Putin to przystawka. Teraz Biden musi nadgryźć chińskiego smoka
Od "śpiącego Joe" po "zbawcę Ukrainy" - Biden w czasie dwóch lat swojej prezydentury przeszedł długą drogę. Z polskiej perspektywy najważniejsze wydaje się to, że Amerykaninowi udało się pogrzebać teorie o "śmierci mózgowej NATO" i konieczności budowy "autonomii strategicznej" Europy.
24.02.2023 18:33
Gdy w styczniu 2021 roku Joe Biden obejmował urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych, nawet niektórzy sympatycy Demokratów patrzyli na niego dość protekcjonalnie.
Był postrzegany jako uczciwy, sprawny polityk, ale pozbawiony zarówno wybitnej charyzmy, jak i wyróżniającej wiedzy na temat złożonej sytuacji strategicznej, gospodarczej czy klimatycznej.
Nikt od Bidena nie oczekiwał więc rzeczy wielkich rzeczy. Miał przywrócić urzędowi prezydenta elementarną powagę i szacunek, nadszarpnięte przez ekscesy Trumpa, odbudować relacje z sojusznikami, a co najważniejsze, przygotować pole demokratycznemu następcy w wyborach w 2024 roku.
Bo w 2021 roku dość oczywiste wydawało się, że Biden ograniczy się do jednej kadencji. W momencie objęcia urzędu miał 78 lat – więcej niż jakikolwiek inny amerykański prezydent nawet na końcu kadencji.
Trumpowska prawica przedstawiała wręcz Bidena jako "śpiącego Joe" – starszego pana, który nie ogarnia już świata i powinien jak najszybciej udać się na emeryturę. Ten język w pierwszym roku kadencji Bidena z przekonaniem kopiowała też polska prawica, w tym osoby wychwalające dziś amerykańskiego prezydenta jako wielkiego sojusznika Polski.
Biden sprostał wojennej próbie
Prawdziwą klasę polityką często pozwalają poznać dopiero momenty próby takie jak wojna, kryzysy gospodarcze i społeczne, najcięższe i najpoważniejsze wyzwania.
I trzeba powiedzieć, że w sytuacji pełnowymiarowej inwazji Putina na Ukrainę, Biden jak dotąd sprostał próbie lepiej, niż spodziewała się tego większość jego zwolenników, o przeciwnikach nie wspominając.
Nie wiemy, jakie kalkulacje ostatecznie kierowały Putinem i jego najbliższym otoczeniem, gdy podejmowali decyzję o inwazji. Można chyba jednak zaryzykować hipotezę, że Putin zdecydował się na tak ryzykowny ruch między innymi dlatego, że nie docenił zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i ich prezydenta.
Faktycznie, przed lutym 2022 rokiem Ameryka mogła się wydawać Putinowi słaba i podzielona przez toksyczny wewnętrzny konflikt, którego symbolem był szturm zwolenników Trumpa na Kapitol.
Biden nakazał również latem 2021 roku wycofanie wojsk amerykańskich z Afganistanu. Choć sama decyzja miała strategiczny sens – dalsze angażowanie sił na tym froncie w niczym nie mogło poprawić ogólnej pozycji Stanów – to sposób jej przeprowadzenia dość powszechnie uznano za fatalny i uderzający w prestiż Waszyngtonu.
Putin mógł to potraktować jako zachętę do tego, by "sprawdzić bojem", jak silna jest Ameryka, jak Waszyngton zareaguje, jeśli Rosja przekroczy "czerwoną linię", dokonującej pełnoskalowej napaści na sąsiednie, suwerenne państwo.
Jeśli Putin liczył na to, że Biden, obciążony licznymi wewnętrznymi problemami, cofnie się i faktycznie nic nie zrobi, by powstrzymać Rosję, to srogo się przeliczył.
Na putinowską agresję Ameryka Bidena odpowiedziała w sposób aktywny, zdecydowany, a przy tym rozważny i skuteczny.
Waszyngton zaczął działać jeszcze zanim rosyjskie czołgi i transportery opancerzone ruszyły w kierunku Kijowa. W miesiącach poprzedzających inwazję Amerykanie, udostępniając swoje informacje wywiadowcze, ostrzegali przed nią sojuszników. Już wtedy zaczęła się dyplomatyczna ofensywa budująca poparcie dla Ukrainy.
Przez cały ostatni rok to właśnie Stany były najważniejszym oparciem Ukrainy, zarówno jeśli chodzi o twardą pomoc liczoną w dolarach i wojskowym sprzęcie, działania nakładające sankcje na rosyjską gospodarkę, jak i dyplomatyczne wsparcie. Niczego nie ujmując woli walki obywateli Ukrainy, sprawności działania ukraińskiej armii i państwa – Ukraińcy naprawdę wykonali tu kawał dobrej roboty od czasów Rewolucji Godności – to bez zaangażowania i pomocy Amerykanów Ukraina mogłaby nie poradzić sobie z rosyjską agresją. A już na pewno jej zdolność do stawiania dalszego oporu, zwłaszcza w kontekście spodziewanej nowej ofensywy Rosjan, byłaby dziś dużo mniejsza, niż obecnie.
Wielkim osiągnięciem Bidena jest więc już samo to, że udało się pomóc dostatecznie Ukrainie, by ta mogła przetrwać rok trudnej wojny ze znacznie potężniejszym przeciwnikiem nierespektującym żadnych reguł, jednocześnie nie wywołując trzeciej wojny światowej.
Administracja Bidena cały czas dbała bowiem, by nie eskalować konfliktu: dla Amerykanów równie ważne, jak zabezpieczenie zdolności obronnych Ukrainy, było powstrzymanie scenariusza, w którym NATO wchodzi w bezpośredni konflikt z Rosją.
Biden zjednoczył Zachód i wypchnął z niego Rosję
Nie był to jednak jedyny sukces Bidena w ubiegłym roku. Amerykański prezydent znów zjednoczył Zachód wokół Stanów, potwierdzając amerykańskie przywództwo w transatlantyckim bloku.
Przed lutym 2022 roku wspólnota transatlantycka była głęboko spękana. Donald Trump w trakcie swojej prezydentury wielokrotnie podważał sens istnienia NATO w obecnej formie. Do europejskich partnerów miał głównie pretensje o to, że zachowują się jak pasażerowie na gapę, nie ponosząc kosztów bezpieczeństwa, które zapewniają im Amerykanie.
Z kolei europejscy przywódcy, na czele z Emmanuelem Macronem, mówili o "śmierci mózgowej NATO" i konieczności budowy "autonomii strategicznej" Europy. Putin liczył pewnie na to, że wojna w Ukrainie tylko pogłębi te pęknięcia.
Stało się jednak inaczej. Zdecydowane przywództwo Bidena nie tylko ponownie skleiło Zachód, ale też potwierdziło kluczową rolę NATO i Stanów Zjednoczonych dla europejskiego bezpieczeństwa.
W sytuacji próby, gdy tuż za wschodnią granicą Unii Europejskiej toczyła się pełnowymiarowa wojna, okazało się, że wszelkie koncepcje "strategicznej autonomii Europy" są co najmniej przedwczesne. Że ani Francja, mimo jej potęgi wojskowej i dyplomatycznej, ani Niemcy, mimo ich wagi gospodarczej, nie są w stanie dostarczyć Europie przywództwa w tak trudnym czasie.
Biden wykorzystał to do wzmocnienia pozycji Stanów, nie upokarzając przy tym czołowych sojuszników Waszyngtonu w Europie – na czele z Niemcami, mimo wszystkich wahań kanclerza Scholza w sprawie pomocy Ukrainie.
Rosjanie wierzyli też zapewne, że dzięki zależności europejskich gospodarek od rosyjskich surowców – zwłaszcza gospodarki niemieckiej od rosyjskiego gazu – będą mogli wymusić na Europie przynajmniej cichą akceptację podboju Ukrainy.
Sytuacja potoczyła się inaczej. Po pierwsze, wbrew nadziejom Moskwy, Ukraina nie upadła po tygodniu, broni się skutecznie do dziś. Po drugie, atak Rosji na Ukrainę ostatecznie pogrzebał w Niemczech koncepcję oparcia gospodarki niemal wyłącznie na rosyjskich nośnikach energii.
Z pomocą Niemcom zmagającym się ponownie z pytaniem "skąd brać gaz, jeśli nie z Rosji" przyszła Ameryka. Na początku stycznia tego roku pierwsza partia skroplonego gazu ziemnego (LNG) z amerykańskiego stanu Luizjana przybyła do terminala w dolnosaksońskim Wilhelmshaven nad Morzem Północnym. Zawierała 170 tysięcy metrów sześciennych gazu – wystarczająco dużo by zapewnić energię 50 tysiącom gospodarstw domowych na rok.
W ciągu ostatniej dekady Stany stały się jednym z kluczowych producentów i eksporterów LNG. Już administracja Trumpa prowadziła agresywną dyplomację gospodarczą, naciskając na europejskich partnerów, by zaopatrywali się w ten amerykański surowiec. Ze względu na cenę, konieczne inwestycje w infrastrukturę, wreszcie dostępność tańszej, rosyjskiej alternatywy, Europejczycy nie byli szczególnie entuzjastycznie nastawieni do tych propozycji.
Teraz za sprawą wojny i konieczności nagłej dywersyfikacji dostaw, amerykański gaz wkracza na największy w Europie niemiecki rynek. Nawet jeżeli – a to bardzo odległa perspektywa – po zakończeniu wojny stosunki Zachodu z Rosją jakoś się znormalizują, to rosyjskie firmy energetyczne nie wrócą już do pozycji, jaką miały na europejskich rynkach przed agresją. Choćby dlatego, że silnie obecni będą na nich inni gracze, w tym ze Stanów.
Choć większą zasługę niż Biden ma tu Putin i jego agresywna polityka, to bez wątpienia fakt pęknięcia niemiecko-rosyjskiej unii energetycznej, najlepiej symbolizowanej przez Nord Stream 2, jest czymś, co poprawia strategiczną pozycję Stanów w Europie. I nie tylko ich.
Także w Polsce możemy czuć się o wiele bezpieczniej, wiedząc, że gospodarka naszego największego partnera ekonomicznego, Niemiec, nie jest zależna od szantażu energetycznego Rosji – państwa ze swoją obecną agresywną doktryną strategiczną, stanowiącego co najmniej wyzwanie dla polskiego bezpieczeństwa.
Nie tylko Rosja
Polityczna aktywność Bidena nie ograniczała się tylko do rosyjskiego frontu. Amerykański prezydent zdecydowanie mierzył się także z wyzwaniami pochodzącymi z Chin. Choć złagodził agresywną, awanturniczą retorykę administracji Trumpa, to utrzymał obowiązywanie taryf, nałożonych przez nią na chińskie produkty.
W październiku 2022 roku administracja Bidena wydała rozporządzenia zakazujące amerykańskim podmiotom sprzedaży do Chin zaawansowanych układów scalonych oraz technologii koniecznych do ich wytworzenia.
Dwa miesiące wcześniej, w sierpniu, Kongres przyjął CHIPS and Science Act – ustawę angażującą 280 miliardów dolarów publicznych środków na badania nad najnowszymi półprzewodnikami i ich produkcję na terenie Stanów. Obie te inicjatywy mają zapewnić utrzymanie przewagi Stanów w technologicznym wyścigu, który będzie jednym z kluczowych czynników decydujących o tym, czy to Amerykanie czy Chińczycy zdefiniują to, jak będzie wyglądał XXI wiek.
Z kolei niezależność amerykańskiej gospodarki od chińskich technologii i dostaw ma zapewnić w innej kluczowej dziedzinie – zielonych technologii – Inflation Recuction Act (IRA), przyjęty przez Kongres w lecie zeszłego roku.
Ustawa ta jest chyba najważniejszym sukcesem legislacyjnym prezydentury Bidena. To pierwszy tej rangi akt prawny na poziomie federalnym w Stanach, nie tylko zwracający uwagę na problem kryzysu klimatycznego, ale także angażujący znaczące publiczne środki w zieloną transformację amerykańskiej gospodarki.
Razem z ustawą o inwestycji w infrastrukturę i miejsca pracy z listopada 2021 roku oraz CHIPS Act, IRA składa się na ambitną politykę przemysłową administracji Bidena. Ma ona na celu nie tylko zapewnienie amerykańskiej gospodarce przewagi w kluczowych nowych technologiach, ale także reindustrializację Stanów, budowę dobrze płatnych miejsc pracy w przemyśle, które w ostatnich dekada Ameryka traciła na rzecz takich miejsc jak Chiny.
Jeśli dodamy do tego wszystkiego to, że w jesiennych wyborach w środku kadencji zapowiedziana republikańska fala nie nadeszła, a Demokraci wygrali kilka kluczowych wyborów gubernatorskich, utrzymali kontrolę nad Senatem, a ich straty w Izbie Reprezentantów były o wiele niższe niż ktokolwiek się spodziewał, to ostatni rok naprawdę nie był dla Bidena zły.
Polski reset
Amerykańska administracja bardzo sprawnie przeprowadziła też reset stosunków z Polską rządzoną przez Zjednoczoną Prawicę. Przez pierwszy rok prezydentury nie były one dobre. Głównie z winy Warszawy.
Obóz władzy, który tak wiele zainwestował w osobiste relacje z Donaldem Trumpem, nie mógł się pogodzić z jego klęską. TVP w pierwszych dniach po wyborach bezkrytycznie relacjonowała narrację obozu Trumpa o rzekomych wyborczych fałszerstwach.
Prezydent Duda, jako jeden z ostatnich przywódców na świecie, wysłał Bidenowi depeszę gratulacyjną – wcześniej wystosował przedziwny komunikat, w którym gratulował Demokracie udanej kampanii wyborczej i deklarował oczekiwanie na decyzję Kolegium Elektorów. Wyglądało to tak, jakby liczył na to, że Trump jeszcze jakoś utrzyma się przy władzy.
Emocje po wyborach z listopada 2020 opadły, ale w polsko-amerykańskich stosunkach panował impas. Relacji nie polepszało "lex TVN", ustawa napisana w celu wywłaszczenia jednej z większych amerykańskich inwestycji w regionie.
Wszystko wskazuje na to, że ten impas przełamali Amerykanie pod koniec 2021 roku, przede wszystkim kontaktując się z ośrodkiem prezydenckim. Administracja Bidena, gdy wymagały tego względy strategiczne, zapomniała o żenującym zachowaniu polskiego prezydenta z jesieni 2020 roku.
Amerykanom udało się zbudować nowe bliskie relacje z Polską. "Lex TVN" zostało zawetowane, a Polska stała się istotnym węzłem wspierającej Kijów koalicji pod wodzą Bidena. Bez współpracy Polski, bez lotniska w Rzeszowie i kolejowych połączeń z Ukrainą, przekazywanie pomocy wojskowej Ukrainie byłoby o wiele trudniejsze.
Komentatorzy bliscy władzy piszą teraz, że Polska staje się kluczowym sojusznikiem Stanów w Europie, a polityczne centrum kontynentu przesuwa się na wschód, kosztem Niemiec i Francji.
W dużej mierze jest to życzeniowe myślenie. Sukces administracji Bidena polega m.in. na tym, że uzyskała ona to, czego potrzebowała od Polski, nie zrażając do siebie Berlina czy Paryża.
Biden nie zrobił też nic, co można by odczytać jako jego polityczne poparcie dla rządzącego polską obozu. Było to wyraźnie widać w trakcie wizyty prezydenta USA w tym tygodniu.
Z drugiej strony zaangażowanie - wspólnie ze Stanami - w pomoc Ukrainie pomogło odbudować międzynarodowy wizerunek kilku politykom Zjednoczonej Prawicy na czele z prezydentem.
Biden 2024?
Oczywiście, przed obecną amerykańską administracją rysuje się szereg wyzwań. Wojna jest daleka od zakończenia, Ukraina będzie potrzebowała jeszcze dużo pomocy, a Amerykanie będą musieli wykonać wiele pracy, by utrzymać zjednoczony front państw Zachodu przeciw rosyjskiej agresji.
Ostatni "kryzys balonowy" w relacjach z Chinami każe się spodziewać problemów także na tym froncie. Tym bardziej że jak ostrzega sam Waszyngton, Chiny bliskie są decyzji o zaangażowaniu w większą pomoc Rosji w prowadzeniu wojny. Jeśli Chińczycy zaczną dostarczać Rosji sprzęt wojskowy lub w inny sposób wspierać ich wysiłek wojenny to stosunki Pekin-Waszyngton staną się zdecydowanie bardziej napięte, a wraz z nimi cała sytuacja globalna.
IRA jest dobrym planem dla amerykańskiej gospodarki, ale jednocześnie budzi wątpliwości wśród europejskich partnerów Stanów, którzy obawiają się, że ambitna polityka przemysłowa Bidena doprowadzi do dezindustrializacji Europy – a przynajmniej skłoni także europejskie firmy, by swoje najbardziej nowoczesne inwestycje lokować za oceanem.
W drugiej połowie kadencji Biden będzie się też musiał mierzyć z wrogą mu Izbą Reprezentantów. Republikanie nie mają w niej znaczącej większości, ale w szeregach partii silne jest radykalne skrzydło, zdeterminowane, by maksymalnie zaszkodzić administracji Bidena – nawet kosztem interesu Stanów i amerykańskich wyborców.
Jeśli jednak amerykański prezydent będzie radził sobie z tymi wyzwaniami podobnie jak z tymi z 2022 roku, to jego prezydentura ma się szansę naprawdę pozytywnie zapisać w amerykańskiej historii.
Dziś, po pierwszych dwóch latach rządów, Biden wydaje się naturalnym kandydatem swojej partii w następnych wyborach. W listopadzie 2024 roku będzie miał co prawda prawie 82 lata, ale jeśli przedstawi solidne osiągnięcia pierwszej kadencji, to jego wiek nie musi być barierą dla amerykańskich wyborców.
Tym bardziej że w ciągu ostatnich dwóch lat wśród Demokratów nie wyrósł nikt, kto naturalnie mógłby zastąpić Bidena. Republikanie z kolei wydają się pogrążeni w wojnie domowej między radykalnym skrzydłem partii a próbującym blokować je partyjnym establishmentem.
W tej sytuacji perspektywa ponownego zwycięstwa Bidena – o ile zdrowie pozwoli – wygląda o wiele bardziej obiecująco niż w momencie, gdy obejmował urząd dwa lata temu.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski