Polak o boskim statusie - jak nim zostać?
By nad Wisłą dobrze wypaść jako tak zwany Polak mieszkający na Wyspach, trzeba mieć kilka gadżetów, które będą świadczyły o boskim statusie i machać nimi przed kioskiem na osiedlu. Można też usiłować mówić z obcym akcentem oraz demonstrować nabyte zalety obcej mentalności. Oprócz tego nie trzeba już nic - wystarczy być po prostu Polakiem mieszkającym gdziekolwiek, czyli sobą - pisze Piotr Czerwiński w felietonie dla Wirtualnej Polski.
19.12.2011 | aktual.: 21.12.2011 11:36
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Święta idą, moi Państwo, a wraz z nimi dzikie tłumy Polonusów, żądnych bigosu i kaszanki, a także półdarmowego piwa, zjadą się do Rzeczpospolitej z całego świata, by w rodzinnym Pacanowie zadawać szyku osiedlowym alejkom najnowszymi ciuchami z Primarku, telefonami w których nie ma języka polskiego oraz zdjęciami z wakacji na Lanzarote poza sezonem. Przyznaję, że jak przystało na święto miłości, Wigilia z takimi ludźmi musi być bolesnym przeżyciem, prowadzącym do niejednej bijatyki zawistnych krajanów, po niejednym półlitrze.
Ale nie pomstujcie; jest bowiem kilka sprawdzonych sposobów na to, jak udawać emigranta we własnym kraju, dzięki czemu aura boskości może w te święta otoczyć również i Was. Wystarczy tylko kilka gadżetów, które można kupić w kantorze lub w internecie. Nie wiem jak wygląda udawanie Polaka mieszkającego w innych częściach świata, ale gdyby ktoś chciał wybrać opcję irlandzką, chętnie służę darmowymi radami. Sprawdza się ona również jako zakamuflowana opcja brytyjska, z zastrzeżeniem, że występuje w innej walucie.
Przede-najbardziej-wszystkim, musicie zaopatrzyć się w kilka euro, może być jedna dycha, jedna piątka i trochę bilonu, ale nigdy poniżej dziesięciu centów. Prawdziwy Irlandczyk gardzi drobnymi poniżej 10 centów, a ich posiadanie świadczy o tym, że jest się z kraju, w którym nie ma kryzysu, czyli tam gdzie ludzie nie mają co jeść. Tak czy siak, pieniądze te musicie nosić przemieszane razem z peelenami i przypadkiem wyjmować je na blaty stołów, lady sklepowe i barowe kontuary. Nie kryjąc zażenowania, za każdym razem gdy to zrobicie, należy powiedzieć: "w Irlandii mieszkam, c'nie?". Warto przy tym być po kielichu, już od siódmej rano. Wraz z Waszym chuchnięciem każdy rozmówca poczuje wtedy powiew wielkiego świata.
Warto też mieć na sobie koszulkę z krótkim rękawem, przedstawiającą emblemat browaru Guinnessa. Oprócz koszulki nie wolno mieć na sobie niczego innego, zwłaszcza w zimny dzień. Jeśli nigdzie nie dostaniecie koszulki z guinnessem, może być przynajmniej polo, ale należy pamiętać, że kołnierz w polo powinien być zawsze zaprasowany do góry i stać dęba. Można też zamiast spodni mieć szorty, a w wersji dla morsów, klapki plażowe. Pomaga to kichać oraz mieć stylowe gile wiszące u nosa, tak jak w wielkim świecie. Gdy ktoś ze słusznym zainteresowaniem przewinie nas oczami od góry do dołu, wykichujemy na jednym wydechu: "w Irlandii mieszkam, c'nie?".
Kichać należy bezwzględnie z obcym akcentem. Pomaga w tym brak znajomości języka angielskiego i nieświadomość brzmienia obcych akcentów. Najlepszy obcy akcent wyjdzie wam po kielichu, ale ponieważ jesteście po kielichu już od siódmej rano vel od dwóch akapitów, o zaletach tego sposobu nie muszę już rozwodzić się ponad miarę. Jeszcze lepiej jest udawać wadę wymowy, mieć polipy w nosie, bardzo niskie IQ i bardzo wysokie mniemanie o sobie samym: wszystko to w połączeniu z byciem po kielichu od siódmej rano pozwoli Wam osiągnąć sukces w zakresie obcej fonetyki.
Nie zaszkodzi też spróbować intonacji typu Doda, vel "Marlena-która-robi-tipsy". W połączeniu z powyższym to w zasadzie brzmi tak autentycznie, jakbyście całe życie, czyli ostatnie sześć lat, spędzili w magazynie supermarketu na Ballyfermot, gdzie wszyscy mają scyzoryki i rozwiązują za ich pomocą problemy metafizyczne.
Do dzieci należy przemawiać wyłącznie po angielsku. Trzeba się jednak upewnić, że w okolicy jest jak najwięcej innych rodziców z dziećmi, gotowych wydrapać nam oczy z zazdrości. Gdy zbierze się ich wystarczająca ilość, trzeba wygłosić jakieś magiczne zaklęcie, ale nie za długie i niezbyt skomplikowane, by brzmiało autentycznie. "Kamtumi bejbe" na początek powinno załatwić sprawę, zwłaszcza z intonacją typu Doda albo Marlena-tipsy i tak dalej. Gorzej, że dziecko powinno wtedy odpowiedzieć płynną angielszczyzną, ale jeśli i ono zostanie dobrze przeszkolone w udawaniu emigranckiego potomstwa, może chociaż wpleść do polszczyzny jakieś obce wyrazy, typu "playstation", "fun", "rules", "cool", "yeah" i tak dalej. Że co? Że już je wplata? No widzicie Państwo. Jak łatwo jest udawać w naszym kraju kogoś, kim się nie jest.
Samochodem należy bezwzględnie zjeżdżać odruchowo na przeciwległy pas, przynajmniej lewym kołem i obowiązkowo trzeba być po kielichu od siódmej rano. Każdemu, kto będzie z tego powodu wyrażał jakieś frustracje, należy powiedzieć głosem, o którego brzmieniu wspominałem wielokrotnie: "W Irlandii mieszkam, c'nie?". Można tak też powiedzieć panu radarowcowi, któremu wraz z prawem jazdy przez przypadek wręczycie wspomniane 10 euro. Będzie to również znak, że dawno nie byliście w ojczyźnie i nie wiecie, jaki jest teraz obowiązujący cennik łapówek. O tym, jak udawać emigranta w polskim areszcie, niestety nie powiem Wam za wiele, bo nie mam takich doświadczeń, ale z pewnością będzie to ciekawe przeżycie.
By wszystkim mina zrzedła, musicie zmienić język Waszego 5-letniego telefonu komórkowego na angielski oraz zaopatrzyć się w laptopa, który ma brytyjski układ klawiatury oraz obcojęzycznego Windowsa. W komputerze tym należy mieć zdjęcia, przedstawiające troglodytów w szortach, obalających flaszki pod palmami na plaży dowolnie wybranego kurortu nad Morzem Śródziemnym. Leżące obok nich troglodytki w bikini będą świetnie udawały Marleny. Jedna z nich będzie oczywiście Waszą nową Marleną, już w 30 stopniach, o ile nie będzie nią jeden z troglodytów obalających flaszki, ale to już ustalicie sobie sami. Wszystko to pożyczycie od dowolnego Irlandczyka lub dowolnego Polaka, mieszkającego w Irlandii, który składuje takie zdjęcia na dowolnym portalu społecznościowym. Objawiając te zdjęcia Waszym najbliższym, nie omieszkajcie dać im do zrozumienia, że są marnym pyłem, bo na tak dalekie podróże po świecie można sobie pozwolić tylko mieszkając w Irlandii, c'nie.
Mieszkając tam również powinniście być obeznani z miejscowymi zwyczajami i podkreślać na każdym kroku, przy którym z kieszeni będą się Wam sypały drobne, oczywiście, że tylko na Zachodzie możliwe są przejawy tak otwartego umysłu, jak przebieranie się za trupa w dzień zmarłych albo jedzenie kaszanki na śniadanie. Aha, zapomniałbym. Musicie jeść kaszankę na śniadanie. To bardzo ważne, kiedy się przybywa z wielkiego świata. Myślę, że powinno Wam w tym dopomóc pozostawanie po kielichu od siódmej rano, na czas nieokreślony, czyli znacznie dłużej od baterii Waszego telefonu i laptopa, które padną z powodu trójpalczastych wtyczek w ładowarce, nie pasujących do polskiego prądu.
Z pewnością lista tricków, pozwalających dobrze grać emigranta, jest znacznie dłuższa, ale gdyby chcieć ją wyczerpać, wyczerpał by się też Wasz limit czasowy na przygotowanie się do roli: w końcu do świąt zostało tylko parę dni. Najważniejsze, byście przygotowali się do niej psychicznie. Pamiętajcie: przybywacie z raju do krainy nędzy i rozpaczy, w której nikt nie ma laptopów i nigdy nie był na Lanzarote. Nikt, oprócz Was, oczywiście. Przecież wszystko to nie byłoby możliwe, gdyby nie Wasz sukces, jaki osiągnęliście na wyspach. Przecież to nie w kij dmuchał: w końcu mieszkacie w Irlandii, c'nie?
Następnie będzie można przełamać się opłatkiem i zaśpiewać kolędę, a nawet hymn narodowy, zwłaszcza po kielichu, od siódmej rano oczywiście.
Wesołych Świąt Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski,Piotr Czerwiński Kropka Com
Słownik wyrazów obcobrzmiących:
Kamtumi bejbe - chono, szczylu