Polak, któremu kłaniał się Herman Göring
Janusz Radziwiłł, senator, arystokrata, współpracownik Piłsudskiego. Przez lata oskarżano go, że był agentem wpływu NKWD. Pierwsza biografia księcia rzuca nowe światło na tę tajemniczą sprawę.
28.11.2011 | aktual.: 28.11.2011 12:34
"Książę panie, bolszewicy są już w ogrodzie”. Słowa te, wypowiedziane 20 września 1939 r. przez kamerdynera w pałacu w Ołyce, zapoczątkowały jeden z najciekawszych i najmniej znanych polskich epizodów z lat 1939–1945. Tego dnia NKWD dokonało aresztowania księcia Janusza Radziwiłła, przywódcę ziemian i konserwatystów II Rzeczypospolitej oraz pretendenta do tronów Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Początkowo Sowieci chcieli „załatwić sprawę od ręki” i w pobliskim młynie parowym urządzili „sąd ludowy nad Radziwiłłami”. Na miejsce spędzono stu okolicznych włościan, którzy mieli wydać wyrok śmierci na „wyzyskiwaczy ludu pracującego”. Ku zdumieniu i wściekłości oprawców zaledwie dwóch chłopów (w dodatku ludzi z marginesu) poparło wniosek. Reszta zgodnie zeznała, że „od kniaziów Radziwiłłów myśmy nijakiej krzywdy nie zaznali”. Uratowany w ten sposób książę i członkowie jego rodziny zostali zapakowani do dwóch limuzyn i – pod eskortą uzbrojonych czekistów – zawiezieni do Równego. Stamtąd przez
Kijów Radziwiłł trafił do Moskwy, gdzie osadzono go na Łubiance. Właśnie tam, jak głosi legenda, polski arystokrata się złamał i został zwerbowany przez NKWD jako niezwykle cenny tajny współpracownik.
Pisał o tym między innymi nieżyjący prof. Paweł Wieczorkiewicz. Historyk powoływał się na „późniejsze relacje wyższych funkcjonariuszy NKWD”. Inni badacze brali księcia w obronę, nikt jednak nigdy nie przeprowadził poważniejszych badań. Zrobił to dopiero Jarosław Durka, autor wydanej właśnie biografii politycznej księcia („Janusz Radziwiłł 1880–1967”, Oficyna Wydawnicza Rytm, Warszawa 2011). Książkę czyta się jak powieść sensacyjną.
Rozmowy z Berią
Przesłuchania, którym poddano księcia na Łubiance, były prowadzone w sposób spokojny. W przeciwieństwie do innych Polaków nie był bity, pozbawiany snu i przesłuchiwany po kilkadziesiąt godzin bez przerwy. Rozmawiano z nim najwyżej kilka godzin dziennie. Oficerów śledczych interesowała właściwie jedna sprawa: czy gdyby żył Józef Piłsudski, przyjąłby odrzuconą przez Józefa Becka ofertę Hitlera i ruszył z nim na krucjatę przeciwko Sowietom. Godna postawa i powściągliwość polskiego arystokraty w pokoju przesłuchań zrobiła wrażenie nawet na NKWD-zistach. Jeden z funkcjonariuszy wyraził zdziwienie, że książę Janusz na nikogo nie składa donosów i nikogo nie oskarża. „A co tu wygadują inni Polacy na siebie nawzajem, wot by wam wołosy dubom stali!” – miał powiedzieć w przypływie szczerości sowiecki oficer.
Po „wstępnej obróbce” arystokrata został przyprowadzony przed oblicze samego szefa NKWD Ławrentija Berii. – Nie mamy nic przeciwko panu i w zasadzie nie zamierzamy dłużej go tu trzymać – oświadczył bolszewik. Najprawdopodobniej było to efektem międzynarodowych starań o zwolnienie księcia. Upominał się bowiem o niego włoski dwór królewski (Radziwiłł był z nim spokrewniony), a także najlepszy wówczas sojusznik Stalina – III Rzesza.
Szczególne zabiegi, prawdopodobnie na zlecenie Hermana Göringa, z którym Radziwiłł polował w latach 30. na łosie, podejmował niemiecki ambasador w Moskwie Friedrich Werner von Schulenburg. Nawiasem mówiąc, człowiek przyzwoity, który kilka lat później został stracony za udział w spisku na życie Hitlera. W efekcie starań warunki w celi Radziwiłła znacznie się poprawiły. Dostał wodę kolońską, karmiono go bieługą i jesiotrem. Właśnie wtedy, przed samym zwolnieniem, nastąpiła próba werbunku. Dokonał jej sam Beria, który po raz drugi spotkał się z polskim arystokratą. Według Jarosława Durki Beria „rozpływał się w uprzejmościach” i zaproponował „utrzymanie kontaktu z korzyścią dla obu stron”. Książę miał informować go o sytuacji w części Polski okupowanej przez Niemców: nastrojach społecznych oraz… ruchach wojsk (!).
Beria podał więźniowi nawet adres i nazwisko pewnej nauczycielki ze Lwowa, przez którą miałby się z nim kontaktować. Zaskoczony książę odpowiedział grzecznie i powściągliwie, że „nie sądzi, aby zdobyte przez niego wiadomości miały większą wartość” dla służb specjalnych Związku Sowieckiego. Ale obiecał Berii, że „przy okazji do niego napisze”. Obietnicę tę niestety spełnił, co stało się podstawą do wysuwania przeciw niemu oskarżeń.
Podróż do Berlina, list do Moskwy
Książę Janusz Radziwiłł został wkrótce wypuszczony z więzienia, a do Brześcia Litewskiego osobiście odwiózł go naczelnik Łubianki Aleksander Mironow. Do Warszawy dotarł między 12 a 14 grudnia. Ponieważ w jego pałacu na Bielańskiej były powybijane szyby, zamieszkał czasowo w Hotelu Europejskim. W miejscu, w którym większość pokoi zajmowali wówczas wyżsi oficerowie Wehrmachtu.
Niemcy nie byli jeszcze do końca pewni, co właściwie zrobić z podbitą Polską. Pomimo protestów Stalina cały czas nie zrezygnowali z myśli o utworzeniu kadłubowego państwa polskiego (Reststaat) – niemieckiego odpowiednika PRL. Właśnie z Radziwiłłem podjęto sondażowe rozmowy na temat utworzenia polskiej administracji. Z projektów tych jednak nic nie wyszło i ostatecznie zwyciężyła kolonialna koncepcja Generalnego Gubernatorstwa. Jednocześnie książę nawiązał kontakty z podziemiem, w jego wyremontowanym pałacyku regularnie odbywały się konspiracyjne narady. Wstrząśnięty narastającym terrorem niemieckiego okupanta postanowił interweniować u swojego starego znajomego z Berlina. 6 stycznia 1940 r. ruszył w podróż do stolicy III Rzeszy na spotkanie z Hermanem Göringiem. Niemieckie władze nie ośmieliły się robić trudności ustosunkowanemu polskiemu arystokracie i odpowiednie przepustki otrzymał bez problemu. Po przybyciu na miejsce książę Janusz skierował się jednak do… sowieckiej ambasady. Przysłano stamtąd po niego
limuzynę i przyjęto go z „niezwykłą atencją”. A Radziwiłł wręczył sowieckim dyplomatom kopertę z obiecanym listem do Berii.
Co w nim było? Nie wiadomo. Ale właśnie ta wizyta i ta koperta stały się powodem do oskarżeń księcia o współpracę z NKWD. Pisali o tym w swoich wspomnieniach słynny czekista Paweł Sudopłatow („Wspomnienia niewygodnego świadka”) oraz syn Berii Sergo („Beria, mój ojciec”). Ten ostatni stwierdził nawet, że polski arystokrata przesyłał do Moskwy raporty „regularnie”.
Co na to Jarosław Durka? Historyk wskazuje na rażące nieścisłości w relacji Sudopłatowa. Przyznaje jednak, że być może książę rzeczywiście został zarejestrowany przez NKWD jako tajny współpracownik. Jeżeli tak się stało, to jednak na pewno bez jego wiedzy. Żadnych innych kontaktów z sowieckimi służbami – oprócz tego jednego listu do Berii – Radziwiłł wówczas nie nawiązywał.
Niewykluczone zresztą, że dokument zawierał tylko zdawkowe pozdrowienia i ogólniki. Radziwiłł mógł go wysłać jako człowiek honoru (dał słowo, że napisze) i polityk (znajomość z Berią mogła się przydać w przyszłości). Zresztą dalsze losy księcia wydają się wykluczać możliwość jego pracy dla Sowietów. Ostateczne rozwiązanie zagadki poznamy jednak dopiero, gdy otwarte zostaną tajne sowieckie archiwa. Czyli zapewne prawdy nie odkryjemy nigdy.
Spotkanie z Göringiem
Wróćmy do Berlina. 10 stycznia 1940 r. Janusz Radziwiłł spotkał się z Göringiem w jego willi przy Prinz Leopoldstrasse. Rozmowa trwała trzy godziny, a dostojnik III Rzeszy zachowywał się wobec polskiego arystokraty „nie tylko uprzejmie, ale wręcz nadskakująco”. Radziwiłł odczytał mu memoriał, którego treść była uzgodniona z polskim podziemiem. Zawierał ostrą krytykę brutalnej polityki okupacyjnej i szereg bulwersujących przykładów.
Słysząc to, Göring dostał szału. Jak pisze Jarosław Durka, „chodził po pokoju, krzyczał i bił pięścią w stół”. Oburzył się szczególnie na wieść o podstępnym aresztowaniu i umieszczeniu w obozie profesorów krakowskich. W obecności polskiego księcia kazał się połączyć z Heinrichem Himmlerem i przez telefon udzielił mu ostrej reprymendy.
Göring obiecał, że Niemcy zaprzestaną wywózek młodzieży do Rzeszy i zapowiedział, że surowy kurs władz okupacyjnych wobec Polaków zostanie złagodzony. Jak wiadomo, stało się dokładnie odwrotnie. Czy Göring kłamał, czy też nie miał większego wpływu na sytuację w GG – trudno ocenić. Wiadomo jednak, że interwencja Radziwiłła doprowadziła do wściekłości niemieckich władców okupowanej Polski.
Po powrocie gubernator warszawski Ludwik Fischer miał mu oświadczyć, że jeżeli jeszcze raz spróbuje pojechać na skargę do stolicy Rzeszy, to może trafić do „jednej z tych miejscowości, z których często w ogóle się nie powraca”. Nie przejmując się podobnymi groźbami, Radziwiłł stanął na czele Rady Głównej Opiekuńczej, gdzie wspierał ubogich Polaków i Żydów. Jako prawnuk Luizy Hohenzollern podejmował liczne interwencje na rzecz aresztowanych.
Niemieckich urzędników strofował, używając znakomitej niemczyzny. Jednocześnie – w przeciwieństwie do większości polskich polityków, którym podczas II wojny światowej przyszło decydować o losach narodu – zachował trzeźwą ocenę sytuacji politycznej. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że Związek Sowiecki jest naszym wrogiem. „Ośrodki komunistyczne są energicznie likwidowane przez okupantów, co zdaje się stanowi jedyną dodatnią stronę ich działalności” – pisał w jednym z listów.
Kierujący się zdrowym rozsądkiem konserwatywny polityk był również przeciwnikiem decyzji o wybuchu powstania warszawskiego. Uważał, że nadzieje Komendy Głównej AK na sowiecką pomoc są zwykłą mrzonką. Mimo tego gdy na ulicach stolicy wybuchły walki, Radziwiłł starał się pomagać Armii Krajowej. Prześcieradła z radziwiłłowskiego pałacu zostały przeznaczone na bandaże dla powstańczego szpitala w Lesznie.
Schwytany przez Niemców został wywieziony do Berlina, gdzie osadzono go w więzieniu w Moabicie. W sąsiednich celach trzymano skutych oficerów zamieszanych w spisek Stauffenberga. Przesłuchiwany przez gestapo Radziwiłł miał później wyrażać się z lekceważeniem o prymitywnych niemieckich śledczych, którzy w porównaniu z ekspertami z Łubianki wydawali się zwykłymi amatorami.
Zwolniono go w październiku. Wrócił do Nieborowa pod Warszawą tylko po to, aby w styczniu 1945 r. – gdy Armia Czerwona zdecydowała się przekroczyć Wisłę – znowu zostać aresztowanym przez NKWD.
W łagrze w Krasnogorsku
Janusz Radziwiłł został zatrzymany wraz z członkami swojej rodziny. Sowieci aresztowali również przedstawicieli innych znamienitych rodów arystokratycznych. Branickich, Krasickich, Tyszkiewiczów czy Zamoyskich. Całą grupę przewieziono ciężarówką do Gniezna. „Ks. Janusz siedział w szoferce i miał binokle na nosie, mapę sztabową na kolanach i wskazywał drogę czerwonoarmiście” – relacjonowała Izabela Radziwiłłowa. Wywieziono ich pociągiem do Moskwy i 27 lutego 1945 r. Radziwiłł trafił na Łubiankę. „No, proszę, znów się spotykamy, świat nie torba, góra z górą się nie zejdzie, a ludzie zawsze” – powitał księcia naczelnik więzienia Mironow, który w 1939 r. odwoził go do Brześcia. Tym razem warunki więzienne były wyjątkowo prymitywne, ale grupa polskich arystokratów została w marcu przewieziona do Krasnogorska. Najpierw przez półtora roku trzymano ich w strzeżonym budynku na osiedlu NKWD Braszczaty 43, a potem umieszczono w łagrze. NKWD podjęło wówczas ponowne próby werbunku Janusza Radziwiłła na swojego agenta.
Sergo Beria podawał w swoich wspomnieniach, że jego ojciec oferował w zamian arystokracie tekę ministra spraw zagranicznych komunistycznej Polski. Informacja ta wydaje się jednak zupełnie fantastyczna. Książę zresztą odrzucił sowieckie propozycje.
W lutym 1947 r. za drutami zmarła żona księcia – Anna. Pochowano ją na lokalnym cmentarzu Tuszyno, a sowieckie władze nigdy nie zgodziły się na ekshumację i przewiezienie jej szczątków do kraju.
Kilka miesięcy później, we wrześniu, więźniowie zostali wreszcie zwolnieni. Nie oznaczało to jednak wolności. Na granicy komunistycznej Polski zostali przejęci przez UB, przewiezieni do Warszawy i uwięzieni w piwnicach budynku na Cyryla i Metodego. Radziwiłł był przesłuchiwany m.in. przez Julię Brystygierową i zwolniono go dopiero po miesiącu. W ten sposób, jak pisze Jarosław Durka, „II wojna światowa zakończyła się dla niego dopiero pod koniec 1947 roku”.
Kolejne 20 lat otoczony powszechnym szacunkiem książę Janusz spędził w PRL. Mieszkał w skromnym, dwupokojowym mieszkaniu. Zmarł w roku 1967.
Polityk niewygodny
Opowieść o dramatycznych wojennych losach Janusza Radziwiłła stanowi najciekawszy, ale tylko niewielki fragment obszernej – napisanej w oparciu o imponującą bazę źródłową – biografii politycznej księcia. Jarosław Durka swoją książką wypełnił ważną lukę w polskiej historiografii. Do zajęcia się na poważnie losami Janusza Radziwiłła nikt bowiem do tej pory specjalnie się nie palił.
W PRL losy przywódcy konserwatystów II RP były oczywiście tematem tabu. Jeżeli już o nich pisano, to głównie paszkwile, w których przez wszystkie przypadki odmieniano epitety typu „reakcjonista”, „obszarnik” czy „faszysta”. A i po odzyskaniu niepodległości postać Janusza Radziwiłła była niewygodna. Jego wojenne losy – wyjazd do Berlina, spotkanie z Göringiem – nie pasowały do stereotypowej wizji okupacji, zgodnie z którą jedyną formą relacji polsko-niemieckich było strzelanie do siebie.
Podejrzane wydawały się również jego kontakty z NKWD. Jarosław Durka podjął ambitną próbę rozwikłania tych wszystkich spraw, która zakończyła się sukcesem. Po przeczytaniu książki trudno mieć większe wątpliwości, że książę Radziwiłł był patriotą i człowiekiem przyzwoitym. A także wyjątkowo rozważnym, trzeźwo myślącym politykiem, który rozumiał, że zagrożenie dla Polski leży zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie.
Jeszcze w 1938 r. pisał: „Zarówno narodowy socjalizm, jak komunizm są kierunkami ideowymi, które wyrosły na obcym nam zupełnie gruncie, które są obce naszej kulturze i naszej psychice narodowej. Zachodzi niebezpieczeństwo, byśmy pod ich wpływem nie zatracili naszego własnego oblicza ideowego i nie odeszli od zasad, które nam przyświecały w ciągu tysiącletnich dziejów i na których oparta jest polska kultura”.
Szkoda, że książę Janusz Radziwiłł nie miał w latach 1939–1944 większego wpływu na sprawy polskie. Być może uniknęlibyśmy wtedy szeregu błędnych decyzji. Decyzji, które kosztowały nas tak dużo, a dały tak niewiele.
Piotr Zychowicz