Prawo do normalności


Standardy prawa karnego jasno definiują, że po odbyciu kary skazanego uznaje się za „rozliczonego” - czytamy w "Przeglądzie".

25.10.2004 | aktual.: 25.10.2004 09:59

Leszek Pękala, jeden z zabójców ks. Jerzego Popiełuszki, pod zmienionym nazwiskiem od kilku lat pracuje dla „Życia Warszawy”. Ta informacja, ujawniona przez konkurencyjne „Życie” Tomasza Wołka, wywołała gorącą dyskusję publiczną. Bo czy osoba skazana niegdyś za najcięższe przestępstwo ma prawo pracować w mediach albo na innym eksponowanym stanowisku? – pytano. Sprawca całego zamieszania, redaktor naczelny „Życia”, nie miał wątpliwości. – W mediach nie powinno być miejsca dla ludzi z taką przeszłością! – grzmiał Wołek. – Owszem, nie pracują tu same anioły. Jednak ktoś, kto ma na sumieniu tak potworną zbrodnię – nawet jeśli twierdzi, iż według sumienia, czuje się z niej rozliczony – samą obecnością w środowisku wystawia na szwank jego wizerunek i dobre imię. Coś, co w tym zawodzie jest wartością bezcenną.

Nadmierne moralizatorstwo? Być może. Jakkolwiek jednak określić tę postawę, znalazła ona znaczne poparcie wśród przedstawicieli branży. Celowała w tym zwłaszcza stacja TVN, której relacje pałały oburzeniem większym niż na łamach Wołkowego pisma. W efekcie Leszek Pękala na własną prośbę rozstał się z „ŻW”, w czym bez wątpienia pomogła mu postawa kierownictwa gazety i wydawnictwa – delikatnie mówiąc, niezdecydowana.

Piętno na czole na pożegnanie

A zatem, można by rzec, sprawa zakończona. Tylko czy rzeczywiście ów finał zasługuje na miano sprawiedliwego? – Stańmy na gruncie pryncypiów państwa prawa – proponuje prof. Marian Filar, karnista z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. – A te jasno definiują, że po odbyciu kary skazanego uznaje się za „rozliczonego”. I za wyjątkiem sytuacji, w których sąd okresowo pozbawia byłego więźnia części praw obywatelskich, ma on prawo powrotu do normalności. Czyli również podjęcia pracy, i to na takich samych warunkach jak reszta obywateli. Chcemy czy nie, takie są standardy współczesnego prawa karnego, dla których alternatywą są rozwiązania sprzed wielu, wielu lat – na przykład wypalanie skazańcom na pożegnanie piętna na czole...

– Oczywiście, są zawody, których wykonywanie wymaga pewnych cech moralnych, jakich byłemu zabójcy raczej brakuje – dodaje Filar. Zdaniem prof. Zbigniewa Hołdy z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, chodzi tu o tzw. zawody zaufania publicznego. – Czyli, w myśl prawa, sędziów, adwokatów, notariuszy, ławników – wymienia profesor. – Do tej grupy zalicza się także m.in. nauczycieli, lekarzy, słowem, osoby pracujące w sektorze publicznym. A ludzie mediów? Choć bardzo szanuję dziennikarzy, w tej grupie ich nie dostrzegam. To zaś, że w środowisku dziennikarskim obowiązują wewnętrzne kodeksy etyczne, do przepisów prawa ma się nijak. Prawo prawem, jednak w potocznej opinii dziennikarstwo zalicza się do profesji zaufania publicznego. W badaniach CBOS, przeprowadzonych w kwietniu 2004 r., aż 80% respondentów wyraziło taki właśnie pogląd. Co więcej, odsetek wskazań dał dziennikarzom dziewiąte miejsce w hierarchii zawodów zaufania publicznego (po lekarzach, pielęgniarkach, notariuszach, adwokatach, radcach prawnych,
psychologach, tłumaczach przysięgłych i farmaceutach). W tych samych badaniach czytamy również o przymiotach, jakimi powinny charakteryzować się osoby wykonujące te profesje. Do najważniejszych zaliczono – umiejętność wzbudzenia zaufania, utrzymania tajemnicy zawodowej oraz wysokiego poziomu świadczonych usług. A ponadto – „nienaganną postawę moralną i etyczną”...

Przesłanki nieprawdziwe i niesprawdzone

Widziana w tym świetle wypowiedź prof. Jacka Hołówki, etyka z Uniwersytetu Warszawskiego – szeroko komentującego „sprawę Pękali” – zdaje się nabierać uprawomocnienia. – Ważne jest to, co myśli opinia publiczna – stwierdził profesor na antenie radia Tok FM. – A ta nie życzy sobie, by osoba, która jest zabójcą księdza, chociaż nie pozbawiono jej praw obywatelskich i prawnie może się ubiegać o wszelką możliwą pracę, znalazła sobie miejsce eksponowane, w którym jest łatwo widoczna. Moja odpowiedź jest bardzo prosta – ktoś taki jak Pękala zasługuje wyłącznie na anonimowość.

Tyle że przesłanki, na podstawie których Hołówka wyraził swój pogląd, są nieprawdziwe i niesprawdzone. Bo po pierwsze, Pękala nie zajmował eksponowanej posady, a po drugie – nie można stwierdzić, że skazanie go na anonimowość jest życzeniem opinii publicznej. Zacznijmy od posady – otóż jeden z zabójców ks. Popiełuszki nie był nawet podrzędnym dziennikarzem. Jego praca dla „ŻW” polegała na zbieraniu reklam i ogłoszeń. Jaki ma to związek z zawodem zaufania publicznego? Żaden.

– Fakt, iż nie jest dziennikarzem, działa tylko w biurze reklamy, nie ma znaczenia, takie biura bowiem stanowią integralną część każdego wydawnictwa. A ich pracownicy w kontaktach z klientami i opinią publiczną też reprezentują konkretne tytuły oraz wpływają na ich wiarygodność i reputację – twierdził tymczasem na łamach swojego pisma Tomasz Wołek. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że ta dość karkołomna logicznie konstrukcja służyła wyłącznie jednemu celowi – zapewnieniu o zasadności rozpętania całej sprawy.

Jeśli zaś chodzi o przekonania opinii publicznej – brakuje w Polsce aktualnych badań, których wyniki wyrażałyby społeczne oczekiwania wobec procesu readaptacji zabójców. Są za to dość świeże badania CBOS, z maja 2004 r., w których respondenci wypowiadali się o tym, jak postępować wobec osób karanych za inne ciężkie przestępstwo – pedofilię. Ponad 97% zgodziło się, by policja miała możliwość sprawdzenia, co robią i gdzie przebywają skazani niegdyś za ten czyn. Tyle samo twierdziło, że byli skazańcy powinni mieć absolutny zakaz pracy z dziećmi – w szkołach, świetlicach itp. Jednak już tylko 17% respondentów godziło się na wyraźne oznakowanie mieszkań należących do osób, które odbyły karę więzienia za pedofilię.

Jaki z tego wniosek? Otóż działania mające dodatkowo pognębić nie zyskują sympatii opinii publicznej. Tymczasem w takich kategoriach można rozpatrywać nie tylko malowanie charakterystycznych znaków na drzwiach, ale również odmawianie prawa do pracy na zupełnie podrzędnym stanowisku.

Niechciany były skazaniec

Zwłaszcza że sytuacja na rodzimym rynku pracy wcale byłych skazańców nie rozpieszcza. Co roku polskie zakłady karne opuszcza ponad 9 tys. osób. Tylko 10-15% z nich ma szansę na znalezienie zatrudnienia. Na tak złą sytuację ma wpływ zarówno niewielka liczba ofert pracy, wysokie bezrobocie, jak i fakt, że sami pracodawcy nie wykazują chęci współpracy z byłymi więźniami. Firmy po prostu nie chcą ryzykować ani brać na siebie odpowiedzialności, jaką jest zatrudnienie osoby z więzienną przeszłością. Ich właścicielom nie ułatwia podjęcia decyzji polski system podatkowy – ten bowiem, w przeciwieństwie do rozwiązań w wielu krajach Europy Zachodniej, nie przewiduje żadnych ulg w przypadku zatrudniania dawnych osadzonych.

A zatem – patrząc na „sprawę Pękali” z tej perspektywy – trudno nie nabrać przekonania, że uczyniono mu wielką krzywdę. I choć dla wielu brzmi to wręcz obrazoburczo, fakty przemawiają same za siebie – byłego skazańca pozbawiono pracy, a ujawniając jego nowe nazwisko i przypominając zapomniany już wizerunek, ograniczono i tak niewielkie szanse na znalezienie kolejnej posady. Oczywiście, tego typu argumentacja spotkać się może z wyraźnym odporem – że „ten człowiek” pracę miał, podczas gdy tysiące innych, przez całe życie uczciwych mogło o niej tylko pomarzyć. I że nie ma co żałować jego dekonspiracji, ponieważ Pękala sam siebie uczynił osobą publiczną, brutalnie mordując, za co w konsekwencji został skazany w głośnym procesie.

To wszystko prawda. Tyle że niewiele mająca wspólnego z racjami moralnymi. Także tymi podzielanymi – przynajmniej publicznie – przez sprawcę medialnej nagonki na Leszka Pękalę. – Z punktu widzenia chrześcijańskiego, takiego normalnego patrzenia człowieka wiary, ten zabójca ma prawo żyć, ma prawo pracować, ma prawo zmienić imię i nazwisko, żeby się pozbyć swego piętna – mówił w rozmowie z dziennikarzem „ŻW” bp. Tadeusz Pieronek. – Wyciąganie tego wszystkiego dzisiaj nie jest dla mnie moralnie klarowne. Nic dodać, nic ująć.

Pękala nie jest osobą publiczną

Prof. Leszek Kubicki, b. minister sprawiedliwości
- Czy Pękala może żądać odszkodowania od „Życia”?
– Był raczej osobą znaną publicznie, a nie osobą publiczną w rozumieniu prawa – wyjaśnia prof. Kubicki. – Nie oznacza to jednak, że Leszek Pękala – jako osoba prywatna – może się skutecznie ubiegać o jakiekolwiek roszczenia z tytułu ochrony dóbr osobistych. Zwłaszcza jeśli widnieje jeszcze w rejestrze skazanych. Artykuł w „Życiu” nie zawierał bowiem nieprawdziwych informacji. Pękala był przecież jednym ze sprawców zabójstwa ks. Popiełuszki.

– Gdyby Pękala uparł się i dochodził swoich praw w procesie cywilnym, bardzo trudno byłoby mu wygrać – konkluduje profesor. – Bo faktu ujawnienia miejsca jego pracy nie można rozpatrywać w kategoriach prawnych. To raczej kwestia do rozważań moralnych, do zastanowienia się, czy publikacja „Życia” nie naruszyła zasad etyki dziennikarskiej. A moim zdaniem, do tego właśnie doszło. Bo czym innym jest odbieranie osobie, która odbyła karę, prawa do zatrudnienia?

Marcin Ogdowski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)