Pracownicy socjalni zabierali jedzenie bezdomnym? Ziobro wkracza do gry
Prokuratura Krajowa nakazała wnikliwie wyjaśnić sprawę z ośrodka pomocy społecznej w Piasecznie. To efekt publikacji Magazynu WP.
W lutym 2022 r. napisaliśmy, że niektórzy pracownicy ośrodka pomocy społecznej w Piasecznie nie przekazywali jedzenia potrzebującym. Zabierali je dla siebie i swoich rodzin. A przynajmniej tak twierdzą osoby, które odmówiły brania udziału w tym procederze. Sygnaliści zgłaszali swoje zastrzeżenia dyrekcji ośrodka. Następnie – jak uważają – zaczęli być szykanowani w miejscu pracy.
Dyrekcja ośrodka zaprzeczała. I zapowiedziała pozwanie redakcji.
- Przedstawione przez WP doniesienia są bulwersujące. Zarazem można mieć poważne wątpliwości co do tego, czy sprawa została należycie wyjaśniona, mimo że prokuratura w Piasecznie ją umorzyła - wskazał tuż po publikacji materiału Marcin Warchoł, wiceminister sprawiedliwości. I obiecał, że zainteresuje sprawą Prokuraturę Krajową.
Tak się stało.
"Analiza akt sprawy wykazała, że w sprawie nie wykonano szeregu istotnych czynności dowodowych, w związku z czym decyzja o umorzeniu sprawy była przedwczesna. Polecono podjęcie postępowania i uzupełnienie materiału dowodowego" - przekazała nam oficjalnie Prokuratura Krajowa.
Nieoficjalnie zaś usłyszeliśmy od osoby blisko związanej z "krajówką", że lokalni prokuratorzy najprawdopodobniej zapomnieli, jaka jest ich rola.
- Cała sytuacja z Piaseczna przypomina układ, w którym jeden kryje drugiego. Nie przesądzając o winie, na pierwszy rzut oka widać, że nikomu nie zależało na rzetelnym sprawdzeniu doniesień sygnalistów - twierdzi nasz rozmówca.
Dowód z prokuratury
Lutowy tekst powstał na bazie rozmów z kilkorgiem pracowników socjalnych z ośrodka w Piasecznie. Jedna z osób wystąpiła pod nazwiskiem - zmieniła już pracę i stwierdziła, że nie musi się bać przełożonych.
Nasi rozmówcy wskazywali, że niewydane potrzebującym porcje jedzenia trafiały do torebek, plecaków i bagażników aut niektórych pracowników ośrodka, zamiast do miejskiej jadłodzielni.
Pracownik X: - Zachęcano mnie, bym też sobie coś wzięła, że wystarczy dla wszystkich. Niektórzy pakowali do samochodów po 10 obiadów. Aż się dziwiłam, bo to więcej niż jest w stanie zjeść cała rodzina. Co oni z nimi robili?
Pracownik Y: - W zasadzie mało kto w ośrodku się krył. Panowało przekonanie, że to logiczne, że najpierw bierze się dla siebie. Jak raz powiedziałem, że przecież tak nie wolno, na twarzach pojawiło się szczere zdziwienie.
Wirtualna Polska dysponuje nagraniami oraz zdjęciami, na których widać pracowników socjalnych piaseczyńskiego ośrodka, układających żywność w prywatnych autach. Nie publikujemy ich na prośbę autorów tych materiałów, którzy obawiają się, że publikacja mogłyby się przyczynić do utraty ich anonimowości.
Wioletta Urban, dyrektorka Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Piasecznie, zdecydowała się złożyć zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez pracowników wynoszących jedzenie. Sprawą zajmowała się prokuratura w Piasecznie. Umorzyła postępowanie bez uzasadnienia swojej decyzji, straty wyceniając na 17 zł. Pracownicy, którzy poinformowali o procederze, szkodę szacowali na ok. 20 tys. zł.
Kierownictwo ośrodka - i przed, i po publikacji Magazynu WP - zaprzeczało, że dochodziło do jakichkolwiek nieprawidłowości. Kluczowym dowodem na to - zdaniem dyrekcji placówki - jest fakt, że piaseczyńska prokuratura umorzyła postępowanie.
Tymczasem prawnicy mieli wiele wątpliwości do sposobu, w jaki prowadzono czynności.
Policja przesłuchiwała pracowników w ośrodku, a nie na komisariacie, przez co część bała się źle mówić o koleżankach i kolegach siedzących kilka biurek dalej. Niektórzy przesłuchiwani oficjalnie się sprzeciwili takiej praktyce. Policja jednak odpowiedziała, że prawo nie zabrania przesłuchiwania świadków w ich miejscu pracy.
- Cały tok postępowania, od złożenia zawiadomienia do umorzenia, może budzić wątpliwości. Moim zdaniem uznanie przez prokuraturę, że nie doszło do popełnienia przestępstwa w tych okolicznościach, świadczy wyłącznie o tym, iż zdaniem prokuratury w Piasecznie nie doszło do popełnienia przestępstwa. Nic więcej - uważa adwokat Radosław Płonka, wspólnik w kancelarii Płonka Ozga.
Jego zdaniem koncepcja, by przesłuchiwać w samym ośrodku pracowników tego ośrodka -twierdzących, że ich koleżanki i koledzy popełnili przestępstwo - jest "dość brawurowa".
Sprawę analizowała też Polska Federacja Związkowa Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej, czyli największa organizacja w Polsce zrzeszająca pracowników socjalnych.
- Po wstępnej weryfikacji sprawy mamy przekonanie, że pracownicy, którzy zwrócili uwagę na poważne nieprawidłowości w funkcjonowaniu ośrodka oraz zachowaniu niektórych innych pracowników, są źle traktowani, dyskryminowani. Wszystko wskazuje na to, że jedynym powodem takiego traktowania jest brak zgody na patologiczne zachowania – mówiła Magazynowi WP w lutym Dorota Ścisło, członek zarządu federacji.
I dodała, że czasem bywa tak, że tzw. sygnaliści są szykanowani i ponoszą negatywne konsekwencje za podejmowanie działań w słusznej sprawie.
- Z moich obserwacji wynika, że w takich przypadkach często powstaje większa grupa dbających w pierwszej kolejności o siebie. Pracownicy wzajemnie się kryją, a kierownictwo ośrodków udaje, że problem nie występuje, bo świadczyłoby to o niewłaściwym nadzorze - dostrzegła Dorota Ścisło.
Szacunek dla sygnalistów
Wiceminister Marcin Warchoł skierował jeszcze w lutym do zastępcy prokuratora krajowego pismo z prośbą o rozważenie ponownego wyjaśnienia sprawy. W rozmowie z WP podkreślił, że nie ma najmniejszych wątpliwości co do zasadności swojego postulatu.
- Nie ma zgody na haniebne czyny. Czy do takich doszło i czy da się przypisać konkretnym osobom odpowiedzialność karną - trzeba dopiero wyjaśnić - zastrzegł wiceminister sprawiedliwości. Nie ukrywał jednak, że jego zdaniem dotychczasowy przebieg postępowania był niewystarczający.
Do takiego samego przekonania doszła Prokuratura Krajowa.
Na tym etapie wystarczy, aby prokuratorzy z Piaseczna zajęli się sprawą. Następnie – w zależności od rozstrzygnięć – niewykluczone, że zaangażują się śledczy z jednostki nadrzędnej.
- Sprawy tego typu są trudne do prowadzenia – najczęściej chodzi o czyny sprzed wielu miesięcy, a niekiedy lat, podejrzewani mają możliwość ustalenia wspólnej wersji zdarzeń, która jest logiczna. Natomiast najistotniejsze jest to, by ludzie, którzy dostrzegają nieprawidłowości, nie czuli się zlekceważeni przez państwo i by nie żałowali, że informują o czymś, co uznają za złe – mówi nam osoba związana z prokuraturą.