Prof. Paweł Artymowicz: obaliłem tezy o zamachu w Smoleńsku
- Zespół Antoniego Macierewicza nie przedstawił jeszcze ani jednego dowodu materialnego, ani jednego poprawnego obliczenia na potwierdzenie swych wniosków. To, co prezentują jego eksperci, jest czczym gadaniem, nie jest też poważnym naukowym bądź technicznym argumentem - ocenia profesor Paweł Artymowicz, lotnik, fizyk i astrofizyk z Uniwersytetu w Toronto w rozmowie z "Polska The Times". Prof. Artymowicz dodaje, że obalił tezy o zamachu w Smoleńsku.
11.01.2013 | aktual.: 11.01.2013 10:36
Prof. Artymowicz opowiada, że katastrofę smoleńską starał się rozłożyć na czynniki pierwsze od strony pilotażu oraz wczuć się w sytuację pilotów i zrozumieć, co się działo w kokpicie i w umyśle pilota dowodzącego. - Moje początkowe domysły potwierdziły w większości późniejsze transkrypty i wyniki dochodzeń - mówi. I dodaje: "w smoleńskim locie doszło do kumulacji wielu błędów, niektórych bardzo poważnych, zarówno z winy pilotów, jak i niewłaściwych procedur i wyszkolenia obowiązujących w rozwiązanym już 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa".
Naukowiec ocenił, że alternatywne teorie dotyczące przyczyn katastrofy prezydenckiego Tupolewa, "nie są odpowiednio zakorzenione w fizyce, często są z nią sprzeczne". - To są teorie, które starają się wyjaśnić tę katastrofę jako wynik nieczystego zagrania: zamach, wybuchy. Są to teorie, które nie zgadzają się z setkami dowodów przedstawionymi przez komisje badania wypadków lotniczych. A te określiły dość jednoznacznie i w podobny sposób przyczyny tego wypadku. Najważniejszą przyczyną było zejście poniżej dozwolonej wysokości przez pilotów. Cały szereg innych błędów i pomyłek musiał się nałożyć, aby do tego doszło, ale bezpośrednią przyczyną było złamanie żelaznej reguły, potrójnego czerwonego światła, którym jest wysokość określona jako minimalna wysokość zniżania. Notabene, jej przekroczenie to nie jest decyzja pilota, nawet gdy jest widoczność ziemi, wymagane jest zezwolenie na lądowanie, którego Rosjanie nie wydali - wyjaśnia.
Prof. Artymowicz obala tezy o zamachu
Nim samolot uderzył w brzozę "jego opadanie było dwa razy za szybkie w tamtym czasie, ponieważ piloci weszli na ścieżkę zniżania za późno" - tłumaczy Artymowicz. Jego zdaniem pomyłka wynikała z małego doświadczenia pilotów z lataniem na lotnisko Siewiernyj oraz z niezgrania załogi. - Obrali sposób podejścia do lądowania, który był niezgodny z instrukcją obsługi, co powodowało bardzo szybkie opadanie. Nie podjęli, z jakichś przyczyn, których do końca nie znamy, zasadniczej, nakazanej prawem lotniczym akcji, nie zaprzestali opadania na wysokości stu metrów. Mimo że warunki pogodowe raportowane przez ich kolegów z płyty lotniska były pięciokrotnie gorsze od ustawowych minimów i szanse na lądowanie były znikome. Zgodnie z praktyką dozwoloną w 36. pułku, ale niezgodnie z regułami lotnictwa cywilnego, posługiwano się także niewłaściwym rodzajem wysokościomierza, który w nierównym terenie spotęgował zagrożenie - wymienia błędy.
Tu-154M rozleciał się w powietrzu przez wybuchy wewnątrz kadłuba. Teoria wybuchów na pokładzie Tu-154M proponowana przez komisję Macierewicza brutalnie łamie zasadę zachowania pędu - uważa profesor. - Jeżeli proponowane przez niektórych wybuchy rzeczywiście zaszły tam, gdzie eksperci Macierewicza proponują, że zaszły, wówczas samolot nie zdążyłby obrócić się na plecy - uważa prof. Artymowicz. I przypomina, że tupolew był obrócony o 140-150 stopni, czyli dokładnie kołami do góry. - Jeżeli doszłoby do wybuchu w samolocie, nie mógłby lecieć tą trasą, którą widzieli świadkowie, nie mógłby też przeciąć drzew na takiej wysokości, pod takim kątem, nie mógłby zakończyć lotu przy takim odchyleniu od ścieżki, którą leciał początkowo, i w takim jak udokumentowany kierunku być skierowany. Hipoteza wybuchu nie zgadza się też z płaskim ułożeniem samolotu w momencie przyziemienia ani z kształtem i rozpiętością pola szczątków - uważa.
Dlaczego nikt nie przeżył choć samolot spadł na podmokły teren? Prof. Artymowicz przypomina, że samolot obrócił się na plecy i spadł, uderzając sufitem w ziemię. - Tam sądzę, że najważniejszym elementem, który spowodował, że wszyscy zginęli, było to, że samolot spadł odwrócony. To odebrało pasażerom szansę przeżycia - ocenia.
Pancerna brzoza i utrata przez nią skrzydła samolotu. - Profesor Binienda niestety doszedł do błędnych wniosków - uważa prof. Artymowicz. Jego zdaniem wynika to ze złego modelu materiałowego brzozy, który został przyjęty w badaniach Biniendy. - Błędny model zaowocował tym, że wymodelowana brzoza znika dosłownie pod uderzeniem skrzydła, co powoduje, że skrzydło nie jest realistycznie obciążone i nie łamie się - argumentuje profesor.