Polak oszukał cały świat - prawda wyszła na jaw
W kinach można już obejrzeć nowy film Petera Weira "Niepokonani" na podstawie bestselleru Sławomira Rawicza "Długi marsz". Książka ta, oparta na faktach, do dziś wzbudza szereg emocji - jest po prostu literackim szwindlem. Jej autor spisał historię, której nie przeżył, zmarł zaś w glorii i chwale w 2004 roku.
W latach 50. XX wieku londyńska gazeta "Daily Mail" organizowała wyprawę do Nepalu w poszukiwaniu yeti. Pracujący dla dziennika Ronald Downing przeprowadzał w związku z tym wywiady z różnymi uczestnikami wypraw w Himalaje. Trafił w ten sposób do Sławomira Rawicza, o którym słyszał, że był w Himalajach i widział tam ślady podobne do śladów yeti.
Zamiast o yeti, mieszkający od 9 lat w Wielkiej Brytanii Rawicz opowiedział Downingowi o swojej ucieczce z syberyjskiego łagru przez Mongolię, Tybet, aż do Indii i pokonaniu pieszo 6,5 tys. km. Opowieść była niewiarygodna, a jej uczestnicy - wraz z Rawiczem uciekło sześciu innych mężczyzn - wydawali się superbohaterami, którzy przeżyli najcięższe próby wytrzymałości.
Już samo pokonanie drogi do łagru wydaje się doświadczeniem ponad ludzką siłę. 24-letni porucznik kawalerii Sławomir Rawicz aresztowany w listopadzie 1939 roku był przez rok przetrzymywany w więzieniu w Charkowie i na Łubiance, gdzie torturami próbowano go zmusić żeby się przyznał, że szpiegował dla Polski. Przez sześć miesięcy był przetrzymywany w celi tak wąskiej, że mógł w niej tylko stać. Cela służyła również za toaletę. Więźnia wyprowadzano jedynie na przesłuchania gdzie poddawano go dalszym torturom. Ostatecznie, prawdopodobnie podając mu narkotyki, funkcjonariusze NKWD zdobyli podpis Rawicza pod zeznaniami i skazali go na 25 lat pracy przymusowej w syberyjskim łagrze.
Kilka tysięcy skazanych ubranych w cienkie ubrania i zaopatrzonych w bochen chleba wtłoczono do wagonów bydlęcych i rozpoczęła się kilkutygodniowa zesłańcza tułaczka na północ. Wielu nie wytrzymało narastającego zimna, braku jedzenia i umarło już w czasie podróży.
Na początku grudnia wycieńczony podróżą Rawicz wysiadł z pociągu w Irkucku na Syberii, ale nie był to koniec wędrówki na północ. Dalszą trasę do obozu musiał wraz z innymi przejść pieszo. Przykuci do łańcucha więźniowie brnęli przez śnieg kilkanaście godzin dziennie przez ponad 7 tygodni w kilkudziesięciostopniowym mrozie, szarpani porywistym lodowatym wiatrem. Wkrótce po przybyciu do łagru Rawicz zaczął opracowywać plan ucieczki i odkładać prowiant, gromadzić futra i hubę na podpałkę, a także dyskretnie szukać towarzyszy do szalonej eskapady. Wbrew pozorom nie każdy miał odwagę, żeby zdecydować się na morderczy marsz. W końcu Rawicz znalazł chętnych: Zygmunta Makowskiego i Antoniego Paluchowicza (Polaków), Łotysza Anastazego Kolemenosa, Jugosłowianina Eugeniusza Zaro, Litwina Zachariasza Marcinkovasa oraz Amerykanina, którego imienia nigdy nie poznał – Mr Smitha. Grupa opuściła obóz 303 w początkach kwietnia 1941 roku pod osłoną nocy i zamieci śnieżnej, która przykrywała ślady uciekinierów.
Pokonując dziennie od 30 do 50 km uciekinierzy przeszli Syberię, a potem Rosję, Mongolię i pustynię Gobi, kawałek Chin, Tybet i Himalaje aż do Indii, co zajęło im ponad rok. W szpitalu w Kalkucie uciekinierzy widzieli się po raz ostatni. Nie wszyscy dotarli do celu podróży. Niektórzy zginęli w trakcie wędrówki, nie wytrzymując morderczych warunków (np. trzynastu dni bez pożywienia i wody podczas przemarszu przez pustynię).
Zafascynowany opowieścią Rawicza Ronald Downing namówił Polaka do napisania książki i tak powstał "Długi Marsz" - historia opowiedziana przez Rawicza, a spisana i ubrana w słowa przez Ronalda Downinga. Wydana w 1956 roku książka okazała się hitem i weszła do kanonu literatury przygodowej, sprzedając się w 500 tys. egzemplarzy. Przetłumaczono ją na 25 języków. Sławomir Rawicz stał się na Wyspach Brytyjskich postacią rozpoznawalną, swoją historię opowiadał jeszcze wielokrotnie podczas różnych publicznych spotkań i wystąpień. Zmarł w Wielkiej Brytanii jako bohater 5 kwietnia 2004 roku.
Od momentu wydania książka wzbudzała kontrowersje. Nie brakowało sceptyków, którzy nie wierzyli, że opisana historia zdarzyła się naprawdę, tym bardziej że Rawicz nie miał żadnych dowodów. Nie podobało im się, że wyssana z palca historia - choć świetnie napisana - uchodzi za literaturę faktu. Inni - bez względu na jej autentyczność - absolutnie zafascynowani opowieścią traktowali ją jako świadectwo niezłomności człowieka. W 2004 roku podróżnik i alpinista David E. Anderson z przyjaciółmi wyruszyli w trasę śladem ucieczki Sławomira Rawicza (choć nie pieszo lecz środkami lokomocji). W dwa lata później ten sam szlak pokonał Cyril Delafosse-Guiramand. Podczas podróży dotarły do niego wieści o tym, że Rawicz przywłaszczył sobie cudzą opowieść. Radio BBC postanowiło wtedy udowodnić autentyczność opowieści z "Długiego marszu". Śladów bezskutecznie poszukiwano w Szwecji, Stanach Zjednoczonych, Polsce, Rosji, Szwecji, na Litwie i Łotwie, a także w Instytucie Sikorskiego w Londynie. Tu właśnie dziennikarze BBC
odnaleźli dokument potwierdzający, że Sławomir Rawicz na mocy amnestii z 1942 roku został zwolniony z gułagu i dołączył do Armii Polskiej w Rosji. Nie zgadzało się to z wersją przedstawioną w książce. Z papierów wynikało też, że do gułagu został zesłany za zabicie funkcjonariusza NKWD, a nie za szpiegostwo.
O tym, że podobny marsz się jednak odbył świadczyć miała relacja Ruperta Mayne'a - brytyjskiego agenta wywiadu, który w 1942 roku znajdował się w Kalkucie i rozmawiał tam z trzema mężczyznami uciekinierami z syberyjskiego łagru. Po latach Mayne nie pamiętał jednak ich nazwisk, choć był pewien, że jest to historia opisana w "Długim marszu".
W 2009 roku sprawa ucieczki z łagru 303 znowu stała się głośna. Dziennikarz "Reader's Digest" John Dyson odnalazł w Wielkiej Brytanii Witolda Glińskiego, którego ogłosił autentycznym bohaterem marszu. To właśnie jego historię, przeczytaną w archiwach Instytutu Sikorskiego, miał przywłaszczyć sobie Rawicz.
W maju 2010 roku na ekspedycję szlakiem Witolda Glińskiego, opisaną w "Długim marszu" Rawicza, wyruszyli pieszo, na rowerach i konno: Tomasz Grzywaczewski, Bartosz Malinowski i Filip Drożdż. Choć Gliński nie jest w stanie udowodnić, że to on przeszedł w 1941 roku 6,5 tys. km to uczestnicy „Long Walk Expedition”, którzy byli u niego z wizytą, wierzą w jego wersję. Na relacji Rawicza nie zostawiają suchej nitki. „Ta książka to stek bzdur. Widać, że autor nie miał pojęcia, co opisuje. Nie da się wytrzymać kilkunastu dni na pustyni bez jedzenia i picia. Niepotrzebny jest drut, żeby przejść przez Himalaje! Himalaje to przełęcze, szerokie doliny, przez które prowadzą szlaki. My pokonaliśmy je na rowerach” – dla wp.pl powiedział Bartosz Malinowski.
Niestety, na najciekawsze pytania dotyczące „Długiego marszu” i Sławomira Rawicza nie znamy odpowiedzi. Czy Robert Downing, spisując jego opowieść, wierzył, że to właśnie Rawicz przebył morderczy szlak przez połowę kontynentu? Czy rodzina Rawicza (miał pięcioro dzieci) znała prawdę? I w końcu w jakich okolicznościach poznał historię ucieczki i kim byli jej prawdziwi uczestnicy?
Peter Weir, reżyser wchodzącego na ekrany kin filmu "Niepokonani", podziwia Polaków za nieugiętość i hardość narodowego charakteru. Równocześnie nie jest dla niego istotne to, czy historia przedstawiona w „Długim marszu” jest prawdą czy zmyśleniem. Weir traktuje książkę jako znakomity materiał na film fabularny. A jak produkcję odbiorą polscy widzowie?
Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski