Pospieszalski: zostałem pobity pod krzyżem
W nocy z 9 na 10 sierpnia zostałem poturbowany przez tzw. nieznanych sprawców. Poznałem "światłą" młodzież - pijanych żuli, którzy rozrywali żółtą, pluszową kaczkę z okrzykiem: "Jeszcze jeden, jeszcze jeden", a później: "Gdzie jest Jarek?". To było nawoływanie do zabójstwa - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Jan Pospieszalski. Dziennikarz, jeden z autorów filmu "Solidarni 2010" pyta, dlaczego nikt nie potępił tego incydentu. Ujawnia, że razem z reżyser Ewą Stankiewicz pracuje nad kolejnym materiałem dokumentującym wydarzenia spod krzyża.
Przeczytaj też wywiad z Wojciechem Cejrowskim: "Władze miasta pozwoliły na oszczanie krzyża"
WP: Joanna Stanisławska: W czwartek o godz. 8 rano symboliczny krzyż upamiętniający ofiary katastrofy smoleńskiej został usunięty spod Pałacu Prezydenckiego. Jak pan przyjął tę wiadomość?
Jan Pospieszalski: - O tym haniebnym wydarzeniu pod tytułem "przyszło czterech panów i ja", raperzy już układają piosenki. Pan Michałowski z rozbrajającą szczerością przyznał, jak gigantycznym problemem jest dla władz miasta sprawa upamiętnienia ofiar katastrofy w Smoleńsku. Krzyż był symbolem upominania się o to godne upamiętnienie oraz o rzetelne śledztwo w sprawie katastrofy. Dopiero teraz, pięć miesięcy po tragedii, wychodzą na jaw zdumiewające fakty, np. informacja o tym, że strona rosyjska nie wyraziła zgody na obecność polskich funkcjonariuszy BOR na lotnisku w Smoleńsku, kiedy miały tam lądować samoloty premiera Tuska 7 kwietnia i prezydenta Kaczyńskiego 10 kwietnia. Zadziwiające, że coś takiego mogło mieć miejsce. To pokazuje, że determinacja "obrońców krzyża" ma sens. To oni mają rację w tym sporze. Ilość propagandy, półprawd i pospolitych kłamstw w tej sprawie jest w dalszym ciągu tak porażająca, że tylko uliczne demonstrowanie pod transparentami, pod biało-czerwonymi chorągwiami, może być
bronią w walce o prawdę.
WP: Krzyż przed Pałacem Prezydenckim podzielił polskie społeczeństwo. Czy nie lepiej się stało, że władze miasta rozwiązały ten problem?
- Bronisław Komorowski mógł jednym ruchem rozstrzygnąć konflikt wokół krzyża kilka miesięcy temu, gdyby publicznie i uroczyście oświadczył, że na Krakowskim Przedmieściu powstanie instalacja, która w sposób godny upamiętni ofiary katastrofy i gdyby zadeklarował, że będzie się domagał rzetelnego śledztwa. Wówczas "obrońcy krzyża" nie mieliby argumentów. A tymczasem posądza się tych ludzi o histerię, pokazuje w mediach jako garstkę frustratów, ludzi niespełna rozumu, odklejonych fanatyków, to bardzo obraża tych młodych, fantastycznych ludzi, którzy w upale i deszczu stoją przed Pałacem Prezydenckim z transparentami domagającymi się międzynarodowego śledztwa i godnego upamiętnienia ofiar katastrofy. Nie dość, że Kancelaria Prezydenta podstępnie usuwa krzyż, to jeszcze podejmuje działania zmierzające do rozbijania rodzin ofiar katastrofy. Te rodziny organizują się od samego początku, od czasu pobytu w Moskwie, wiem, że panie Kochanowska, Gosiewska i Kurtyka, były głównymi inicjatorkami przemawiania jednym głosem
np. w kwestiach finansowych. Środowisko skupione przez pana Andrzeja Melaka – brata śp. Stefana Melaka brało udział w zebraniu ponad 200 tys. podpisów pod obywatelskim wnioskiem o powołanie międzynarodowej komisji śledczej. Tymczasem nagle się okazuje, że powstało jakieś kolejne stowarzyszenie zrzeszające tylko 28 rodzin, które jest autoryzowane przez panią prezydentową i postulaty tego stowarzyszenia się liczą, są nagłaśniane przez media i brane pod uwagę. Z kolei pozostałe inicjatywy się unieważnia. Jeśli takie rzeczy dzieją się pod patronatem Pierwszej Damy to bardzo źle świadczy i o niej samej i o tym, jak dalece daje się ona używać, do manipulowania, dzielenia, skłócania i eskalowania niepokojów wokół tej katastrofy. WP: Liderka "obrońców krzyża", słynna "Joanna od krzyża", z którą rozmawiał reporter Wirtualnej Polski, nawołuje: "Oddajcie krzyż, albo poleje się krew!". Nastroje na Krakowskim Przedmieściu coraz bardziej się radykalizują.
- Nie wiem, kim jest pani "Joanna od krzyża", nie będę komentował jej wypowiedzi. Zresztą tam nie ma lidera, to inicjatywa obywatelska, są bardzo różne środowiska, w tym również prowokatorzy, osoby, które mają poważne problemy z emocjami, plują, sikają, bezczeszczą, obrażają ludzi modlących się. Jeśli ktoś twierdzi, że jest liderem spod krzyża, brzmi to niepoważnie. A nastroje zostały najbardziej zradykalizowane przez wypowiedź pana Bronisława Komorowskiego, który pod dyktando "Gazety Wyborczej" przyznał, że krzyż musi zniknąć. Potem przyszła "noc szyderstwa" z 9 na 10 sierpnia, a radykalizację odczułem na własnej skórze, kiedy zostałem poturbowany przez tzw. nieznanych sprawców. Poznałem tę "światłą" młodzież, lepiej wykształconą, z wielkich miast, tych pijanych meneli, którzy obrażali i szydzili z ludzi, którzy bronili swoich wartości. Jak dziś może pani mówić o radykalizacji nastrojów, jeżeli miesiąc temu pijani żule rozrywali żółtą, pluszową kaczkę ponad głowami ludzi z okrzykiem: „Jeszcze jeden, jeszcze
jeden”, a później „Gdzie jest Jarek?”. To hasło po raz pierwszy pojawiło się w przestrzeni publicznej na meczu Legii, kiedy nadeszła informacja o śmierci Janusza Wejcherta. Kibice skonfliktowani z właścicielami ITI zaczęli wykrzykiwać: "Jeszcze jeden", co zostało jednoznacznie odczytane jako życzenie śmierci Mariuszowi Walterowi. Opinia publiczna zgodnie potępiła ten haniebny i ordynarny przejaw zdziczenia polskiego społeczeństwa. A teraz, 150 dni po katastrofie smoleńskiej dochodzi do podobnego incydentu. Czy pani słyszała jakikolwiek głos oburzenia? Dla mnie to jest skandal! Nie mogę sobie wyobrazić większej radykalizacji od tej, jaką prezentowała ta "światła" młodzież, zionąca alkoholem, rzygająca na ulicę koło Kordegardy, życząca Jarosławowi Kaczyńskiemu śmierci, krzycząca: "Mohery na stos", paradująca z ukrzyżowanym misiem i reklamą "Zimny Lech". Nic gorszego nie mogłem się spodziewać po obywatelach legitymujących się tym samych paszportem, co ja.
WP: Czy pan wybiera się na Krakowskie Przedmieście z kamerą? Czy powstanie kolejna odsłona "Solidarnych 2010”?
- Byliśmy z kamerą pod Pałacem Prezydenckim w dniu zabrania krzyża wieczorem. Ewa Stankiewicz (reżyser filmu "Solidarni 2010" - przyp. J.S.) dokumentuje wydarzenia pod krzyżem już od wielu dni i nocy. Jestem przekonany, że powstanie z tego poruszający film. Nie wiem tylko, czy w Polsce - demokratycznym kraju 20 lat po zwycięstwie Solidarności - znajdzie się nadawca, który będzie chciał go wyemitować. Mam wrażenie, że Polska powoli staje się znów krajem jednej partii i jednej gazety, a niebawem także jednej telewizji, choć rozpisanej na kilku nadawców.
WP: Głównym rozgrywającym ws. krzyża stał się teraz o. Tadeusz Rydzyk. Kościół nie zajął jednoznacznego stanowiska w tej sprawie, co dostrzegł także prezes Jarosław Kaczyński. Nie martwi to pana?
- O. Rydzyk to właściciel prywatnego radia i gazety, to duchowny, który funkcjonuje w ramach swojego przedsięwzięcia medialnego, w sprawie krzyża głównym rozgrywającym jest pan Bronisław Komorowski, który bierze pełną odpowiedzialność za to, co dzieje się na Krakowskim Przedmieściu. Tak samo jak głównym rozgrywającym w sprawie Ahmeda Zakajewa jest premier rządu polskiego, który ulegając naciskom Moskwy zignorował orzeczenia niezawisłych sądów krajów członkowskich UE i zrealizował scenariusz upokarzania, prześladowania człowieka, który walczy o wolność swojego kraju i to 17 września, w rocznicę najazdu Sowietów na Polskę! Człowiek, który został przez sądy w Wielkiej Brytanii i Danii oczyszczony ze wszelkich oszczerczych zarzutów strony rosyjskiej, który jeździł po Europie w sposób nieskrępowany, w Polsce został brutalnie aresztowany. To skandal, wstydzę się za instytucje mojego kraju.
WP: Polski rząd realizował procedury, do których był zobligowany, podobnie jak Szwajcarzy ws. Romana Polańskiego.
- Prosiłbym, żeby pani ważyła słowa, bo czym innym jest gwałcenie trzynastolatek i dawanie im narkotyków, a czym innym jest walka o wolność kraju, w którym ma miejsce ludobójstwo. Trzy lata temu Ahmed Zakajew był gościem programu "Warto rozmawiać", mógł wystąpić w publicznej telewizji i nic się nie stało. Polski konsulat wystawił mu legalną wizę, nie formułując wobec niego żadnych zastrzeżeń. List gończy wystawiony za Zakajewem był ignorowany przez wszystkie normalne państwa na świecie. Mamy do czynienia z bezprawiem, które używa litery prawa po to, by gnębić człowieka, który walczy o wolność własnego narodu, dlatego, że tak chciał Ławrow i rosyjski ambasador, który pogroził paluszkiem.
Z Janem Pospieszalskim rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska