Polska"Polska polityka to kretyństwo i Himalaje absurdu"

"Polska polityka to kretyństwo i Himalaje absurdu"

Kto to jest frajer? Np. ktoś kto uwierzył, że zakaz reklamy wyborczej - płatnych spotów telewizyjnych i plakatów na billboardach cokolwiek zmieni. Czyli np. niżej podpisany. Argumenty były sensowne - że model francuski, że debata merytoryczna, że kontakt z wyborcami, że trzeba jeździć i rozmawiać - zamiast się uśmiechać przy drodze w wielkim formacie, do tego z Photoshopa. Opozycja nie bez racji twierdziła, że to wszystko spisek, bo Platforma i tak sobie zrobi spoty z prezydencji i rządowych wizyt gospodarskich - ale od czego w końcu jest "drugi obieg", sale parafialne, internet, reżyserzy i publicyści zaangażowani? - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Michał Sutowski.

20.07.2011 | aktual.: 26.07.2011 13:05

Wszystko to nie ma już żadnego znaczenia, gdyż zakaz reklamy wyborczej na billboardach zmobilizował partie do publicznego okazania "suwerenności" - opozycja solidarnie (żeby nie wyrażać się bardziej dosadnie) wysłała PKW na drzewo. Trzy najważniejsze partie uraczyły nas "kampaniami informacyjnymi": od jednej dowiedzieliśmy się, gdzie posłanka udziela porad, od drugiej - że partia ma program, od trzeciej - że prezes partii będzie premierem. Tyle informacji. Jedna z partii udała, że się orzeczeniem PKW przejęła i że łamanie forsowanego przez siebie prawa nieco szkodzi wizerunkowi. Reszta nie udała, że się przejęła. Przejęli się publicyści - Janina Paradowska się dziwi, redaktor Łukasz Lipiński jest wściekły, a do tego wszystkiego - minister Pitera się martwi.

Przypływowi tej "suwerenności" nie towarzyszy niestety kreatywność - jedynym pocieszeniem dla prezesa Kaczyńskiego, otwierającego w swym ostatnim spocie wyprzedaż (sprzętu AGD? kolekcji mody późnowiosennej?) jest fakt, że platformerski film promujący prezydencję był jeszcze gorszy. Ale od nędzy tutejszego PR mamy problem poważniejszy. Debata polityczna w Polsce dotyczy już niemal wyłącznie sposobu prowadzenia kampanii, wiarygodności sondaży, wiarygodności i bezstronności PKW, względnie możliwości sfałszowania wyborów - regularnej rozrywki w tych obszarach regularnie dostarczają nam Stefan Niesiołowski, Joanna Senyszyn, ewentualnie europoseł Ryszard Czarnecki. Autotematyzm polskiej polityki sięga już nie wyżyn, a wprost Himalajów absurdu.

Przypominanie o jakichś "wyzwaniach dla Polski", strategiach rozwoju, o - za przeproszeniem - wizjach długofalowych, budzi już tylko politowanie, w wariancie życzliwym - smutny, acz pobłażliwy uśmiech. "Solidarność" może sobie składać choćby i 3 miliony podpisów pod ustawą o płacy minimalnej, doktor Staniłko pisać choćby i dziesięć esejów o polskim dryfie rozwojowym, a minister rozwoju regionalnego Bieńkowska godzinami rozwodzić o tym, że bez inwestycji publicznych (czyt. funduszy unijnych) nasze firmy pójdą na zieloną trawkę. G... to obchodzi tzw. główny nurt. Rząd się przekonał, że "poważne debaty" (OFE)
mogą co najwyżej zaszkodzić, z kolei opozycja - że liczy się tylko mobilizacja "twardogłowych" a spory o centrum, peryferie, Euro i aquaparki ekscytują już tylko zaprzedanych PJN "muzealników".

Można oczywiście położyć się przed telewizorem, względnie serwisem YouTube i dobrze się bawić kolejnymi kretyństwami znanego entomologa, ewentualnie współczuć zazdrosnego męża posłance Kempie (ponoć nawet na kolację z wyborcą żony nie puszcza...) - na polityce serio życie się nie kończy. Problem w tym, że powoli zbliżamy się w Polsce do sytuacji, jaką bodaj Artur Domosławski dostrzegł kiedyś w Ameryce Łacińskiej: jeśli nie interesujesz się polityką, ona i tak wkrótce zainteresuje się tobą. Jeśli faktycznie, jak twierdzi minister Bieńkowska, "publiczne środki to będzie coś, co nasze firmy trzyma przy życiu", środki są głównie z Unii, a Unia właśnie reformuje swój budżet - to od polityki zależeć będzie całkiem sporo. Podobnie - by odwołać się do przypadku sprzed kilku dni - to od polityki, a nie tylko od mitycznego wzrostu PKB, zależeć będzie, czy polscy pracownicy będą mieli szanse na coś więcej niż śmieciowe umowy i status "pracujących ubogich".

Partie polityczne nie znikną, choćby zajmowały się wyłącznie sobą i zdrowiem psychicznym swych liderów. Zarazem zmiany prawa wyborczego pomogą niewiele albo wcale - skoro partie utraciły jakąkolwiek zdolność do artykulacji jakkolwiek istotnych problemów. Za to, czy w tym kraju będziemy rozmawiać o czymkolwiek dla wszystkich ważnym, odpowiada więc "społeczeństwo polityczne". Nacisk z dołu, ruchy społeczne, NGO, kongresy wsparte przez mniej lub bardziej "niezależne" media - stanowią wyłączną szansę na wprowadzenie istotnych tematów na publiczną agendę. A także na zmuszenie tego - albo innego rządu - do pokazania jak to jest otwarty na społeczny głos.

Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski

Tytuł i lead felietonu pochodzą od redakcji

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (80)