myśli. Świat jest skomplikowany, a nie czarno-biały. – Powtórzę za Stendhalem – literatura to lustro przechadzające się po gościńcu – mówi Zygmunt Miłoszewski. – Kryminał to najciekawsza forma. Pozwala opisać codzienność, analizować kulturę w przystępnej, interesującej formie – tłumaczy pisarz.
Pieniądze z niczego
Książka, nawet najmądrzejsza, jest towarem, który musi się sprzedać. Literatura sensacyjna sprzedaje się z reguły w kilkutysięcznych nakładach, jedynie hity wydawnicze przekraczają granicę kilkunastu tysięcy egzemplarzy. Mimo to wydawcy są optymistami. – Staramy się lansować polską literaturę, ponieważ Polacy coraz chętniej sięgają po twórczość rodzimych autorów – mówi Małgorzata Zagrzejewska z wydawnictwa W.A.B.
Do tego dochodzi coraz większe zainteresowanie mediów literaturą popularną. Te książki sprzedają się często w większych nakładach niż tzw. ambitne. Okazuje się, że rośnie też zainteresowanie zagranicznych wydawców publikowaniem polskich książek. Większość autorów na pytanie, czy z pisania da się wyżyć, parska śmiechem: – Co najwyżej się wyżyć. Literacko.
Nie wszyscy jednak widzą to tak czarno. – Kokosów z tego nie ma, żadnych urlopów na Dominikanie, jednak przeżyć z pisania można – mówi Miłoszewski. – Zawodowe pisarstwo ma przyszłość, kryminał będzie się rozwijał – prorokuje.
Słuszności tej tezy dowodzą coraz liczniejsi autorzy odnoszący spektakularne sukcesy. Międzynarodowe triumfy święci Krajewski – Filip Bajon kręci serial na podstawie „Śmierci w Breslau” dla niemieckiej telewizji, z Klausem Marią Brandauerem w roli głównej. Według znakomicie sprzedającego się Baniewicza, problemem nie jest wąski rynek, lecz zła promocja. – Środowiska opiniotwórcze promują tylko literaturę trudną, wychodząc z założenia, że ta lżejsza sama sobie poradzi. Zawiniły też same wydawnictwa, nie nagłaśniając rzeczy dobrych. – Przede wszystkim wydawcy nie bardzo inwestują w polski kryminał – wtóruje mu Piotr Bratkowski. – Wydaje się coraz więcej, ale rynek jest jeszcze słabiutki. Rocznie kilka dających się czytać książek tonących w morzu konkurencji.
Ten problem nie dotyczy samograjów, takich jak Joanna Chmielewska. Nawet wznowienia jej starszych powieści rozchodzą się niemal na pniu, zaś za naszą wschodnią granicą to właśnie Chmielewska jest wizytówką polskiej literatury.
Kolejka po Górskiego
Mizerne nakłady należy pomnożyć stukrotnie – taki wniosek nasuwa się po wizytacji polskich bibliotek. W pierwszej chwili bibliotekarki odsyłają do półek z zakurzonym Joe Aleksem i serią z kluczykiem. Dopiero na hasło: Piątek, Górski, Krajewski, wskazują reprezentacyjną wystawkę, zazwyczaj ograniczoną do jednego, dwóch tytułów. Reszta w czytaniu. – Na niektórych autorów powstają listy społeczne – opowiada bibliotekarka Agnieszka Głogowska. Wydaje się, że po dekadzie dominacji prozy „made in USA” Polacy tęsknią za rodzimą produkcją. – Czytelnicy mają dość egzotycznych miejsc i niezrozumiałych wątków – uważa Miłoszewski. – Chcą niesamowitości i przygody w swojskiej rzeczywistości.
Gra, sztampa czy plagiat
Podobnie uważa Sebastian Wierny z Biblioteki Narodowej. – Pierwsza stanęła na nogi polska fantastyka. Teraz przyszedł czas na pozostałe gatunki. Powoli wracamy do normalności. To, co się podoba czytelnikowi, niekoniecznie zachwyca literaturoznawcę.
– Nieliczne tytuły wyrastają ponad średnią, można tu wymienić Marka Krajewskiego i Artura Baniewicza. Reszta to sztampa jednorazowego użytku – mówi Piotr Bratkowski, krytyk i publicysta. Rzeczywiście, zgłębiając dzieje bezwzględnego wilka-samotnika w służbie kilku wywiadów („Szerokiej drogi, Anat”) oraz twardych policjantów tropiących spisek kryminalny sięgający najwyższych kręgów władzy („Sfora”), trudno oprzeć się wrażeniu, że autorzy skompilowali kilka poślednich bestsellerów z USA.
Regularnie pojawiają się motywy cynicznego rozbitka życiowego, weterana tajnych wojen, międzynarodowego spisku. Kałasznikowy, fałszywe paszporty i odzywki w stylu Franza Mauera to stałe rekwizyty thrillera w polskim wydaniu. Irek Grin odpiera jednak zarzuty o wtórność.
– Czytelnik jest wyrobiony i ma świadomość, że konwencje się wyczerpały. Dziś zabawa z nim nie polega tylko na podążaniu za tajemnicą, ale i za autorem. Nie wolno spuszczać go z oka, trzeba prowadzić z nim dyskurs literacki. Artur Baniewicz, chętnie sięgający po kiczowate motywy męskiej przygody, myśli podobnie. – Reszta świata naśladuje też Niemców, którzy wymyślili samochód. Po prostu ktoś musi być pierwszy. Amerykanie od dwustu lat mieli do dyspozycji konsumentów kultury i wypróbowali wszelkie pomysły. Autorzy swobodnie powielają koncepty i żonglują zapożyczeniami, a granice między inspiracją a plagiatem są płynne.
– Trudno nie inspirować się mistrzami gatunku. Często zapożyczenia to efekt fascynacji, w moim przypadku np. Kingiem – broni się Miłoszewski. Wyrobieni czytelnicy uważają polskie kryminały za wyrób czekoladopodobny, kiepską imitację amerykańskiego stylu. Winią za to język. – Język i styl są gdzieś w połowie drogi między koszmarną nieudolnością tzw. powieści milicyjnej z czasów PRL a finezją mistrzów gatunku – bezlitośnie ocenia Bratkowski. Sami zainteresowani bronią rodzimej prozy.
– Nie ma sensu tworzyć artystycznych dziwolągów tylko po to, by podkreślić swą odmienność. Książka musi się lekko czytać i tyle – ripostuje Baniewicz.
Literatura pod strzechą
Krytycy i teoretycy literatury zarzucają najlepiej sprzedającym się autorom wtórność, banał i kiepski styl. Ale czy rolą literatury popularnej jest dostarczanie głębokich wzruszeń i zachwycanie pięknem frazy? Puryści literaccy powiedzą, że tak, należy łączyć atrakcyjną fabułę z głębszym przekazem. Na szczęście dla każdego coś miłego – choć nadal trąbi się o kryzysie, krajowy rynek książki wydobył się już z dołka i dostarcza rozrywki tak miłośnikom ociekającej posoką sensacji, jak i poszukiwaczom wyrafinowanej gry z czytelnikiem. Papkę przygotowywaną z myślą o czytelniku globalnym, czyli żadnym, wypiera solidne polskie rzemiosło, a ambitna proza śmiało rywalizuje z powieścidłami spod znaku „zabili go i uciekł”.
Polscy autorzy nie mają kompleksów i przystępują do kontrofensywy – Krajewski, Chmielewska i Baniewicz biją rekordy popularności w Niemczech, Czechach, Rosji i na Ukrainie. Nadchodzą czasy, kiedy polskim towarem eksportowym będzie – obok oscypka i wódki Wyborowej – dobra książka.