Pokazała premierowi gołą pupę
Drastyczne podwyżki cen żywności wprowadzone przez rząd w grudniu 1970 roku doprowadziły do masowych krwawo tłumionych buntów i ofiar. Dopiero strajk łódzkich włókniarek, które zaprotestowały w lutym 1971 roku spowodował zmianę decyzji rządu i cofnięcie podwyżek.
Wszystko zaczęło się od podwyżek cen żywności, które rząd ogłosił 12 grudnia 1970 roku. O mniej więcej 20% zmieniały się ceny 45 produktów m.in. chleba, mięsa, mąki, mleka, kasz i makaronów. Skazywało to większość ludzi na egzystencję na granicy głodu. "Przed samymi świętami uderzono ludzi ogromnie, jakby chcąc wyraźnie zaznaczyć: wasze święta mamy w d…" – pisał Stefan Kisielewski. Rada Państwa obniżyła w zamian ceny innych dóbr – np. telewizorów, radioodbiorników, rajstop, żyletek, mydła... Spotkało się to jednak z negatywną reakcją: "Polacy! Dają nam telewizory, jak nam chce się jeść. Ruszamy do walki" – pisano na murach i ulotkach.
Dwa dni później w stoczniach Gdańska, Gdyni i Szczecina rozpoczęły się strajki. Pierwszy sekretarz partii Władysław Gomułka i premier Józef Cyrankiewicz podjęli decyzję o użyciu broni wobec protestujących. 27 tys. żołnierzy i 5 tys. milicjantów posłano do tłumienia zamieszek. 15 grudnia pojawiły się pierwsze ofiary, w sumie zginęło 45 osób, ponad 1100 zostało rannych, a 3000 aresztowano.
"Wojsko dzieliło od ludzi 10–15 metrów. Ludzie stali gdzieś 5–6 metrów za bramą. Pierwszy rząd wojska, jeśli się nie mylę, klęknął. Drugi był przygotowany do strzału (…) Ludzie cofnęli się w popłochu. W pierwszej chwili wydawało się (…), że były dziesiątki, setki zabitych, bo bardzo dużo ludzi leżało nieruchomo. Wynikło to z tego, że wielu zostało stratowanych – wspominał stoczniowiec Alfons Suszek. O tych tragicznych wydarzeniach opowiada film "Czarny czwartek" w reżyserii Antoniego Krauzego (premiera 25 lutego) oraz "Ballada o Janku Wiśniewskim" (w interpretacji Kazika Staszewskiego).
Po wydarzeniach grudniowych nastąpiły zmiany na szczytach władzy. Gomułkę zastąpił Edward Gierek, a Cyrankiewicza – Piotr Jaroszewicz, który został przewodniczącym Rady Państwa.
W grudniu 1970 roku nie doszło w Łodzi do protestów, ale sytuacja w mieście była napięta. W Łodzi, nazywanej miastem włókniarek, większą ilość populacji stanowiły kobiety. Na 133 tys. pracowników zatrudnionych w przemyśle lekkim, 89 tys. było kobietami. I to właśnie one – pracownice zakładów bawełnianych, wełnianych dziewiarskich, pończoszniczych i odzieżowych – podjęły strajk 10 lutego 1971 roku. Pensje w Łodzi były o 25% niższe niż przeciętna płaca w kraju, pracowano w fatalnych warunkach: w hałasie, zapyleniu, wysokiej temperaturze, na trzy zmiany i na przestarzałych maszynach. Trzy lata później Andrzej Wajda kręcił w łódzkich fabrykach korzystając z obecnych tam maszyn "Ziemię Obiecaną", której akcja dzieje się XIX wieku, a amerykańscy krytycy sądzili, że budynki postawiono i wyposażono specjalnie na potrzeby filmu.
Tego samego dnia zastrajkowało 4,2 tys. pracowników Zakładów Obuwia i Wyrobów Gumowych "Stomil" oraz 9 tys. robotników z przędzalni odpadkowej im. Juliana Marchlewskiego (zakłady znajdowały się na terenie dzisiejszej Manufaktury), które stały się centrum wydarzeń. Przez dwa dni następowała eskalacja konfliktu, a robotnicy wysuwali kolejne żądania. Wkrótce do strajku przyłączyły się inne zakłady i pracę przerwało 55 tys. osób. Do protestujących przyjechała delegacja z Warszawy: minister przemysłu lekkiego Tadeusz Kunicki, przewodniczący Centralnej Rady Związków Zawodowych Władysław Kruczek i wicepremier Jan Mitręga. "Od razu znaleźli się ekonomiści, którzy obliczyli straty, jakie zakład pracy ponosi, wszystko w milionach — to 2 miliony, to 3 itd. (…) Jedna z pracownic powiedziała: Panie ministrze, co pan nam będzie owijał w bawełnę. On mówi, że rajtuzy już potaniały, skarpetki… ona mówi: Proszę pana, a czy ja swojemu dziecku rajtuzy w usta wsadzę i będzie ciągnęło jak gumę do żucia?” – wspominał uczestnik
tamtych wydarzeń.
Zdeterminowane często zrozpaczone, ale czujące swoją siłę, kobiety wymusiły spotkanie z przedstawicielem władz centralnych. 14 lutego 1971 roku do Łodzi przyjechał premier Jaroszewicz i stanął przed kilkutysięcznym tłumem wściekłych kobiet. Gdy delegacja wchodziła do sali, wszyscy zaczęli śpiewać: "O cześć wam panowie, magnaci", a potem "Jeszcze Polska nie zginęła". Jedna z kobiet relacjonowała: "Jaroszewicz czuł się nieswojo (…). Obiecał, że wszystkie nasze postulaty będą rozpatrzone i zrealizowane. Zaczęła się dyskusja. (…) Jedna kobieta po prostu powiedziała: Panie Jaroszewicz, pana żona wpieprza chleb z szynką, a moje dzieci suchy chleb". Na pytanie "Pomożecie" (wzorem przemówienia Gierka) zgromadzone kobiety powiedziały "Nie". Podobno podczas tego spotkania jedna z włókniarek pokazała premierowi gołą pupę.
Po powrocie Jaroszewicza do Warszawy podjęto decyzję o cofnięciu decyzji o podwyżkach cen żywności ogłoszonych w grudniu 1970 roku. Strajk łódzkich włókniarek zakończył się sukcesem choć najaktywniejsi uczestnicy protestu byli zmuszani do zwolnienia się z pracy.
Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski