Czy powrót dzieci do szkoły jest bezpieczny – to pytanie zadaje sobie przed 1 września każdy ojciec i matka. Sprawdziliśmy, jak wygląda sytuacja w krajach, w których dzieci poszły już do szkoły. Raporty jasno pokazują, gdzie drzemią zagrożenia. Staniemy się drugim Izraelem, czy drugą Danią? O tym przekonamy się za kilka tygodni.
Za kilka dni rozpocznie się nowy rok szkolny. "Nowy", bo powakacyjny, "nowy", bo epidemiczny, inni niż dotychczas. Czy jesteśmy gotowi na to, by dzieci oraz nauczyciele tłumnie wrócili do instytucji oświatowych? Co na temat otwarcia szkół mówią raporty naukowe? Jakie są doświadczenia państw, które wpuszczenie dzieci do klas mają już za sobą?
Z badań wynika, że początek i przebieg roku szkolnego może wyglądać bardzo różnie. Możliwe, że do drastycznego wzrostu zachorowań dojdzie już w pierwszych dniach; możliwe też, iż pomimo trwania epidemii, otwarte klasy nie wpłyną na skok krzywej.
Od czego to zależy? Od trzech rzeczy. Przyjrzyjmy się każdej z nich po kolei.
Po pierwsze: poziom transmisji
Czy bezpieczne otwarcie szkół jest w ogóle możliwe? Z badań wynika, że tak [1, 2, 3 - bibliografia na końcu tekstu]. Pod warunkiem, że poziom transmisji w danej społeczności jest niski.
Innymi słowy - raporty naukowe wskazują, że jeśli w danym województwie, regionie, mieście stwierdza się mało nowych zachorowań, szkoły mogą funkcjonować bezpiecznie. Kluczowe jest: co znaczy "niski poziom transmisji"?
Badania prowadzone na społecznościach szkolnych w Korei Południowej wskazują, że relatywnie bezpieczny poziom transmisji to około 1 nowe zachorowanie na milion mieszkańców kraju (obecnie w Polsce mamy mniej więcej 16 nowych przypadków na milion).
Nawet przy tak niskim poziomie nowych zachorowań władze w Korei Południowej wprowadzały takie środki ostrożności, jak stopniowe otwieranie szkół (najpierw starsi uczniowie, potem młodsi) czy dzielenie uczniów na grupy i posyłanie na lekcje partiami.
Dodatkowo wszystkie dzieci i kadra szkoły byli regularnie poddawani testom. Gdy któryś z nich dawał pozytywny wynik, nauczanie w danej placówce wracało na platformę online.
Badania analizujące sytuację w Seulu w ciągu dwóch miesięcy od otwarcia szkół (z zachowaniem powyższych obostrzeń) nie wykazały istotnego wzrostu zachorowań na COVID-19 w badanych populacjach [1].
Innymi słowy, z raportów wynika, że otwarcie szkół przy tak niskim poziomie transmisji jest dobrym pomysłem i nie prowadzi do drastycznego wzrostu zachorowań.
A jak wyglądają doświadczenia europejskie?
Z analiz Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (European Centre for Disease Prevention and Control; ECDC) wynika, że otwarcie szkół prawdopodobnie nie wpływa znacząco na przebieg epidemii, jeśli w szkole przestrzegane są podstawowe zasady dystansowania, higieny i profilaktyki (np. zasłanianie nosa i ust).
Jednak raport ECDC podaje, iż w regionach, w których notujemy wysoki poziom transmisji, w szkołach będzie prawdopodobnie dochodziło do pojawiania się dużych ognisk zachorowań, a tam, gdzie nowych przypadków jest mało, szkoły najpewniej będą mogły pracować bezpiecznie.
Należy się więc spodziewać, że stan epidemii na zewnątrz szkoły wpłynie na to, co się wydarzy w środku, a nie na odwrót.
Eksperci z ECDC podają: "dowody na to, jakoby [otwarte] szkoły powodowały przenoszenie COVID-19 w społeczności są ograniczone, mamy jednak przesłanki wskazujące na to, że transmisja społeczna jest importowana do środowiska szkolnego lub odzwierciedlana w środowisku szkolnym" [3].
Potwierdzają to choćby dane z Danii, Islandii czy Irlandii, gdzie otwarte szkoły nie wpłynęły istotnie na przebieg epidemii [3].
Jeśli jednak śledzicie uważnie przebieg zakażeń w innych krajach, to zapewne w tym momencie macie ochotę zapytać: a co z Izraelem?
No właśnie – sprawdźmy, co takiego stało się w Izraelu.
Po drugie: maseczki i wymiana powietrza
W maju tego roku władze Izraela zdecydowały się otworzyć szkoły. Bardzo szybko, bo już po 10 dniach od powrotu uczniów do klas, doszło do szybkiego wzrostu liczby nowych przypadków.
Duże ognisko zachorowań pojawiło się szkole średniej w Jeruzalem. Objęło 153 uczniów, 25 przedstawicieli kadry oraz 87 bliskich osób (rodzeństwo, rodzice, znajomi) [4].
Co było powodem?
Nie sposób wyodrębnić tylko jednej przyczyny. Eksperci są jednak zdania, że największą winę za pojawienie się ogniska ponosi obniżenie standardów profilaktyki.
W tamtych dniach w Jeruzalem doszło do fali ekstremalnych upałów. Temperatura przekraczała 40 stopni, dlatego zrezygnowano z zalecanych zajęć na świeżym powietrzu, a także z regularnego wietrzenia pomieszczeń.
Uczniowie siedzieli stłoczeni po 30 osób lub więcej w zamkniętych klasach, w których uruchamiano klimatyzację.
Ponadto, ze względu na te trudne warunki, młodzież przestała przestrzegać obowiązku zakrywania nosa i ust.
Należy również zaznaczyć, że decyzja dotycząca otwarcia szkół w Izraelu zapadła wtedy, gdy liczba nowych przypadków na dzień wynosiła około 15 na milion (mniej więcej tyle, ile teraz w Polsce) [4].
Po trzecie: dystans
Przykład Izraela pokazuje, że najgorszym, co możemy zrobić we wrześniu, jest popuszczenie cugli.
Kraje, którym udaje się utrzymać epidemię w ryzach przy otwartych szkołach, stosują się do różnych wytycznych, ale wszędzie kluczem jest zmniejszenie grup, w jakich dzieci są nauczane, zwiększenie dystansu pomiędzy uczniami (również w czasie przerw), dbałość o higienę oraz częsta wymiana powietrza, a wręcz – prowadzenie zajęć na świeżym powietrzu, jeśli tylko jest taka możliwość [5].
Ogromne znaczenie ma więc liczebność roczników w obrębie szkół oraz liczebność klas w obrębie zajęć lekcyjnych.
Dane naukowe wskazują wyraźnie, że trzydzieścioro dzieci w jednej klasie to zdecydowanie zbyt duża liczba.
Przykładowo, w Chile, gdzie grupy klasowe są liczne (ponad 30 uczniów), badania dowiodły, że po 2 miesiącach od otwarcia szkół 10 proc. uczniów i 17 proc. kadry wykazywało pozytywne miano przeciwciał przeciw SARS-CoV-2 [6].
Jak to wszystko wygląda w Polsce i jakie w ogóle są nasze możliwości?
Polskie realia
Powyższy przegląd danych wskazuje wyraźnie, że w warunkach polskich możemy mieć co najmniej trzy problemy.
Po pierwsze, obecny poziom transmisji jest wyższy, niż w krajach, w których udaje się utrzymać epidemię w ryzach pomimo otwartych szkół.
Po drugie, jak w naszych szkołach, w których już teraz klasy są przepełnione, a roczniki zagęszczone wprowadzić dystansowanie uczniów i rozdzielanie klas?
Jeżeli dzieci mają mieć porozdzielane zajęcia, które będą prowadzone w mniejszych grupach, to szkoły potrzebują dodatkowych nauczycieli. Kto miałby ich zatrudnić i jak to sfinansować?
Trzeba też sobie uświadomić, że niektóre szkoły po prostu fizycznie nie mają możliwości rozdzielenia dzieci i przeprowadzenia ich lekcji w większej liczbie tur, ponieważ już teraz prowadzą zajęcia na dwie zmiany.
- W Polsce jest bardzo dużo szkół podstawowych, które nadal odczuwają skutki dwóch poprzednich reform – mówi Marta Szymańska, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 20 w Gdyni. – Najpierw do sześcioletnich szkół podstawowych poszły sześciolatki, stąd na dwóch poziomach jest po półtora rocznika, czyli np. sześć klas zamiast czterech, jak w poprzednich latach, później szkoły te zostały szkołami ośmioletnimi, tym sposobem w szkołach jest dużo za dużo uczniów. W naszej szkole w skutek opisanych działań znalazło się dodatkowych 300 uczniów.
Dyrektor Szymańska wskazuje: - Już wcześniej szkoła była przepełniona, obecnie uczy się w niej prawie 700 uczniów zamiast 300, na które jest przystosowana. Za mało jest sal, przez co lekcje trwają od 7.50 do 17.20, za mało miejsca na korytarzach, nie ma odpowiednich szatni, problemem jest mała (55 metrów kwadratowych) stołówka, w której wydawane są posiłki dla prawie 450 osób. W normalnym trybie nasze funkcjonowanie jest bardzo trudne i możliwe dzięki ciężkiej pracy oraz rozwiązaniom logistycznym typu przesunięcia w czasie trwania przerw w klasach młodszych i starszych. Jednak żyjąc w takiej rzeczywistości trudno mówić o spełnianiu wytycznych GIS związanych z COVID-19.
Widać więc wyraźnie, że na chwilę obecną zalecenia to jedno, a rzeczywistość – drugie.
To nie wszystko. Obecnie niemal cała odpowiedzialność została przerzucona na dyrektorów placówek. To oni muszą zorganizować funkcjonowanie szkoły i nie uzyskują w tym zakresie żadnego konkretnego wsparcia.
Ministerstwo Edukacji Narodowej podaje: "W miarę możliwości zaleca się taką organizację pracy szkoły i jej koordynację, która umożliwi zachowanie dystansu między osobami przebywającymi na terenie szkoły i ograniczy gromadzenie się uczniów (na przykład różne godziny przychodzenia uczniów z poszczególnych klas do szkoły, różne godziny przerw lub zajęć na boisku)" [7].
"W miarę możliwości", "zaleca się", "na przykład". To nie są konkrety. Tych brakuje również tam, gdzie trzeba jakoś zorganizować codzienne życie szkoły.
Ministerstwo podaje bowiem, że "na terenie szkoły nie ma obowiązku zakrywania nosa i ust. [Uczeń] może to robić dla zwiększenia własnego bezpieczeństwa. Mydło, ciepłą wodę i płyn dezynfekujący zapewnia szkoła" [7].
To oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, jeśli dziecko jedzie do szkoły transportem publicznym, musi mieć w nim założoną maseczkę (kupioną przez rodziców). Ale kiedy siedzi w klasie z trzydzieściorgiem innych dzieci, kiedy bawi się na korytarzu szkolnym czy przebiera się w szatni, maseczkę może sobie zdjąć.
Po drugie, jeśli dyrektor zechce, może wprowadzić zalecenie noszenia maseczek – nikt mu tego nie zabroni. Ale jeśli będzie miał taką fantazję, powinien to sam sfinansować lub uzyskać finansowanie z samorządu.
- Szkoły pozostawione same sobie mogą po prostu nie dać rady. Myślę, że to jest ten moment, w którym my, rodzice powinniśmy czynnie zaangażować się w życie szkoły i pomóc jej w zapewnieniu bezpieczeństwa dzieci oraz nauczycieli – mówi Anna, mama dziesięcioletniej Zosi i ośmioletniego Krzysia, którzy od września powrócą do szkoły podstawowej.
– Jesteśmy wszyscy zmęczeni, mamy mnóstwo pracy, a do tego przez ostatnie miesiące musieliśmy uczestniczyć w zdalnej nauce i opiece nad naszymi dziećmi. Ale chyba nie ma innej drogi – dodaje matka. - Skoro nie dostaliśmy odgórnej pomocy, to musimy ją sobie zapewnić oddolnie, w obrębie małych społeczności.
Zapytana, jaki rodzaj pomocy ma przede wszystkim na myśli, odpowiada: - Chociażby pomoc w zorganizowaniu maseczek czy wspólne poszukiwanie rozwiązań logistycznych i organizacyjnych.
Wrzesień 2020
Dane naukowe mówią jasno: bezpieczny powrót do szkół jest możliwy. Pytanie tylko – czy już teraz? Czy przy obecnym poziomie transmisji jesteśmy gotowi na powrót dzieci do szkół? Czy staniemy się drugim Izraelem, czy drugą Danią? O tym przekonamy się już we wrześniu.
Bibliografia:
1. Dattner, I., Goldberg, Y., Katriel, G., Yaari, R., Gal, N., Miron, Y., & Huppert, A. (2020). The role of children in the spread of COVID-19: Using household data from Bnei Brak, Israel, to estimate the relative susceptibility and infectivity of children. medRxiv.
2. Szablewski, C. M. (2020). SARS-CoV-2 Transmission and Infection Among Attendees of an Overnight Camp—Georgia, June 2020. MMWR. Morbidity and mortality weekly report, 69.
3. ECDC (2020). COVID-19 in children and the role of schoolsettings in COVID-19 transmission. 6.08.2020.
4. Stein-Zamir, C., Abramson, N., Shoob, H., Libal, E., Bitan, M., Cardash, T., & Miskin, I. (2020). A large COVID-19 outbreak in a high school 10 days after schools’ reopening, Israel, May 2020. Eurosurveillance, 25(29), 2001352.
5. ECDC (2020). Heating, ventilation and air-conditioning systems in the context of COVID-19. 23.07.2020
6. Torres, J. P., Piñera, C., De La Maza, V., Lagomarcino, A. J., Simian, D., Torres, B., & O’Ryan, M. (2020). SARS-CoV-2 antibody prevalence in blood in a large school community subject to a Covid-19 outbreak: a cross-sectional study. Clinical Infectious Diseases.
7. https://www.gov.pl/web/edukacja/Q-A-powrot-uczniow-do-szkol-i-placowek-1-wrzesnia-2020