Rebelianci zabili ponad 40 osób, uprowadzili 35
Rebelianci iraccy wykorzystali
zamknięcie głównej szosy na północ od Bagdadu po katastrofie
śmigłowca USA i na bocznych drogach, z których musieli korzystać
Irakijczycy, zabili przeszło 40 osób i uprowadzili 35.
19.01.2006 | aktual.: 19.01.2006 14:44
Zakomunikowała o tym iracka policja.
Amerykański śmigłowiec, najprawdopodobniej strącony rakietą przez rebeliantów, rozbił się w poniedziałek koło Miszhady, 40 km na północ od Bagdadu. Po katastrofie, w której zginęło dwóch lotników, wojska amerykańskie i irackie zamknęły spory odcinek głównej szosy w pobliżu Miszhady, kierując ruch samochodowy na podrzędne, nieasfaltowane drogi.
Blokada przedłużyła się i również we wtorek i środę ruch odbywał się objazdami. Wykorzystali to rebelianci i ustawili na bocznych drogach fałszywe posterunki kontrolne. Tam wyciągali ludzi z samochodów, legitymowali i zabijali tych, których uznali za związanych z obecnymi władzami Iraku. W środę zginęło tak 30 osób, a łącznie od poniedziałku wieczór przeszło 40.
Większość ofiar stanowią iraccy żołnierze, policjanci i komandosi MSW.
Działo się to w pobliżu miasteczka Nibei, 50 km na północ od Bagdadu. Zwłoki 11 mężczyzn zabitych we wtorek rebelianci porzucili dwa kilometry od Nibei.
Miejscowy przywódca plemienny Mohammed al-Chazradżi widział w środę "dziesiątki zwłok" leżących na ziemi.
"Bojowcy zatrzymali setki ludzi i wielu z nich zabili, a wszystko z powodu katastrofy śmigłowca, w której zginęło dwóch Amerykanów" - powiedział Chazradżi.
W poniedziałek wieczorem w tej samej okolicy rebelianci uprowadzili 35 Irakijczyków, którzy nie dostali się do akademii policyjnej w Bagdadzie i wracali autobusem do Samarry, 110 km na północ od stolicy.
Trzydziesty szósty z niedoszłych kadetów zdołał zbiec i choć ranny, dotarł w środę wieczorem do Samarry, gdzie powiadomił policję o ataku. W czwartek wojska irackie i amerykańskie przeszukiwały teren w pobliżu miejsca porwania.
Natężenie przemocy wyraźnie wzrosło w ostatnich dniach. W Bagdadzie rebelianci zabili w środę dziewięciu ochroniarzy irackich i uprowadzili dwóch inżynierów z Kenii pracujących dla bliskowschodniej firmy telefonii komórkowej Iraqna (początkowo podawano, że jeden inżynier jest z Malawi, a drugi z Madagaskaru).
Tego samego dnia w Basrze na południu Iraku przydrożna bomba pułapka zabiła dwóch amerykańskich cywilnych instruktorów, którzy szkolili miejscową policję.
Dowódcy wojsk USA mówią, że liczą się z wzrostem przemocy w związku z zapowiadanym na piątek ogłoszeniem ostatecznych wyników wyborów powszechnych z 15 grudnia.