Prof. Markowski: PiS jest czystym politycznym złem
- Politycy PiS widzą, że pierwszy raz mają do czynienia z kimś, kto nie jest zawodnikiem wagi lekkiej. Tusk może podnieść słuchawkę i zadzwonić do każdego najważniejszego polityka na świecie i zwrócić się do niego po imieniu. Może to zrobić, w przeciwieństwie do polityków partii rządzącej - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Radosław Markowski, socjolog i politolog z Uniwersytetu SWPS.
Ewa Walas: Mam jednego oponenta - PiS - powiedział Donald Tusk. Czy pana zdaniem to wstęp do kampanii "anty-PiS"?
Prof. Radosław Markowski: Można nazwać strategię Tuska "anty-PiS", ale ja akurat jestem jednym z tych obywateli, którzy również uważają, że PiS jest czystym, politycznym złem, łamiącym konstytucję i degradującym prestiż naszego kraju.
To bardzo trafny pomysł, żeby nie rozmawiać w tej chwili przykładowo o tym, co z absurdalnymi czołgami Abrams czy polityką rodzinną, ale żeby sobie powiedzieć wprost - trzeba odsunąć od władzy to, co degraduje nasz kraj.
Czy to powinna być wspólna linia opozycji?
Kiedy mniejsze partie są mniej więcej równe, ale żadna nie dorasta do tego, żeby walczyć z PiS-em, robienie koalicji jest stosunkowo łatwe. Mniejsi w kupie są silniejsi i paradoks tej sytuacji polega na tym, że słaba Platforma miała moim zdaniem większą zdolność koalicyjną niż teraz, kiedy ewidentnie wzrosło jej poparcie, a spadło z kolei dla Polski 2050 Szymona Hołowni. Tusk ma w tym momencie siłę, jakiej nie ma nikt inny w opozycji. Co więcej, alians Koalicji Obywatelskiej z Hołownią byłby synergiczny – gdyby doszło do tego w tym momencie, mieliby poparcie na poziomie około 40 proc.
Co istotne, Polacy chcą, żeby opozycja się zjednoczyła. Nasze badania od kilku lat wskazują na to jednoznacznie. Inną kwestią jest oczywiście jak i z kim.
W takim razie, co z Lewicą?
Zauważmy, o czym my tu mówimy. Kiedyś lewica to było SLD z poparciem na poziomie 10 czy kilkunastu procent. Wiosna miała kilka, Zandberg 2-3 proc. Łącznie zbierało się to do co najmniej 20 proc. Dziś oni są razem i razem nie są w stanie uzyskać więcej niż 7-8 proc. To trochę zaskakujące, że w kraju relatywnie biednym, z tak dużym wpływem archaicznego kościoła katolickiego kompletnie oderwanego od rzeczywistości, zaniedbaną sfera publiczną progresywno-lewicowe środowiska nie wykorzystują tej sytuacji podanej niemalże na tacy.
Z naszych badań wynika, że ludzi myślących progresywno-lewicowo w Polsce jest między 30 a 40 proc. Obecni liderzy lewicy po prostu nie potrafią tego zagospodarować. Ujawniają za to mnóstwo frustracji wynikających z niejednoznacznych postaw wobec kwestii tak gospodarczych, jak społeczno-kulturowych, co jest w ogóle cechą lewicy wszędzie na świecie, że potrafią z drobnych różnic robić gigantyczne problemy ideologiczne i Polska nie jest tu wyjątkiem.
Dodawanie do koalicji KO-Hołownia słabej i zróżnicowanej wewnętrznie Lewicy, mogłoby zniechęcić wielu do oddania głosu na taki blok. Także możliwość późniejszego politycznego szantażowania bloku przez mała partię jest tyleż częstym, co niepożądanym układem.
Kiedy Donald Tusk ponownie stanął na czele Platformy, dużo mówiło się o niezaspokojonych ambicjach Rafała Trzaskowskiego.
To, co na pewno nie spodobałoby się wyborcom Platformy, Trzaskowskiego, czy Tuska, to konflikt między tymi dwoma panami. Ten, który zostałby wskazany winnym za konflikt, mógłby moim zdaniem pożegnać się z dalszą karierą polityczną.
Ludzie opozycji demokratycznej nabrali przekonania, że jest szansa przywrócenia godnej twarzy krajowi i praworządności. Jeśli to się nie uda z takich powodów, jakie występują na Lewicy, czyli małych ambicyjek personalnych, będzie to bardzo źle ocenione przez wyborców.
Trzeba powiedzieć, że Rafał Trzaskowski odniósł przy tej zmasowanej propagandzie obozu przeciwnego w wyborach prezydenckich olbrzymi sukces. Mało brakowało, a wygrałby wybory prezydenckie. Kto wie, co by się stało, gdyby dotarły wszystkie głosy zza granicy. Miał ogromny zasób i bardziej kosmopolityczno-lewicowo-liberalną twarz.
Bardziej kosmopolityczną niż pozostała część Platformy?
Od wielu lat w Platformie są takie szare garniturki, wśród których panuje przekonanie, że Polska, co by nie zrobić, to takie konserwatywno-kościółkowate państwo i z tym kościołem nie wolno zadzierać. Oni sobie tym trochę zrazili wykształcone, wielkomiejskie, mądre i waleczne kobiety i obawiam się, że będzie je bardzo trudno odzyskać. Mogłoby to się odbyć dzięki Trzaskowskiemu, ale będzie bardzo trudne dla Tuska.
A może jesteśmy właśnie tym konserwatywno-kościółkowatym państwem?
Jak wynika z naszych badań sprzed 2-3 tygodni, kiedy patrzymy na autoidentyfikację elektoratu Koalicji Obywatelskiej, jeszcze nigdy nie było tak ateistyczno-niereligijnego elektoratu w tej grupie.
Nigdy też nie było tak silnej identyfikacji na skali lewica-prawica. Około 23-35 proc. uważa się za lewicowych a jedynie 8 proc za prawicowych, a zdecydowana większość za - centrowych. Ciekawie wygląda też kwestia chodzenia do kościoła - sympatycy KO najczęściej wskazują, że tam nie chodzą lub są w nim 2-3 razy w roku.
KO musi się do tego ustosunkować, gdyż mit konserwatywno-pobożnej Polski i jej elektoratu jest nieprawdziwy. Znaczna część elektoratu tego ugrupowania uważa wręcz, ze Kościół Katolicki to swoiste monstrum organizacyjno-finansowe, które czyni zło. Z tego względu anty-kościelny (czasami) radykalizm Hołowni przyciągnął część dawnych zwolenników PO.
Powrót Tuska był szeroko komentowany przez polityków partii rządzącej. Przykładowo, Michał Wójcik z Solidarnej Polski straszył, że może on oznaczać "likwidację 500 plus, podniesienie wieku emerytalnego dla Polaków i natychmiastowy powrót do polityki zgiętego karku".
Boją się. Widzą, że pierwszy raz mają do czynienia z kimś, kto nie jest zawodnikiem wagi lekkiej. Tusk może podnieść słuchawkę i zadzwonić do każdego najważniejszego polityka na świecie i zwrócić się do wielu z nich po imieniu, co bywa w polityce znaczące. Może to zrobić, w przeciwieństwie do polityków partii rządzącej.
Będą go próbowali opluwać na różne sposoby, widzieliśmy już jak działa ta propaganda i jakie wyobrażenie mają ci politycy o świecie. Takie samo, jak w listopadzie ubiegłego roku, kiedy upierali się, żeby nie gratulować Bidenowi wygranej w wyborach prezydenckich. Takie samo, jak kilka lat temu chcieli budować "fort Trump".
Podobną linię w komentowaniu poczynań Tuska obrała Telewizja Polska.
To jest archaiczna telewizja zaścianka, grajdołu politycznego z ekspertami-profesorkami, którzy nie mają żadnych światowych publikacji i świat o nich nie wie. Największy dramat w tym, że tuż obok, w prawdziwym życiu, eksperci gorączkowo zaczynają się zajmować takimi kwestiami jak nadejście epoki Antropocenu. Mamy gigantyczne wyzwania, w których za chwilę będziemy mierzyli się z tym, że człowiek stał się czynnikiem geologicznym i po raz pierwszy wpływa na nasza planetę jako całość. W telewizji publicznej powinna mieć miejsce wielka akcja socjalizacyjna do tego, jak zmieniać nasze style życia, gospodarkę, nawyki konsumpcyjne etc. etc. żeby się ratować, tymczasem tam cały czas podawana jest głupkowata papka, zakropiona quasi-naukowymi wyziewami.
Na dodatek to kompromitujące zarzucanie Tuskowi, ze mówi po niemiecku, a co gorsza jeszcze po angielsku. Ale czego się spodziewać po telewizji, która informacje o śmierci Andrzeja Wajdy podała jako piątą w kolejności, a mowy naszej noblistki Olgi Tokarczuk nie transmitowała.
Ponieważ ten wielki myśliciel z Żoliborza nie mówi żadnym językiem obcym to ten przekaz trafia. Będziemy obserwowali historie o dziadku z Wehrmachtu i przekonywanie o tym, jakie nieszczęście nam się przytrafiło, że Polak został przewodniczącym Rady Europejskiej.
Z drugiej strony, jak wynika z najnowszego sondażu United Surveys dla Wirtualnej Polski, na Koalicję Obywatelską pod wodzą Tuska zagłosowałoby dziś 27,6 proc. ankietowanych. To wzrost o 6,3 pkt. proc. w ciągu niecałego miesiąca.
Tak, we wszystkich badaniach ten efekt jest bardzo widoczny, ale oczywiście pozostaje pytanie, czy będzie on trwały. Pamiętajmy, że często coś jest atrakcyjne z powodu nowości. Od razu sygnalizuję te dwa dylematy – jak rozmawiać z potencjalnymi koalicjantami, żeby nie zrazić ich do siebie, a po drugie jak przekonywać do siebie grupy, które całkiem zasadnie miały pretensje do Platformy z ostatnich lat.
Myślę, że wielkim błędem PO było w 2015 r. niepolemizowanie ze stwierdzeniami, że "zostawili Polskę w ruinie". Zaczęli mówić, że rzeczywiście nawalili, przepraszać… A zaniechali bronienia tego, co jest tak oczywiste, gdy patrzy się na obiektywne dane statystyczne. Mam to też w naszych badaniach. By była jasność: oczywiście, powinni za niektóre rzeczy bić się w pierś i przeprosić, ale poziom samobiczowania spowodował, że część elektoratu utraciła wiarę, że to ośmiolecie 2007-2015 było sensowne. A było.
Wszystko w rękach Tuska. Początek ma znakomity. Nie spodziewałem się aż takiego, ale oczywiście wiemy też, że to, co podbiło Tuska do góry spowodowało też, że wzrasta w liczbach bezwzględnych dla PiS-u, bo tam jest naprawdę część ludzi, która boi się że oto przyjdzie ten z wilczymi oczami i zabierze 500 plus czy odda Polskę Niemcom.
W Polsce najważniejsze jest to, żeby Tusk i ludzie wokół niego kiedyś jasno dali do zrozumienia, że głosujemy na nich po to, żeby przywrócili w Polsce porządek konstytucyjny i doprowadzili wszystkich winnych łamania prawa pod sąd. To dla przyszłych pokoleń będzie bardzo ważne.
Prof. Radosław Markowski to politolog i socjolog. Specjalizuje się w porównawczych naukach politycznych oraz socjologii polityki. Bada wybory, zachowania wyborcze, demokrację i systemy partyjne.
Zobacz też: Podwyżki dla polityków. "Lawirowanie od ściany do ściany"