Potrącony przez dwa auta 8‑latek nie został przyjęty przez szpital i zmarł. Nowe fakty
8-letni chłopiec, ofiara wypadku komunikacyjnego zmarł po tym, jak Uniwersytecki Szpital Kliniczny we Wrocławiu odmówił jego przyjęcia i odesłał go do innej placówki. Prokuratura wszczęła śledztwo, które ma wyjaśnić, czy wydłużony czas oczekiwania na pomoc doprowadził do śmierci chłopca. Okazuje się jednak, że to nie pierwszy przypadek w tym tygodniu, kiedy szpital nie przyjął pacjenta.
25.09.2014 | aktual.: 25.09.2014 17:41
Jak podaje TVN24, swoje postępowanie w tej sprawie wszczęła Rzecznik Praw Pacjenta Krystyna Kozłowska, ponieważ okazało się, że to już drugi przypadek w ciągu tygodnia, kiedy Szpital Uniwersytecki odsyła pacjenta. - Co tam się dzieje? Czy nikt nie ma nad tym nadzoru? - pyta Kozłowska. Jak dodaje, szpital nie ułatwia współpracy, ponieważ odmawia dostępu do dokumentacji.
Według niej "nie może być tak, że pacjenci są odsyłani". - Jeśli szpital nie może przyjąć pacjenta, bo jest placówką o niższej referencyjności, to takiego pacjenta powinien zabezpieczyć i dopiero przekazać do innego szpitala" - uważa RPP.
8-latek potrącony przez dwa auta
Do wypadku doszło w poniedziałek po południu w Oleśnicy (Dolnośląskie). Według informacji policji, chłopiec w niedozwolonym miejscu wtargnął na jezdnię, gdzie został potrącony przez jadącą fordem focusem 37-letnią kobietę. Chwilę później dziecko uderzył jeszcze nadjeżdżający z przeciwnej strony ford mondeo, kierowany przez 33-latkę. Obie kobiety nie były pod wpływem alkoholu i nie zostały zatrzymane.
Chłopca z miejsca wypadku transportował do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu przy ul. Borowskiej śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Według LPR, informacja o tym, że szpital nie może przyjąć pacjenta, została przekazana dopiero, gdy śmigłowiec wylądował już na szpitalnym lądowisku. Zanim ośmiolatek trafił do drugiej placówki, w której udzielono mu pomocy, minęło prawie 20 minut.
Bogusław Beck, dyrektor szpitala, który nie przyjął dziecka tłumaczył, że na dyżurze był tylko jeden neurochirurg. - Do operacji dziecka potrzeba dwóch. Ściągnięcie go zajęłoby około 40 minut - mówił Beck TVN24. Zdaniem szpitala, ośmiolatek szybciej by otrzymał pomoc w innej placówce.
Dyrektor dodał, że w tym dniu ostry dyżur neurochirurgiczny sprawował inny szpital i dlatego Szpitalny Oddział Ratunkowy odesłał dziecko właśnie tam.
Tymczasem według LPR, Szpital Uniwersytecki najpierw wydał zgodę na przyjęcie pacjenta, a dopiero po wylądowaniu śmigłowca poinformował o tym, że nie ma dyżuru neurochirurgicznego i odesłał dziecko do Szpitala Wojskowego przy ul. Weigla. Transport trwał kolejne cenne minuty, a stan ośmiolatka był na tyle ciężki, że nie udało się go uratować mimo 1,5-godzinnej reanimacji w drugiej placówce.
Źródło:* TVN24, WP.PL*